Danny’ego. A to nasuwa kolejne pytanie. Jesli sprawca przyniosl wlasna bron, zeby zabic Melisse Avalon, dlaczego zdecydowal sie wlasnie na dwudziestke dwojke? Nie jest zbyt skuteczna, zwlaszcza gdy chodzi o szanse przebicia czaszki. A mimo to napastnik strzelil tylko raz w czolo. Ryzykowal, ze ofiara przezyje i opowie, co sie stalo. Ryzykowal, ze ktos zobaczy go z bronia. Nie rozumiem… Cos mi tu nie gra.
Popatrzyli po sobie. Zadne z nich nie znajdowalo odpowiedzi. Wczesniej wybrana ofiara. Dziwny pocisk. Tajemniczy mezczyzna, ktory namowil trzynastolatka do udzialu w morderstwie.
Teoria o bezmyslnym akcie agresji nalezala juz do przeszlosci i teraz Rainie zastanawiala sie, co dalej. Myslala o swoim prowincjonalnym, spokojnym miasteczku. O wysokich drzewach i lagodnie pofalowanym krajobrazie. Myslala o Dannym, tak bardzo przerazonym i zdecydowanym wziac wine na siebie. Myslala o zakrwawionych szkolnych korytarzach.
I po raz pierwszy od czternastu lat poczula strach.
19
Danny siedzial sam w pokoiku o wymiarach trzy na trzy i obserwowal pajaka, ktory powoli sunal po pokrytej cienka wykladzina podlodze. Drzwi byly otwarte. Co rano, o szostej, krzepko wygladajacy pracownicy zakladu otwierali je na osciez z okrzykiem „Pobudka!” Nie zamykano ich potem. Przez caly dzien laczyly szereg identycznych pokoi z glownym korytarzem, az do dziewiatej, kiedy wszyscy pensjonariusze kladli sie spac. Inni straznicy albo raczej – jak wyjasniono Danny’emu – przewodnicy przekrecali klucz od zewnatrz. O dziesiatej gaszono swiatlo, a po jakims czasie przez okienko z pleksiglasu zerkaly czyjes oczy, ktore sprawdzaly, czy wiezien przestrzega regulaminu.
Danny przestrzegal regulaminu. Nie sprawial zadnych klopotow. Wstawal, kiedy trzeba, pozwalal przewodnikowi odprowadzic sie do stolowki. Siedzial ze wzrokiem wbitym w swoja tace. Potem pozwalal kolejnemu przewodnikowi odprowadzic sie do klasy, gdzie dwudziestu chlopcow w wieku od dwunastu do siedemnastu lat symulowalo nauke pod okiem szczebiotliwej kobiety, ktora wmawiala im, ze czeka ich swietlana przyszlosc. Po lekcjach uczniowie mieli czas wolny.
Danny wracal do swojego pokoiku i godzinami przesiadywal sam. Nikogo to nie obchodzilo. Poprawczak w Cabot nalezal do najnowszych. Przypominal raczej gigantyczny akademik niz tradycyjne zaklady wychowawcze, o ktorych szeptali co bardziej doswiadczeni. Tam, w zaadaptowanych starych wiezieniach, sciany i podlogi byly z betonu, a toalety nie mialy drzwi. W poprawczaku w Cabot dawalo sie zyc. Niektorzy wychowankowie nosili nawet wlasne ubrania, byle nieozdobione symbolami gangu lub ordynarnymi napisami. Pokoj rekreacyjny mial mnostwo okien z pleksiglasu i zywe rosliny w doniczkach. A jesli ktos zdobyl odpowiednia ilosc punktow, mogl ogladac telewizje, czy nawet wypozyczyc film wideo.
Niezawodni przewodnicy czuwali nad planem dnia. Posilki, zajecia, odpoczynek. Jesli poslusznie wypelnialo sie polecenia, nikt sie do czlowieka nie czepial. Wolny czas mozna bylo spedzac w samotnosci. Siedziec u siebie. Gapic sie na swoj niebieski szpitalny kombinezon. Obserwowac pajaki. Slowem pelny luz.
Tyle ze nie bylo stamtad wyjscia. Schludne pokoje nie bez powodu mialy okna z pleksiglasu. A wszystkie zewnetrzne drzwi obito gruba na cal stalowa blacha. Wokol podworza ciagnal sie trzymetrowej wysokosci mur, uwienczony drutem kolczastym. Reflektory. Straznicy ze strzelbami na gumowe naboje.
Na poczatku starsi chlopcy byli Dannym zafascynowani. Usilowali mu zaimponowac historiami o smialkach, ktorzy probowali zwiac. Uciekinierzy dostawali po oczach gazem lzawiacym, a jesli sforsowali ogrodzenie, co zdarzalo sie rzadko, puszczano za nimi dobermany. Kazdy pies moze w nagrode raz cie ugryzc, opowiadali z dreszczem zgrozy. Przewodnicy wybieraja miejsce.
Danny pogardzal nocnymi kolegami, ale nic nie mowil. Od pierwszego dnia jego motto brzmialo: ani slowa.
Jestem bystry, jestem bystry, jestem bystry.
Boje sie.
Patrzyl, jak pajak mozolnie wspina sie w strone zakratowanego okna, spragniony slonca, a moze wiatru na wlochatym lebku.
Przygladal sie swojemu kombinezonowi – dziecko pod specjalnym nadzorem nie moze miec tasiemek, guzikow, paskow – i probowal powstrzymac natlok mysli.
Wczoraj odwiedzil go prawnik. Mial elegancki szary garnitur i drogi zegarek. Danny nie chcial odpowiadac na zadne pytania. Wiedzial, ze taki adwokat musi mnostwo kosztowac, wiec poczul sie jeszcze gorzej. Mama pewnie sie zamartwia i zachodzi w glowe, skad wezma pieniadze. A ojciec wydziera sie na nia, ze to niewazne. Bo stary dobry Shep nigdy nie dostrzegal rzeczywistosci. Nie wyrosl jeszcze ze swoich sportowych fantazji, w ktorych razem z synem strzela zwycieskiego gola podczas wielkiego meczu na glownym boisku Bakersville.
Danny nie znosil, kiedy mama byla przez niego smutna. Wiedzial, ze plakala. Slyszal ja. Pozno w nocy zakryl uszy rekami, ale potem musial je odslonic i przycisnac dlon do ust, zeby sie na glos nie rozplakac.
Prawnik probowal z nim rozmawiac. Opowiedzial Danny’emu, czym zajmuje sie adwokat i na czym polega proces. Jaka role odegra on, a jaka Danny. Gadal tak i gadal, tlumaczac wszystko jak malemu dziecku, a jego klient bez slowa wpatrywal sie w przestrzen.
Danny nie powinien rozmawiac z psychologami. Pracuja dla zakladu poprawczego, wiec cokolwiek im powie, moze to byc uzyte podczas procesu przeciwko niemu. Jesli przyjdzie mu ochota na zwierzenia, lepiej powinien poprosic o wizyte ksiedza, pastora lub rabina. Duchownych obowiazuje calkowita dyskrecja.
Ale Danny nie chcial mowic. Byl absolutnie przekonany, ze nie moze nikomu zaufac, nawet podczas cichych nocnych godzin, kiedy slowa pulsowaly w nim i zbijaly sie w ognisty, twardy wezel w piersi. Wtedy znowu stawaly mu przed oczami tamte wydarzenia. Widzial je wyraznie, ale z pewnego dystansu, jakby to wszystko mu sie przysnilo i tak naprawde nie mialo z nim nic wspolnego. Potem podnosil reke. Ani razu nie zadrzala, wiec chcial krzyczec, krzyczec, krzyczec.
Prawnik powiedzial mu, ze odwiedzi go dwoch specjalistow. A teraz uwaga: jednemu z nich nie wolno ufac. Danny musi byc ostrozny. Drugi… pewnie Schaffer?… pracuje dla jego rodzicow. Mozna mu powiedziec wszystko. Danny powinien zastanowic sie, czy nie chcialby sie komus zwierzyc. Poczulby sie od razu lepiej, gdyby zrzucil ten ciezar.
Prawnik usmiechal sie dobrotliwie.
Nagle Danny przypomnial sobie panne Avalon. Wyraz jej twarzy, kiedy odwrocila sie do niego. Jej ostatnie slowa. Nic nie rozumiala.
– Danny, uciekaj! Uciekaj!
Pajak dotarl do okna. Chlopiec patrzyl, jak mknie radosnie po cieplej nielamliwej szybie.
Tyle mysli w glowie. Tyle obrazow, ale tak odleglych. Krew. Halas. Zapachy, o istnieniu ktorych nie mial pojecia. Goraca bron w dloni. Ale jak przez mgle. Moze to tylko sen. Otworz oczy i wszystko zniknie. A moze to kiepski film. Wystarczy wylaczyc telewizor i pojsc spac.
Sally, Alice, panna Avalon. Sally, Alice i sliczna panna Avalon.
– Uciekaj, Danny, uciekaj!
Wstal. Podniosl reke i uderzyl. Pac. Wnetrznosci pajaka rozmazaly sie na szybie. Danny wlepil wzrok w swoja dlon. Teraz tez nie drzala. Wytezyl cala sile woli. Nic.
Danny, zimny jak kamien zabojca.
Wrocil do lozka.
Rainie zaatakowala Charliego Kenyona jak furia piekielna. Juz cztery razy przylapala go na roznych przewinieniach, wiec teraz nie miala juz cienia cierpliwosci. Namierzyla chlopaka pedzacego na malym motorze po wyboistej lesnej drodze, na terenach nalezacych do Kenyonow. Wlaczyla syrene i ruszyla za nim.
Quincy wszystko uwaznie obserwowal. Nie oszolomil go pokaz ryku, migajacych swiatel i wirujacych oblokow kurzu, gdy Rainie zepchnela Charliego na pobocze i z piskiem opon zatrzymala woz. Wysiadla, znaczaco opierajac reke na palce, zatknietej za ciezki policyjny pas.
– Chwila odpoczynku, Charlie.