Po namysle Flanders doszedl do wniosku, ze nie chodzilo o same pytania. Wszyscy w miescie mowili o strzelaninie, ktora wydarzyla sie poltorej godziny drogi stad. Niektorzy twierdzili, ze znaja Shepa O’Grady. Mnostwo osob mialo bliskich lub znajomych w Bakersville.
Ludzie gadali, to jasne. W barach, w kosciolach, na ulicach.
Ale niewielu mieszkancow Bakersville, nie mowiac juz o przyjezdnych, znalo nazwisko tej mlodej policjantki. Lori… i Liz… Lorraine. Lorraine Conner. Nawet nie pokazywali jej w telewizji. Wystepowal tylko burmistrz i jakis gosc z policji stanowej o nazwisku Sanders.
Wiec skad ten facet znal nazwisko Conner?
I, co gorsza, dlaczego Ed Flanders odnosil wrazenie, ze juz gdzies go widzial? Oczy, a moze nos? Odjac mu pare lat, skrocic wlosy…
Cholera, nie mogl skojarzyc tej twarzy.
Nieprzyjemny facet, ktory wszedl do jego baru i zachowywal sie jakos dziwnie.
Nie podobal sie Edowi. Nie budzil zaufania. Ale barman jeszcze nie wiedzial, co ma z tym zrobic.
Po powrocie do pokoju hotelowego w koncu pozwolil sobie na odpoczynek. Cholera, byl zmeczony. Tempo ostatnich kilku dni, sprawy, ktore musial jeszcze zalatwic… Jesli ktos mysli, ze morderstwo jest latwe, na pewno sam tego nie probowal.
Pogrzebal w kieszeniach i wydobyl celofanowa torebke z lekarstwami. Rozerwal ja, polknal cztery ziolowe pigulki, jedna po drugiej, i popil szklanka wody. Kofeina troche rozjasnila mu w glowie, ale potrzebowal czegos na wzmocnienie.
Tyle juz zrobil, tyle jeszcze zostalo do zrobienia.
W nocy o malo wszystkiego nie spartaczyl. Kiedy Lorraine Conner wreszcie wrocila do domu wygladala na wykonczona. Nie przyszlo mu do glowy, ze sie obudzi. Juz myslal, ze bezpiecznie dotarl z sypialni na werande, gdy zerwala sie z krzykiem z sofy.
Do diabla, ledwo zdazyl uskoczyc w mrok. Chcial ukryc sie w lesie, ale cos w ruchach Rainie go zmrozilo. Zachowywala sie nienaturalnie, dziwnie, jakby patrzyla na rzeczy, ktorych nie bylo. Chwile pozniej zrozumial. Wciaz spiac, gonila za zjawa ze swoich koszmarow.
Moze to on cos w niej rozbudzil. Moze w nocy zamieniala sie w szalejaca lunatyczke. Nie mial pojecia. Przyczail sie w swojej kryjowce i postanowil przeczekac. Po pewnym czasie wrocila do domu.
Nagle zrobilo mu sie wesolo. Rozesmial sie, wydajac z siebie piskliwy, histeryczny dzwiek, jaki slyszy sie czasem w filmach. Bedzie musial sie pilnowac. Nie moze stracic nad soba kontroli.
Jeszcze nie.
W koncu dzisiaj byl pogrzeb. A potem.
Byl bardzo bystry. Niedlugo Lorraine Conner przekona sie o tym.
Lorraine Conner, Pierce Quincy, Shep O’Grady i mala Becky.
Popatrz, zwrocil sie w myslach do ojca, to jest dopiero zabawa.
22
Rano zadzwonil do mnie Danny. Wiem, ze to on. – Sandy O’Grady siedziala na skladanym metalowym krzesle w biurze zespolu dochodzeniowego. Zaciskala lezace na kolanach dlonie i robila, co mogla, zeby zachowac spokoj. – Slyszalam w tle jakies pobrzekiwania i ludzkie glosy. Ale on milczal. Powiedzialam: „Danny, wiem, ze to ty. Porozmawiaj ze mna, Danny. Kocham cie. „
– Co odpowiedzial? – zapytal Quincy.
Siedzial na krzesle obok niej, nienagannie ubrany. Zupelnie jak jej szef, Mitch, przemknelo Sandy przez glowe.
– Nie powiedzial ani slowa. Tylko wzdychal. Ciezko. Jak… jak ktos zalamany. Potem odwiesil sluchawke.
– To byl na pewno Danny? – odezwala sie po raz pierwszy Rainie.
Stala oparta o parapet w drugim koncu pokoju. Rece skrzyzowala na piersiach. Miala zapadniete policzki. Mowiac szczerze, Sandy nigdy nie wiedziala jej w tak fatalnym stanie.
Nie zeby ona sama wygladala duzo lepiej. Po telefonie Danny’ego chwycila pierwsza lepsza bluze. Dopiero potem stwierdzila, ze jest poplamiona w kilku miejscach. Blyszczace zazwyczaj jasne wlosy byly teraz matowe i potargane. Nie wykapala sie, nie mowiac juz o makijazu. Nie miala dosc energii, zeby dbac o takie rzeczy.
– To byl Danny – stwierdzila stanowczo. – Dwa dni temu Shep zmienil nam numer na zastrzezony. Tylko rodzina i nasz prawnik wiedza, jak sie z nami skontaktowac. Od tamtej pory nie bylo juz takich telefonow.
– Sasiedzi daja sie wam we znaki? – zapytal lagodnie Quincy.
– Troche. – Sandy trzymala wysoko glowe. – Ale przyjaciele wspieraja nas. Jedna para z naszej ulicy… nawet nie znam ich zbyt dobrze… wpadli wczoraj z talerzem ciasteczek i posiedzieli z nami. Sa… trudne chwile, ale zdarzaja sie i dobre. No wiecie, Danny jest niewinny, dopoki nie udowodni mu sie winy.
Nie mogla sie powstrzymac i znowu spojrzala na Rainie.
– Toczy sie oficjalne sledztwo – powiedziala krotko Rainie. – Nie moge nic powiedziec.
– Rainie, to moj syn. Jest zalamany, mysli o samobojstwie. Nie dalej jak wczoraj probowal przebic sobie nadgarstek widelcem. Na litosc boska, nie wiem, jak dlugo wytrzyma pobyt w tym zakladzie, i nie mam pojecia, co robic. Shep twierdzi, ze podobno macie dowody na udzial kogos innego… jakies tajemnicze luski, nie wiem. Nie mozecie czegos z tym zrobic? Oddalic zarzuty? Odeslac Danny’ego do domu? Prosze… – Blagalny glos Sandy zalamal sie. Nie znala dobrze Rainie. Nazywala ja przyjaciolka, jednak bardziej dlatego, ze laczyl je Shep niz z racji rzeczywistej rzezi. Ale przeciez Rainie przychodzila do nich na kolacje przynajmniej raz na kilka miesiecy. Bawila sie z Dannym i Becky. Wydawalo sie, ze naprawde ich lubi. Przeciez musiala pamietac te chwile. Nie mogla byc zupelnie nieczula na los Danny’ego.
Ale Rainie w policyjnym mundurze wygladala obco i obojetnie. Sandy w koncu zrozumiala. Dzis nie byla dla Lorraine Conner zona jej szefa, tylko matka masowego mordercy.
– Moze Shep moglby pomoc w sledztwie – rzucila desperacko.
– Nie chcemy Shepa – stwierdzila kategorycznie Rainie. – Potrzebujemy Becky.
– Jak to?
– Nadal sypia w szafie, Sandy?
– Niech nikogo o to glowa nie boli…
– Widziala cos, wszyscy o tym wiemy. Oboje z Shepem ciagle powtarzacie, ze chcecie poznac prawde. Wiec zapytajmy o nia wasza corke.
– Avery Johnson nigdy sie na to nie zgodzi.
– To nie jego sprawa.
– Wlasnie, ze tak! Jest naszym adwokatem. Moj Boze, bedziemy musieli zastawic dom, zeby go oplacic. Jak tu nie sluchac jego rad? Dba o nasze interesy.
– A co z Becky? – naciskala bezlitosnie Rainie. – Dziewczynka czuje sie bezpieczna tylko w zamknietych, malych pomieszczeniach. Drecza ja koszmary. Luke twierdzi, ze jest blada jak sciana. Dlugo jeszcze chcecie to ciagnac?
– Lekarz mowi, ze potrzeba czasu…
– Mozemy sprawic, zeby otrzasnela sie z szoku wczesniej, a nie pozniej.
– Nie dostaniecie Becky! Cholera, Rainie, tylko ona mi zostala!
Rainie zacisnela wargi w cienka linie. Popatrzyla na Sandy z dezaprobata. Sandy odwzajemnila sie wrogim spojrzeniem. Ta kobieta nie rozumiala jej prosby. Nie byla przeciez matka.
– Mozemy udowodnic, ze Danny nie zastrzelil panny Avalon – powiedziala raptownie Rainie. – Tor pocisku wskazuje, iz zrobil to ktos inny, nie Danny.
– Och, dzieki Bogu. – Sandy opadla na oparcie metalowego krzesla. Po raz pierwszy od trzech dni poczula cos na ksztalt ulgi. – Wiec byl tam ten czlowiek w czerni. To on strzelal, a Danny jest tylko zdezorientowany i wstrzasniety tym, co zobaczyl. Nie mozecie teraz oddalic zarzutow?
– Pani O’Grady – wtracil sie spokojnie Quincy. – Sa pewne rzeczy, o ktorych musi sie pani dowiedziec.