– Mozliwe. Ale nie wiem, jak udaloby nam sie to udowodnic. Jest jeszcze jedna rzecz. Zapytalem Avalona, czy byl kiedys w Bakersville. Zdecydowanie zaprzeczyl. Ale przed spotkaniem z nim pomyszkowalem troche. Wedlug stanowego urzedu skarbowego gosc ma domek w okregu Cabot, jakies trzydziesci minut drogi stad. Kiedy zaczalem naciskac, Avalon oswiadczyl, ze to tylko mysliwska chata. Nigdy sam z niej nie korzysta, trzyma ja dla partnerow w interesach. Jego zona kiwala glowa, jakby to mialo jakies znaczenie. Nie wiem. Cos mi tu nie gra, Rainie. Powaznie. Nie wiem, co o tym myslec.
Luke znow wlepil spojrzenie w ulice. Nagle w polu widzenia pojawil sie nastolatek na rowerze. W workowatych dzinsach i luznej sportowej bluzie prezentowal sie calkiem zwyczajnie. Ale mial ze soba plecak z zielonego plotna i uwaznie wpatrywal sie w dom O’Gradych.
– Jednego nie rozumiem – ciagnal Luke, uderzajac palcem o kierownice i nie spuszczajac oczu z chlopaka. – Dlaczego teraz? Melissa Avalon miala dwadziescia osiem lat. Jesli Quincy ma racje i tatus zamierzal zainterweniowac, czy do tragedii nie powinno bylo dojsc ladnych pare lat temu?
– Niekoniecznie – odpowiedzial agent. On tez zauwazyl rowerzyste. W tej samej chwili zza rogu wylonil sie Chuckie. Niosl tekturowe pudelko z czterema kubkami kawy. – To byl pierwszy pobyt Melissy poza domem?
– Tak – potwierdzil Luke.
– Wiec wszystko jasne.
– Moze za bardzo komplikujemy sprawe – zastanawiala sie na glos Rainie, przesuwajac sie na tylnym siedzeniu, zeby zyskac lepszy widok. – Pan Avalon ma motyw. Pan Avalon ma pieniadze. Tak sie sklada, ze jego corka zginela od pojedynczego strzalu w glowe…
– Zabojstwo na zlecenie – dokonczyl za nia Quincy.
– A jesli to nie miala byc szkolna strzelanina? A jesli zwerbowano Danny’ego dla zmylenia policji. Zeby stworzyc pozory, ze nie chodzilo o Melisse Avalon. Tylko ze…
– Tylko ze Danny przez przypadek zabil dwie dziewczynki – dodal cierpko Luke. Otworzyl usta, zeby powiedziec cos wiecej, ale rzucil tylko: – Cholera.
Rowerzysta byl juz przed domem Shepa. Zwolnil. Zmienil pozycje. Plecak zsunal sie…
Luke siegnal do klamki w chwili, gdy Rainie probowala wydostac sie od swojej strony. Poniewczasie zdala sobie sprawe, ze drzwiczki sie zablokowaly. Byli teraz z Quincym uwiezieni z tylu policyjnego wozu. Chuckie zauwazyl, co sie dzieje, i upuscil kawe. Rainie dostrzegla, jak siega po bron.
– Nie! – wrzasnela, bezsilnie walac reka w pancerna szybe. – Cholera, Chuckie, nie!
Chlopak zauwazyl nadbiegajacego Luke’a. Odwrocil sie i zobaczyl, ze Chuckie siega do kabury. Na twarzy rowerzysty odmalowalo sie oslupienie.
– Stoj! – krzyknal Luke.
Nieznajomy z calej sily cisnal plecakiem w Luke’a i odjechal. Zaskoczony policjant zatoczyl sie do tylu. Chuckie nadal kurczowo sciskal bron. Z tej odleglosci Rainie nie mogla byc pewna, ale wydawalo jej sie, ze na policzkach zoltodzioba blyszcza lzy.
– Cholera, cholera, cholera – zaklal Luke. Odzyskal rownowage, ale rowerzysta skrecil juz za rog i zniknal miedzy domami. Z westchnieniem Luke wrocil do wozu, zeby uwolnic Quincy’ego i Rainie. Zebrali sie wokol lezacego na chodniku plecaka. Nadbiegl Cunningham, dyszac ciezko.
– Co on zrobil? – zapytal i nerwowo potarl policzek. – Co jest w srodku? Co sie stalo? Probowal czegos?
– Po kolei – burknela Rainie. Spojrzala na Luke’a. Wzruszyl ramionami, przykleknal i przytknal ucho do zielonego plotna.
– Nie slysze tykania. – Podniosl plecak i zmarszczyl brwi. – Nic nie brzeczy. Do diabla, to chyba jakies ksiazki.
Ostroznie rozpial suwak. Na chodnik wypadly dwa ciezkie tomy w pieknej skorzanej oprawie z bogatymi zloceniami. Biblia: Stary i Nowy Testament. Na zalaczonej kartce widnial napis: „Dla O’Gradych. Jezus wybacza”.
– O moj Boze – z trudem wydusil Chuckie. – O malo nie zastrzelilem tego chlopaka.
– Czas chyba, zebysmy wszyscy dali sobie na wstrzymanie – powiedzial lagodnie Quincy.
Luke zaniosl ksiazki na ganek i polozyl przed drzwiami. Bez slowa wrocil za kierownice wozu patrolowego, usadowil sie tak, by nadmiernie nie rzucac sie w oczy przechodniom i wlepil czujne spojrzenie w wylot ulicy.
24
Becky O’Grady ostroznie polozyla palec na zszywanym czarna nicia pluszowym pyszczku. Wielki Mis przygladal jej sie uwaznie duzymi, zlocistymi oczami.
– Ciii – szepnela. – Musimy byc bardzo cicho.
Wielki Mis nie zawiodl. Becky wiedziala, ze nie lubi szafy. Zawsze bal sie ciemnosci. Ale teraz staral sie byc bardzo dzielnym niedzwiadkiem. Nawet nie pisnal, gdy przekrecala galke, zeby uchylic drzwi.
Awantura w pokoju rodzicow ucichla. Dziewczynka zamarla. Tata i mama klocili sie od dluzszego czasu. Chodzilo o kogos, z kim mama rozmawiala rano. Tata krzyczal, ze nie powinna byla tego robic. Dlaczego mu nie zaufa i nie pozwoli jemu zajac sie wszystkim?
Mama byla strasznie zdenerwowana. Powiedziala tacie, ze ucieka od rzeczywistosci. Becky nie wiedziala, co to znaczy, ale smucilo ja, ze mama sie zlosci, bo Becky tez uciekala od rzeczywistosci. Tak powiedzieli lekarze.
Moze to jakas choroba. Moze dlatego Jenny nie przychodzi juz sie bawic. Jak kiedy Becky miala ospe. Tez nikt nie mogl jej odwiedzac. I skora tak bardzo ja swedziala. Becky chciala sie bez przerwy drapac, a mama kazala jej siedziec w wannie z goraca woda i maka owsiana. Becky nienawidzila ospy. Chociaz babcia upiekla wtedy ciasto. Z kremem bananowym. I Danny’emu nie wolno bylo go tknac, dopoki Becky mu nie pozwolila. To bylo calkiem fajne.
Teraz mysl o Dannym sprawila, ze dziewczynka poczula sie nieswojo. Mocniej przytulila Wielkiego Misia.
Klotnia znow sie zaczela. Tata krzyczal, ze mama nie troszczyla sie jak nalezy o Danny’ego. Mama krzyczala, ze to wszystko wina taty.
– Skad Danny wzial bron, Shep? Powiedz mi, skad on wzial bron?
Becky wslizgnela sie do ciemnego wnetrza szafy. Zamknela drzwi. Swiatlo i glosy zniknely. Polozyla sie na starym kocu, ktory poscielila tam dla niej mama, i objela z calych sil Wielkiego Misia.
Czasem, kiedy siedzieli tak po ciemku, tylko ona i Wielki Mis, znowu mogla oddychac. Ten dziwny ciezar, gdzies znikal, i juz nie czula sie tak zle. Byla bezpieczna. Spokojna. Tutaj, w ciemnosci, nikt nie zdola zrobic jej krzywdy.
Mogla zamknac oczy, a wtedy zle mysli odchodzily. Mogla czuc, ze lata i rozmyslac o kotkach, chmurach i wszystkich ulubionych rzeczach.
Dzisiaj tez sprobowala tej sztuczki. Zacisnela mocno powieki. Przytulila policzek do miekkiego lebka. Ale nic sie nie dzialo. Zadnego latania. Byla nadal dziewczynka, ukryta w smierdzacej starymi butami szafie.
I widziala Sally i Alice. Lezaly na podlodze. Potem zobaczyla sliczna panne Avalon.
A potem podniosla wzrok…
Becky zakwilila. Wtulila twarz w futerko Wielkiego Misia.
– Badz dzielny – rozkazala mu. – Badz dzielny. Badz dzielny. Siedz cicho. Wielki Mis byl bardzo dzielnym niedzwiadkiem. Siedzial cicho, gdy kolysala sie z nim w objeciach, a jej rodzice klocili sie w salonie. Siedzial cicho, gdy pojekujac, toczyla boj z potworami. I siedzial cicho, gdy plakala. Wciaz widziala za duzo. Na przyklad, co sie stalo ze sliczna panna Avalon.
Bolala ja buzia po tamtej salatce. Bolaly plecy i ramiona od spania w szafie. Ale Becky nie poddawala sie. Byla twarda. Tata lubil powtarzac, ze jest taka jak on. Prawdziwy z niej wojak.
Nie wiedziala, co to znaczy wojak. Ale chciala byc taka jak tata – duza, silna i odwazna. Musi byc taka jak on.
Musi wytrzymac. Musi obronic Danny’ego.