2
W poniedzialek, trzynastego pazdziernika, dwadziescia jeden dni po smierci Janice Capshaw, Sam Booker jechal wynajetym samochodem z Miedzynarodowego Lotniska w San Francisco do Moonlight Cove. W czasie podrozy sporzadzil w myslach liste powodow, dla ktorych warto zyc. Byla to dosc ponura, ale zabawna gra. Przyszly mu do glowy tylko cztery rzeczy: piwo Guinnessa, naprawde dobre meksykanskie jedzenie, Goldie Hawn i strach przed smiercia.
Ten irlandzki napoj nigdy nie zawiodl go, jesli chodzi o smak i mozliwosc krotkiej ucieczki od smutkow tego swiata. Natomiast trudniej bylo trafic na restauracje serwujaca meksykanskie przysmaki, wiec tej przyjemnosci doswiadczal rzadziej. Sam dawno juz zakochal sie w Goldie Hawn, a raczej w ekranowym wizerunku owej pieknej, atrakcyjnej i inteligentnej kobiety, traktujacej zycie jak wspaniala zabawe. Szanse spotkania jej byly mniej wiecej milion razy mniejsze, niz znalezienia wspanialej, meksykanskiej knajpy w Moonlight Cove, tym nadmorskim miasteczku w polnocnej Kalifornii. Cieszyl sie zatem, ze aktorka nie byla
Gdy zblizal sie do celu podrozy, wysokie sosny i cyprysy tworzyly przy autostradzie numer jeden szarozielony tunel i rzucaly dlugie cienie w swietle poznego popoludnia. Dzien byl bezchmurny, jednak dziwnie nieprzyjemny. Bladoniebieskie niebo, ponure mimo swej krystalicznej czystosci, nie przypominalo tropikalnego blekitu, do ktorego przywykl w Los Angeles. Choc temperatura wynosila okolo 50°F, jaskrawe promienie slonca, niczym blask odbijajacy sie od lodowej tafli, zdawaly sie chlodzic barwny krajobraz osnuwajac go mgielka na podobienstwo szronu.
Strach przed smiercia. Numer jeden na jego liscie. Choc mial dopiero czterdziesci dwa lata, piec stop jedenascie cali wzrostu, sto siedemdziesiat funtow wagi i dobre zdrowie, juz szesciokrotnie balansowal na krawedzi zycia i smierci, patrzac w odmety i nie majac odwagi skoczyc.
Po prawej stronie drogi ukazal sie drogowskaz: OCEAN AVENUE, MOONLIGHT COVE, DWIE MILE.
Sam nie bal sie bolu umierania, gdyz ten minalby w mgnieniu oka. Nie obawial sie tez, ze nie zdazy czegos zrobic. Przez ostatnich kilkanascie lat nie mial zadnych planow, nadziei, marzen, nie bylo wiec nic do skonczenia. Ale
Piec lat temu gdy ledwo zywy lezal na stole operacyjnym, doswiadczyl zblizenia ze smiercia. Gdy chirurdzy walczyli o jego zycie, on opuscil cialo i patrzyl z sufitu na wlasne zwloki i otaczajacy je zespol lekarzy. Nagle znalazl sie w tunelu, pedzac ku oslepiajacemu swiatlu, ku Drugiej Stronie. Wszystko to przypominalo historyjki opisane w brukowcach zalegajacych polki supermarketow. Niemal w ostatniej chwili wytrawni lekarze sprowadzili go na ziemie zywych ludzi, ale on juz spojrzal w glab tunelu. To, co ujrzal, porazilo go. Zycie, choc czasem okrutne, bylo lepsze niz to, co, jak podejrzewal, istnialo poza nim.
Dotarl do wylotu Ocean Avenue. U stop wzniesienia, gdzie ulica skrecala na zachod, pod autostrada pojawil sie nastepny drogowskaz z napisem: MOONLIGHT COVE POL MILI.
Po obu stronach czarnej dwupasmowki, wsrod drzew migaly domki skapane w purpurowej poswiacie. W oknach palily sie cieple, zolte swiatla, choc do zmroku pozostala jeszcze godzina. Niektore, w polowie drewniane o glebokich okapach, wzniesiono w stylu bawarskim, ktory, jak blednie ocenili architekci z lat piecdziesiatych i szescdziesiatych, mial pasowac do wybrzeza polnocnej Kalifornii. Inne to byly bungalowy w stylu Monterey, o scianach pokrytych bialymi listwami lub drewnianymi plytkami, zwienczonymi cedrowa dachowka i ozdobione z nieco rokokowa przesada. Poniewaz Moonlight Cove rozkwitlo w ciagu ostatnich dziesieciu lat, pojawily sie tez nowoczesne budyneczki o duzej liczbie okien, wygladajace jak okrety rzucone na nadmorskie wzgorza przez niewyobrazalnie wysoka fale.
Gdy Sam, jadac wzdluz Ocean Avenue, dotarl do centrum handlowego ciagnacego sie przez szesc skrzyzowan, ogarnelo go uczucie, ze wszystko tu nie gra. Sklepy, restauracje, puby, targ, dwa koscioly, miejska biblioteka, kino i inne najzwyklejsze budynki uzytecznosci publicznej okalaly glowna arterie biegnaca w dol do oceanu, lecz w oczach Sama miasto sprawialo jakies niesamowite wrazenie, az wstrzasnely nim dreszcze.
Nie potrafil okreslic powodow swej naglej niecheci do tego miejsca, choc mozliwe ze wywolala ja ponura gra swiatel i cieni. U schylku dnia, w smutnym blasku zachodzacego slonca, szary kamienny kosciol wygladal jak nieziemski gmach ze stali, wzniesiony nie dla ludzkich potrzeb. Otynkowany na bialo sklep monopolowy blyszczal, jak gdyby zbudowano go z wygladzonych przez wieki kosci. Szyby wielu sklepow falowaly odbijajac lodowatobiale promienie zachodzacego slonca, jakby ukrywaly to, co robili pracujacy za nimi ludzie. Cienie rzucane przez budynki, sosny i cyprysy byly proste, spiczaste, o krawedziach ostrych jak brzytwa.
Sam zatrzymal sie na czerwonym swietle przy trzecim skrzyzowaniu w polowie centrum handlowego. Za nim nie staly zadne samochody, totez przygladal sie nielicznym przechodniom. Ci ludzie takze wydali mu sie dziwni z blizej nieokreslonych powodow. Szli szybko, preznie, z podniesionymi glowami, emanujac dziwna niecierpliwoscia, ktora nie pasowala do atmosfery leniwej, nadmorskiej miejscowosci liczacej tylko trzy tysiace mieszkancow.
Westchnal i ruszyl w dol Ocean Avenue, uspokajajac sie, ze wszystkiemu winna jego wybujala wyobraznia. Moonlight Cove i mieszkancy wydaliby mu sie najzwyklejsi pod sloncem, gdyby wpadl tu po dlugiej podrozy na obiad do miejscowej restauracji. Ale on przybyl do tego miasta swiadom, ze cos sie tu dzieje zlego, wiec wymyslil jakies prorocze oznaki w calkiem normalnym otoczeniu.
Tak przekonywal sam siebie, wiedzac, ze jednak jest inaczej.
Przyjechal do Moonlight Cove, gdyz umierali tu ludzie, a oficjalne wyjasnienia zgonow budzily podejrzenia. Sam przeczuwal, ze prawda okaze sie niezwykle bulwersujaca. Przez lata nauczyl sie ufac swej intuicji, dzieki czemu jeszcze zyl.
Zaparkowal wypozyczonego forda przed sklepem z upominkami.
Na horyzoncie szarego jak skala morza zachodzace slonce z wolna pokrywalo niebo blada czerwienia. Nad pomarszczona woda unosily sie wezowate pasma mgly.
3
Chrissie Foster siedziala na podlodze oparta o polke z puszkami w spizarni na tylach kuchni. Spojrzala na zegarek. W niewyraznym swietle golej zarowki tkwiacej pod sufitem stwierdzila, ze jest zamknieta w tej malej, pozbawionej okien komorce juz niemal dziewiec godzin. Zegarek dostala na jedenaste urodziny cztery miesiace temu i wpadla w zachwyt, poniewaz nie byla to dziecinna zabawka, lecz elegancki pozlacany damski zegarek, z rzymskimi cyframi, prawdziwy Timex, jaki nosila jej matka. Posmutniala. Zegarek symbolizowal czas szczescia i rodzinnej wspolnoty, ktore utracila na zawsze.
Oprocz smutku, samotnosci i znuzenia po godzinach spedzonych w zamknieciu, czula rowniez lek. Nie byla oczywiscie tak przestraszona jak wowczas, gdy ojciec przeniosl ja przez caly dom i wrzucil do spizarni. Wtedy, wrzeszczac i wierzgajac nogami
Zastanawiala sie, co z nia zrobia, gdy wreszcie wypuszcza ze spizarni, choc wlasciwie dobrze wiedziala, ze przemieni sie w jedna z nich. Tak naprawde rozmyslala nad rezultatem owej przemiany. Czym, dokladnie, stanie sie? Matka i ojciec nie byli juz zwyklymi ludzmi, ale nie potrafila opisac ich obecnego wcielenia.
Jej strach potegowal fakt, ze nie znajdowala slow na wyjasnienie tego, co dzialo sie w domu. Wierzyla zas w potege slow. Czytala z pasja niemal wszystko: poezje, opowiadania, powiesci, gazety, magazyny, nawet napisy na pudelkach z platkami, gdy nie miala nic innego pod reka. Chodzila do szostej klasy, a nauczycielka, pani Tokawa, mowila, ze jest oczytana jak uczen z dziesiatej klasy. Gdy nie byla zajeta lektura, pisala opowiadania. W ostatnim roku zdecydowala, ze gdy dorosnie, zacznie pisac powiesci, takie jak Paul Zindel, albo wyniosly Daniel Pinkwater, a najlepiej jak Andre Norton.
Lecz teraz slowa zawodzily. Przyszlosc miala sie w znacznym stopniu roznic od tej, jaka sobie wyobrazala. Tak samo przerazala ja utrata wizji bezpiecznej przyszlosci pisarki jak i przemiana rodzicow. Niespelna dwunastoletnia Chrissie juz z cala ostroscia uswiadomila sobie kruchosc zycia.
Ale jeszcze nie poddala sie. Zamierzala walczyc. Nie zmienia jej tak latwo. Wkrotce po tym, jak wyladowala w spizarni, gdy juz obeschly jej lzy, zaczela przegladac polki w poszukiwaniu jakiejs broni. Zgromadzono tu