skomplikowanych przestepstw. Dzieci strzelaja do kolegow, dorosli przychodza do biur i morduja swoich wspolpracownikow. Rozumiem twoj punkt widzenia, ze szkoly i urzedy wciaz jeszcze sa bezpieczniejsze od autostrad, ale podobne wyjasnienie mi nie wystarcza. Te zbrodnie zdarzaja sie wszedzie. Nawet w takich miejscach jak Bakersville, choc zupelnie do nich nie pasuja. I dotycza zwyczajnych ludzi, jak Danny O’Grady, ktory jeszcze trzy dni temu wydawal sie przecietnym chlopcem przezywajacym trudny okres. I… i czuje, jakbym cos przegapila. Powinnam byla to przewidziec. Ale kiedy glebiej sie zastanawiam, nabieram pewnosci, ze nigdy nie podejrzewalabym go o agresje. Nie rozumiem tego, Quincy. Nawet ja, wychowywana przez kobiete, ktora nie zalowala piesci, nie moge sobie wyobrazic, jak mozna strzelac do obcych, Bogu ducha winnych ludzi. I musze wiedziec, dlaczego zdarzylo sie to wlasnie w moim miescie, jezeli mam kiedykolwiek jeszcze spokojnie spac.
– To nie twoja wina, Rainie – powtorzyl Quincy.
Pokrecila niecierpliwie glowa,
– Wyjasnij mi, dlaczego do tego doszlo. Musze to zrozumiec. Z powodu broni? Jako policjantka powinnam wprowadzic zakaz jej posiadania? A moze to gry wideo, krwawe filmy i ksiazki… Wszystko przez nie?
– Moze, czesciowo. Ale z drugiej strony, czy cenzura w Hollywood i zakaz uzywania broni poloza kres podobnym przestepstwom? Moim zdaniem, nie. Niektorzy ludzie, nawet dzieci, maja w sobie tyle gniewu.
– A wiec to nieuniknione? Stalismy sie cywilizacja przemocy i nic na to nie poradzimy?
– Nie sadze. Zawsze cos mozna zrobic. Jestesmy inteligentnym spoleczenstwem, Rainie.
– Powiedz to George’owi Walkerowi. Powiedz to rodzicom Alice Bensen. Na pewno nie moga sie nadziwic, jak zdolne jest nasze spoleczenstwo.
Quincy zamilkl. Rainie najwyrazniej byla w podlym nastroju.
– Szukasz rozwiazania
– Rozwiazania!
– Swietnie – odparl cierpko. – Dorzuce swoje dwa grosze, jesli zechcesz wysluchac. Spoleczenstwo nie jest z gruntu zle. Ale sklada sie z ludzi, ktorzy nie potrafia znalezc sobie miejsca, sa przepracowani, znuzeni i cierpia na nadwage. To mieszanka piorunujaca, zwlaszcza w przypadku osob, ktore slabo radza sobie z klopotami i maja porywcze charaktery. A skutkiem jest coraz wieksza liczba niekontrolowanych wybuchow agresji, masowych morderstw i aktow przemocy na naszych drogach.
Rainie westchnela. Potarla skronie.
– Znak czasu?
– Znak zycia w stresie – powiedzial Quincy i wzruszyl ramionami. – Na szczescie niektore rozwiazania sa dosc proste. Mozna by wprowadzic w szkolach specjalne zajecia. Uczyc, jak radzic sobie ze zloscia i stresem, a przy okazji polozyc nacisk na umiejetnosc komunikowania sie i samokontrole. Stan fizyczny tez ma wielkie znaczenie. Kiedy psycholog dzieciecy rozpoczyna leczenie, od razu chce poznac nawyki pacjenta zwiazane ze spaniem, cwiczeniami fizycznymi i jedzeniem. Myslisz, ze masz klopoty z samokontrola? Postaraj sie spac osiem godzin na dobe, jesc wiecej owocow i warzyw i solidnie sie pogimnastykuj. Jak na ironie coraz mniej ludzi pamieta o tak podstawowych sprawach, a potem dziwia sie, dlaczego caly czas sa tacy spieci.
Rzucil swojej towarzyszce znaczace spojrzenie, po czym jego wzrok przeslizgnal sie na stojace przed nia nietkniete danie. Rainie powoli pokiwala glowa.
– Chodzilam na zajecia z samokontroli – wyznala po chwili wahania.
– W Portland?
– Tak. Po spotkaniach AA. Kiedy wciaz jeszcze walczylam ze soba. Alkohol przytepia wiele uczuc. Potem czlowiek poddaje sie…
– Moim zdaniem to byl wspanialy pomysl – pochwalil szczerze Quincy. – Szkoda, ze wiecej ludzi nie rozumuje w ten sposob.
Rainie pokrecila glowa.
– Bez przesady, Quincy. Nie zachwycaj sie tak.
Nic nie odpowiedzial, liczac, ze jeszcze sie czegos dowie. Jej oczy wciaz skrywal cien. Sciskala kubek herbaty, jakby to byla butelka piwa, ale najwyrazniej nadal nie miala nastroju do zwierzen.
– Jak twoja corka? – zapytala krotko.
– Bez zmian. Dzwonilem rano.
Przyjrzala mu sie z ciekawoscia.
– Czujesz sie w porzadku? Twoja corka, umiera, a ciebie nie ma przy niej. Telefon to chyba niewiele.
– Rainie, kiedy powiedzialem, ze moja corka zginela przez pijanego kierowce, wprowadzilem cie w blad.
Znieruchomiala.
– Aha.
– Nie potracil jej pijany kierowca – ciagnal martwym glosem Quincy. – To ona byla pijanym kierowca. Wstawila sie u przyjaciolki i o piatej trzydziesci nad ranem wracala do domu. Zanim wpadla na slup telefoniczny, zabila staruszka, ktory wyszedl na spacer z psem. Moja corka nie zyje. Staruszek nie zyje. Pies nie zyje. I zgadzam sie – telefon do szpitala, to zdecydowanie za malo.
– Quincy, przykro mi.
Usmiechnal sie smutno.
– Mnie tez. I ja nie jestem doskonaly, Rainie. Niektorych rzeczy, na przyklad tego, co naprawde liczy sie w zyciu, wszyscy uczymy sie przez cierpienie.
Kiwnela glowa. Ale wciaz wygladala, jakby cos ja gnebilo. Niemal czul, jak kipia w niej slowa. Pochylil sie do przodu, jakby mogl sila woli wydrzec z niej prawde. Zeszlej nocy nie sklamal. Rainie fascynowala go. Mial ochote przytknac dlon do jej policzka, przesunac palcami po wargach…
Nie poddawala sie. Szanowal ja za to. i Jej twarz rozluznila sie nieco. W lagodnych szarych oczach malowala sie tesknota. Potrzeba zwierzenia. Potrzeba kontaktu. Chcial wyciagnac reke i dotknac Rainie. Ale obawial sie, ze gdy zrobi najmniejszy ruch, ona rzuci sie do ucieczki.
– Rainie…
– Powinnam juz isc.
– Chce cie wysluchac.
– Nie mam nic do powiedzenia! Potrzebuje troche czasu.
– Nastepne czternascie lat? A moze tylko piec, do kolejnego morderstwa w Bakersville? To cie niszczy. Wyrzuc z siebie prawde! Co sie stalo z twoja matka? Co zrobilas z ta strzelba?
Wstala raptownie. Zaskoczyl go ogien w jej oczach, nagle zacisniecie warg.
– Nie wspominaj wiecej o mojej matce.
– Niestety, bede.
– Nie twoja sprawa…
– Za pozno. Trzeba bylo poprzestac na tych prostakach, z ktorymi sie spotykalas, Rainie. Teraz masz przed soba prawdziwego mezczyzne i ja nigdzie nie odejde.
– Ty arogancki sukinsynu.
– Tak. A teraz opowiedz mi o swojej matce, Rainie.
– Najczesciej naduzywany przez psychologow tekst. Wiec tym jestem dla ciebie, Quincy? Ciekawym przypadkiem, o ktorym pozniej bedziesz mogl napisac artykul dla Amerykanskiego Towarzystwa Psychiatrycznego?
– Zamknij sie, Rainie.
– O, jeszcze lepiej.
Quincy, wsciekly, zmarszczyl brwi. Chwycil Rainie za ramiona z gwaltownoscia, ktora samego go zdziwila.
– Przemoc? – szepnela i rozchylila usta. Zauwazyl, ze jej oczy znowu pociemnialy.
– Chcesz tego, prawda? – odparl spokojnie. – Znasz ten schemat. Sposob, zeby sciagnac mnie do poziomu, na ktory swoim zdaniem zaslugujesz. Jesli ograniczysz sie do fizycznosci, nie bedziesz musiala czuc. Zgadza sie?
Wbila w niego harde spojrzenie. Przycisnal ja jeszcze blizej. Ich usta dzielilo tylko pare centymetrow.
– Pusc mnie – szepnela.
Jesli stad odejdziesz, bedziesz cala noc chodzila po swoim domu. Boisz sie snu. Boisz sie koszmarow. Chcesz, sie od nich uwolnic, ale nie robisz nic, zeby sobie pomoc.
– Pusc mnie albo juz nigdy nie zaspiewasz barytonem w koscielnym chorze.