Sprawdzales dzisiaj Shepa? – zapytala.
Quincy znieruchomial z czterema szarymi teczkami w reku. Nie tracila czasu. Wlozyl akta do torby i zasunal suwak.
– Lubisz
– Zamow, co chcesz.
– Wiec niech bedzie
– Chyba nie powinnismy prowadzic tej rozmowy – powiedzial po chwili.
– To znaczy, ze cos znalazles.
– Nie. To znaczy, ze holduje pewnym zasadom, a tu mamy do czynienia z klasycznym przypadkiem konfliktu interesow. Shep jest twoim przyjacielem. Znacie sie od dawna. – Nie spuszczal z niej oczu.
– Nigdy nie spalam z Shepem – oswiadczyla bez ogrodek Rainie.
– Wiesz, ze wiekszosc ludzi ciebie uwaza za powod rozpadu malzenstwa O’Gradych?
– Nie jestesmy ze soba. Nigdy nie bylismy i nigdy nie bedziemy.
– Spedza u ciebie duzo czasu.
– Wiem.
– Rainie…
– Ludzie gadaja co im slina na jezyk przyniesie. Jeszcze tego nie zrozumiales? To male miasteczko. Przez wiekszosc dni w roku pada deszcz, a krow jest dwa razy wiecej niz mieszkancow. Zwykle nie ma tu nic ciekawego do roboty… pozostaje gadanie. Tak juz jest.
– Dlaczego nie powiedzialas mi o strzelbie, Rainie? Strzelba, z ktorej zabito twoja matke i ktora nosila twoje odciski palcow, znikla z policyjnego sejfu. A potem w magiczny sposob sie odnalazla. Wytarta do czysta. Dlaczego mi o tym nawet slowem nie wspomnialas?
Twarz Rainie spochmurniala, oczy przybraly kolor skaly lupkowej. Quincy rozpoznal te mine, te bojowa postawe z wysoko uniesiona glowa.
– Myslisz, ze zabilam matke?
– Nie.
– Myslisz, ze zastrzelilam ja z zimna krwia? Wrocilam ze szkoly do domu i po prostu rozwalilam jej glowe? Masz mnie za zenska wersje Charliego Kenyona. Za drugiego Danny’ego O’Grady?
– Nie, Rainie – powiedzial lagodnie. – Wcale tak nie mysle.
– W takim razie jakie to ma znaczenie, Quincy? Minelo czternascie lat. Ja tego nie zrobilam, wiec daj mi spokoj. Radzic sobie ze spojrzeniami i plotkami sasiadow – do tego przywyklam, ale zebys i ty mnie oskarzal!
– Wolnego zaoponowal. – Nie jestem byle malomiasteczkowym policjantem, ktoremu mozesz mydlic oczy. Wiem, ze cos sie wydarzylo, Rainie. Cos sie stalo, Shep ci pomogl i to was laczy, prawda? Nadal nie wiem, w czym rzecz, ale jest cos miedzy toba i Shepem, co wykracza poza zawodowe relacje. Dlatego fakt, ze przez jakis czas bylas w szkole sama z nim i jego synem, wyglada podejrzanie. Sanders ma racje. Nie powinnas prowadzic tego sledztwa. I chyba dobrze o tym wiesz.
Milczala, zaciskajac usta. Zbil ja z tropu. Na poczatku zastanawial sie, dlaczego mloda inteligentna kobiete zadowala skromna praca. Dzisiaj zrozumial. Dzieki niej Rainie kontrolowala swoje zycie. Miala do czynienia z milymi ludzmi, a zaden z nich nie byl wscibski. Podejrzewal, ze spotykala sie z mezczyznami, ktorych wiekszym atutem byly miesnie niz mozg i zwiazki te trwaly krotko. Nikt nie mogl zadac zbyt wielu pytan. Nikt nie mogl sie za bardzo zblizyc. Ochrona przed silnymi wieziami stala sie sposobem na zycie.
– Nie moge oddac sledztwa – powiedziala nagle.
– Bo obiecalas to Shepowi?
– Tak. – Zawahala sie. – Jestem mu winna chocby tyle.
– Ile dokladnie jestes mu winna, Rainie?
– Shep wierzyl we mnie. Jest dobrym przyjacielem, chce byc wobec niego lojalna. Ale ja tez mam swoje zasady, Quincy, i nie lamie ich. Wszyscy idziemy przez zycie, dokonujac roznych wyborow i wszyscy jestesmy odpowiedzialni za nasze czyny. Jesli Danny zastrzelil te dziewczynki, musi poniesc kare.
– Jestes pewna?
– Oczywiscie, ze tak! Zatajenie prawdy wcale nie wyszloby mu na korzysc. Dlaczego nikt tego nie rozumie? Jedna z podstawowych ludzkich potrzeb jest wynagradzanie krzywd, zeby uwolnic sie od poczucia winy. Nie karzac dzieci lub oslaniajac je przed konsekwencjami ich wlasnych czynow, popelniamy blad. Poczucie winy rodzi nienawisc do swiata, do samego siebie, zadze niszczenia. To ciemny punkt, o ktorym nie potrafisz zapomniec, a on rosnie i rosnie…
Przerwala. Oddychala ciezko ze wzrokiem wbitym w niebieska kwiecista narzute na lozku i dlonmi zacisnietymi w piesci.
– Coraz gorsze koszmary, co? – zapytal cicho Quincy.
– Tak.
– Nie jesz.
– Nie jestem w stanie.
– Nie mozesz sobie tego robic. Jestes na to zbyt madra.
– Nic na to nie poradze.
– Po co tu dzisiaj przyszlas, Rainie?
Rzucila mu zmeczone spojrzenie.
– Mysle, ze musimy pogadac.
– No to mow. Ale powiedz cos nowego, Rainie, bo nie mam juz cierpliwosci do klamstw.
Przyniesiono chinskie jedzenie. Quincy podzielil swoja porcje, choc podejrzewal, ze Rainie nie bedzie chciala sie poczestowac. Mial racje. Odsunela bialy pojemnik, skusila sie tylko na herbate. Sam zaczal jesc. Tez nie byl specjalnie glodny, ale od dawna wiedzial, ze zaniedbywanie sie podczas sledztwa, zwlaszcza podczas trudnego sledztwa, nikomu nie wychodzi na dobre.
– Jutro po poludniu mamy pogrzeb Sally i Alice – powiedziala krotko Rainie. – Wlasnie dzwonil burmistrz. Patolog zgodzil sie na wydanie cial i rodziny nie chca czekac. Wszyscy uwazaja, ze najlepiej miec to jak najszybciej za soba.
– To bedzie ciezkie popoludnie.
– Wiem. Wezwalismy posilki z Cabot. Dodatkowe patrole w trakcie pogrzebu i potem. Wozy policyjne przed barami, no wiesz.
– Atmosfera juz teraz jest napieta, a po pewnej dawce alkoholu… – Quincy przerwal. Oboje wiedzieli, co moze sie wydarzyc. Mlodzi ludzie, bron, sprawiedliwosc, prawa obywatelskie.
– Podwoimy straze wokol domu Shepa – powiedziala cicho Rainie. – Luke chce wziac to na siebie.
– A ty?
– Nie moge. Znowu by gadali.
– George Walker nie jest z ciebie zadowolony.
– Nie jest. Jak wiele osob w Bakersville. Mialam nadzieje… chcialabym mu powiedziec, ze Danny tego nie zrobil. Chcialabym zebrac tyle dowodow, zeby jeszcze przed pogrzebem moc spojrzec George’owi Walkerowi w oczy i powiedziec: „Ten chlopiec nie zamordowal panskiej corki. Zrobil to ktos inny”. Jakby to mialo dla ojca Sally jakies znaczenie.
– Nie jestes juz taka pewna co do Danny’ego, prawda?
Na twarzy Rainie malowalo sie napiecie.
– Tak – odpowiedziala cicho.
– Charlie Kenyon?
Powoli kiwnela glowa.
– To, co nam powtorzyl. Ze Danny chcialby pociac ojca na kawalki i przepuscic przez mieszarke… Tyle zlosci. Nie zdawalam sobie sprawy… Nie wiedzialam, ze bylo az tak zle.
– To nie twoja wina, Rainie. Wszystkim nam trudno uwierzyc, ze ludzie, ktorych osobiscie znamy i na ktorych nam zalezy, sa zdolni do agresji. Czasem zapominamy, ze mordercy nie powstaja w probowkach. Jak wszyscy, maja rodziny i przyjaciol.
– To zwykly banal. Nie chce banalow. Mam dosc latwych odpowiedzi i trzydziestosekundowych analiz