20
Czynnosci zwiazane z aresztowaniem Charliego Kenyona zajely Rainie cztery godziny. Musiala zarejestrowac heroine w katalogu dowodow, a potem zabezpieczyc ja w policyjnym sejfie. Wlasnie skonczyla ze zdejmowaniem odciskow palcow, gdy pojawil sie adwokat, przyslany przez ojca Charliego, i probowal wmowic jej, ze posluzyla sie niedozwolonym podstepem. Rainie zglosila agenta FBI jako swiadka incydentu. Zachowanie Fitz Simonsa stawalo sie coraz bardziej aroganckie. Zdaniem adwokata policjantka Conner nie miala prawa rewidowac Charliego, bez uzasadnienia podarla mu kurtke, pogwalcila wszystkie konstytucyjne prawa obowiazujace w tym kraju od pokolen
Rainie zachowala spokoj. Sama byla zdumiona, jaka przyjemnosc sprawila jej ta akcja po chaosie minionych trzech dni. Znala Charliego, znala Fitz Simonsa i starego Kenyona. Zwyczajni podejrzani, zwyczajne przestepstwa. Rutynowe aresztowanie, rutynowa sprawa.
Spedzila dwie godziny nad raportem, starannie dobierajac slowa. Skompletowala materialy do teczki Charliego i po skonczeniu papierkowej roboty wrocila do centrum operacyjnego, gdzie cienie juz sie wydluzyly i panowala cisza. Dawno minela dziesiata; kolejny dzien dlugiego, dziwnego dochodzenia.
Luke Hayes pojechal do Portland, gdzie mial przesluchac rodzicow Melissy Avalon. Bog jeden wiedzial, gdzie sie podziewal Sanders. Moze porzadkowal puszki z zupami w sklepie spozywczym albo zaopatrywal sie w nowe szczelne pojemniki do przechowywania zywnosci firmy Tupperware. Quincy zglebial zagadke nieznajomego o pseudonimie No Lava. Albo zajal sie juz Shepem. Jesli cos odkryl, ona prawdopodobnie dowie sie ostatnia. Na mysl o tym Rainie czula jednoczesnie irytacje i wdziecznosc.
Zostala sama z szumem starego komputera i myslami, ktore wciaz klebily jej sie w glowie.
Charlie wyprowadzil ja dzisiaj z rownowagi. Nie tylko swoimi oskarzeniami. Rainie wiedziala, co ludzie o niej mowia. Juz dawno pogodzila sie z tym, ze pikantne plotki zawsze beda bardziej przekonujace niz suche fakty. Nie ruszalo jej to.
Przerazily ja natomiast uwagi na temat Danny‘ego.
Dopiero, kiedy zwierzyl mi sie, ze chce pocwiartowac tatuska na dwadziescia kawalkow, a potem przepuscic je przez mieszarke.
Rainie nie mogla zapomniec tych slow. Tyle agresji. Tyle zlosci. Wiedziala, ze to mozliwe. Ile razy ona sama w nocy… skulona w szafie, posiniaczona i rozdygotana, czujac wciaz na rozcietej wardze smak krwi, pragnela, zeby to sie wreszcie skonczylo. Zalowala, ze nie jest na tyle silna, by polozyc kres mece.
Fantazjowala. Ze sie zbuntuje i matka przestraszy sie jej. Ze chociaz raz sie odplaci, moze uderzy matke mocno w twarz, a wtedy ona pokaja sie i zaleje lzami. Nie wiedzialam, ze to tak boli. Przysiegam, nawet nie przyszlo mi do glowy. Teraz juz wiem i nigdy wiecej tego nie zrobie.
Moze na tym wlasnie polegala roznica. Pomimo wszystkich cierpien, Rainie nigdy nie zapomniala, ze Molly jest jej matka. A wyobraznia podsuwala obrazy milosci i wybaczenia. Matka opamieta sie. Rzuci picie. Obejmie Rainie i przysiegnie, ze juz nigdy jej nie skrzywdzi, a ona wreszcie bedzie mogla uspokoic sie w opiekunczych ramionach, poczuc sie bezpiecznie.
Nawet w najgorszych chwilach nie zyczyla matce smierci.
Trzeba bylo duzo wiecej, zeby pchnac ja do ostatecznosci.
Od sciany do sciany, Rainie krazyla po malym pomieszczeniu na strychu ratusza. Bolalo ja cale cialo. Glowa pekala od trudnych do zniesienia mysli. Potrzebowala snu, porzadnego posilku i dlugiego, forsownego biegu. Jednak na jogging bylo za pozno, na jedzenie nie miala apetytu, a zasnac po prostu sie bala.
Co bys zrobila z Dannym? Poslala mu w prezencie strzelbe?
Nie. Powiedzialaby mu, ze rozumie. Zabralaby go na werande, nad ktora gorowaly sosny, a gleboko w mroku pohukiwaly sowy. Trudno traktowac wlasne problemy zbyt powaznie, gdy jest sie tylko malenkim pylkiem w ogromie wszechswiata. Pozwolilaby sie Danny’emu wygadac. Wyrzucic z siebie wszystko. Pogawedziliby jak buntownik z buntownikiem. Moze ona powiedzialaby mu o sprawach, ktorych nikomu jeszcze nie zwierzyla. Siedzieliby na werandzie wsrod drzew, czujac na twarzach czyste gorskie powietrze.
Moze uratowalaby Danny’ego O’Grady.
Ale nie zrobila tego. Widziala chlopca ledwie dwa tygodnie przed strzelanina. Wydawalo jej sie, ze jest blady, nerwowy i oschly wobec ojca. A jednak zignorowala jego stan. Tak jak wszyscy sadzila, ze to tylko kolejny etap dojrzewania. Klopoty przesladowaly dzieci ze zlych rodzin, a nie milych, zwyklych chlopcow.
I ona, pokrewna dusza, zawiodla Danny’ego. Nie wiedziala jeszcze, jak jej sie uda z tym zyc.
Quincy pochylal sie nad laptopem w swoim ciasnym pokoju hotelowym, gdy rozleglo sie pukanie do drzwi. Pracowal od dwoch godzin, szukajac sladow czlowieka poslugujacego sie pseudonimem No Lava. Macil mu sie juz ze zmeczenia wzrok, dretwialy plecy. Za kazdym razem, gdy zmienial pozycje na wygodniejsza, chybotliwe biurko grozilo zawaleniem. Pol godziny temu zaczal w desperacji wciskac pod nierowne nogi mebla fotografie z miejsc przestepstw. Nie chcial nawet myslec, o czym to swiadczy.
Pukanie powtorzylo sie.
Quincy odsunal krzeslo, potarl kark i zerknal do lustra. Biala koszula, wyprasowana dzis rano, teraz byla juz nieswieza i pomieta. Krawat lezal gdzies na podlodze. Na policzkach czernial wieczorny zarost, a ciemne potargane wlosy sterczaly na wszystkie strony. Ten niedbaly styl dobrze sluzyl Quincy’emu przed czterdziestka, kiedy nadawal mu seksowny, mroczny wyglad. Tak bylo jeszcze pare lat temu. Teraz kojarzyl sie po prostu ze zmeczeniem.
Sa okresy w zyciu czlowieka, kiedy wyglada sie lepiej, a sa takie, kiedy az strach patrzec w lustro, pomyslal. Niech to diabli.
Wyjrzal przez wizjer. Nie zdziwil go widok Rainie.
Otworzyl drzwi i przez chwile sie sobie przygladali.
Rainie przebrala sie w wytarte dzinsy i luzny, ciemnozielony golf. Kasztanowe wlosy byly rozpuszczone i swiezo uczesane. W swiatlach hotelowego neonu lsnily zlotem i czerwienia. Nie miala makijazu, co bardzo podobalo sie Quincy’emu. Jasna skora, swieza i naturalna. Zadnej bariery miedzy jego reka, a jej policzkiem, jego wargami a kacikiem jej ust.
Tego popoludnia dowiedzial sie o Lorraine Conner rzeczy, ktore go zaskoczyly. Zaczynal rozumiec, ze jej przeszlosc kryje zapewne znacznie wiecej, niz wydawaloby sie na pierwszy rzut oka. Moze nic, a moze jednak cos. Watpil, czy juz teraz Rainie wyjawi mu wszystko i zastanawial sie, czym grozi poznanie calej prawdy, gdy bedzie za pozno dla nich obojga.
Powinien uwazac. Byl bystrym, logicznie myslacym czlowiekiem, ktory lepiej od innych znal ciemne strony ludzkiej natury. Ale tym razem ostrzezenia rozsadku nie skutkowaly. Byla tutaj, w jego pokoju hotelowym i Quincy nie potrafil powstrzymac radosnego usmiechu.
– Hej – powiedziala po chwili.
– Dobry wieczor, Rainie.
– Pracujesz?
– Juz koncze.
– Naprawde? – Wsunela rece do tylnych kieszeni spodni i wbila wzrok w chodnik. Czula sie najwyrazniej zazenowana i to go wzruszylo.
– Mialem wlasnie zamowic chinszczyzne – powiedzial uprzejmie. – Masz ochote?
– Nie jestem specjalnie glodna.
– Ja tez nie, ale mozemy razem poudawac.
Weszla. Zaczal sprzatac z lozka papiery. Pokoj byl tak maly, ze tylko tam mozna bylo usiasc. Kiedy wciskal szare teczki do czarnej skorzanej torby, w ktorej wozil tez komputer, Rainie wpatrywala sie w ekran laptopa.
– Szukasz No Lavy? – zapytala.
– Tak. Wiekszosc dostawcow Internetu prowadzi rejestry uzytkownikow, do ktorych wpisuje sie pseudonim i podstawowe informacje o sobie. Mnostwo ludzi podaje te dane, wiec pomyslalem, ze sprawdze. Niestety, nie mamy az tyle szczescia. Nastepny krok to zdobycie nakazu i bezposredni kontakt z serwisami.