specjalnego przedstawiciela, abys otrzymal te wielkodusznie ofiarowana pomoc. Ufalem ci, pewien bylem, ze zdajesz sobie sprawe z okropnosci naszego polozenia… Hrrr. — Splunal ze wstretem. — A ty caly czas zachowywales sie obrazliwie, bezczelnie, grubiansko. W oczach wszystkich Solarian okazales sie jakby wcieleniem tych cech, ktorych w nas nienawidza. Nic dziwnego, ze nam odmowili. Cale szczescie, ze nie wypowiedzieli wojny!

— Jeszcze nie jest za pozno — rzekl Thordin. — Mozemy wyslac drugiego…

— Nie. — Valtam uniosl glowe z wrodzona duma tej zelaznej rasy, z wyniosloscia wlasciwa kulturze, dla ktorej od zarania dziejow honor byl wazniejszy od zycia. — Skorrogan byl naszym poslem pelnomocnym. Jesli sie mamy go zaprzec, jesli mamy za niego przepraszac — nie z powodu okreslonego czynu, ale za jego zle wychowanie — i czolgac sie przed Galaktyka… nie! to niemozliwe. Musimy obejsc sie bez Solarian.

Snieg padal coraz gestszy, chmury zakryly juz prawie cale niebo. W jednym tylko miejscu blyszczalo kilka gwiazd. Chwytal dotkliwy mroz.

— Coz za cena honoru! — zawolal smutnie Thordin. — Skontar gloduje, a zywnosc solarianska moglaby nas utrzymac przy zyciu. Chodzi w lachmanach — Solarianie przyslaliby odziez. Fabryki mamy zniszczone albo przestarzale. Nasza mlodziez wyrasta nieswiadoma zupelnie galaktycznej cywilizacji i technologii — Solarianie przyslaliby nam maszyny i technikow, pomogli w odbudowie. Przyslaliby tu nauczycieli, stanelaby przed nami otworem droga do wielkosci… Ale juz za pozno. — Thordin wbil w Skorrogana, swojego przyjaciela, wzrok posepny, zdziwiony, zrozpaczony. — Ale dlaczegos to zrobil? Dlaczego?

— Zrobilem, co moglem — odrzekl sztywno Skorrogan. — Jesli nie nadawalem sie do tej misji, trzeba bylo wyslac kogo innego.

— Nadawales sie — powiedzial Valtam. — Byles naszym najlepszym dyplomata. Twoja zrecznosc, twoje zrozumienie psychologii pozaskontarskiej, twoja wybitna umyslowosc, czynily cie niezastapionym w stosunkach zewnetrznych. A tu, w tak prostej, a donioslej sprawie… Ale koniec z tym! — glos jego wzniosl sie ponad ryk wichury. — Koniec z moim zaufaniem do ciebie! Skontar dowie sie, ze zawiodles!

— Milosciwy Panie! — zawolal Skorrogan lamiacym sie glosem. — Znioslem od ciebie slowa, za ktore kazdy inny zaplacilby pojedynkiem na smierc i zycie. Ale nie kaz mi sluchac wiecej. Pozwol mi odejsc.

— Nie moge cie pozbawic dziedzicznych praw i tytulow — rzekl Valtain. — Lecz twoja rola w rzadzie imperialnym jest zakonczona i nie waz sie odtad pokazywac na dworze, ani na zadnych oficjalnych uroczystosciach. Watpie tez, czy bedziesz mial jakich przyjaciol.

— Moze i nie — odparl Skorrogan. Zrobilem, co w mojej mocy, ale teraz, gdybym mogl nawet jasniej sie tlumaczyc, nie uczynie tego po takich zniewagach. Jesli jednak mam cos doradzic, gdy chodzi o przyszlosc Skontaru…

— Nie potrzeba — rzekl Valtam. — Dosc juz wyrzadziles szkody.

— …to prosze o rozwazenie trzech rzeczy. — Skorrogan uniosl wlocznie w kierunku dalekich blyszczacych gwiazd. — Po pierwsze, pamietajcie o tamtych sloncach. Po wtore — o pewnych nowych pracach z dziedziny nauk i technologii tu u nas — takich jak praca Dyrina w zakresie semantyki. A wreszcie — rozejrzyjcie sie wkolo. Spojrzcie na domy, zbudowane przez waszych ojcow, na odziez, ktora nosicie, posluchajcie wlasnego jezyka. A za piecdziesiat lat przyjdzcie do mnie… aby mnie przeprosic!

Owinal sie w plaszcz, poklonil Valtamowi i dlugimi krokami ruszyl przez pole ku miastu. Patrzyli za nim z gorycza i nierozumieniem w oczach.

W miescie byl glod. Czul go poprzez mury, glod zrozpaczonych i wynedznialych istot, skulonych przy ogniskach i niepewnych, czy przezyja zime. Zamyslil sie przez chwile — ilu tez z nich umrze? — ale nie mial odwagi przemyslec tego do konca.

Uslyszal czyjs spiew i przystanal. Wedrowny bard, idacy o zebraczym chlebie od miasta do miasta, wlokl sie ulica, a zetlaly plaszcz fantastycznie powiewal na wietrze. Smuklymi palcami potracal struny harfy, a glos rozspiewal sie starozytna ballada, w ktorej zawarta byla cala szorstka melodyjnosc, caly dzwieczny, zelazny szczek dawnego jezyka, jezyka Naarhaymu na Skontarze. Dla jakiejs smutnej rozrywki Skorrogan przetlumaczyl w mysli dwie zwrotki na ziemszczyzne:

Skrzydlate ptaki wojny W dzikim przelocie Budza zamarle zima Pragnienie morskiego szlaku. Mila moja, oto na mnie czas, Spiewaj o kwiatach, Najpiekniejsza, gdy zegnasz. Badz zdrowa, kocham cie.

Nic z tego. Nie tylko sie zatracal metaliczny rytm twardych, ostrych sylab, nie tylko gubila sie zawilosc rymow i aliteracji, ale, co gorsza, w przekladzie na ziemski nie mialo to sensu. Braklo odpowiednikow. Jak mozna na przyklad oddac pelne niezliczonych odcieni znaczeniowych slowo virkansraavin, wyrazem “zegnasz”? Psychologie sa na to zbyt rozne od siebie.

W tym kryl sie moze sens jego odpowiedzi danej najwyzszym wodzom. Lecz oni tego nie zrozumieja. Nie moga zrozumiec. Pozostal wiec sam w obliczu nadciagajacej zimy.

* * *

Valka Vahino siedzial w ogrodzie i kapal sie w powodzi slonecznych blaskow. Rzadko kiedy mial teraz okazje do aliacaui — jak brzmial staroziemski termin? “Sjesta”? Niedokladny wlasciwie. Cundalonczyk spoczywal, ale nigdy nie spal po poludniu. Siedzial lub lezal na dworze, slonce przenikalo w glab ciala, albo obmywal je cieply deszcz. Pozwalal myslom plynac swobodnie. Solarianie nazywali to marzeniem na jawie. Ale wlasciwie bylo to jeszcze cos innego, tylko w jezyku ziemskim nie bylo na to slowa. “Odprezenie psychiczne” to zwrot okropnie toporny. Co prawda Solarianie w zadnym razie nie mogliby zrozumiec…

Czasem Vahino mial wrazenie, jakby nie odpoczywal nigdy, od wiekow. Ciezkie obowiazki epoki wojny, pozniej wyczerpujace podroze na Ziemie… Ostat nio zas Wielki Dom mianowal go Najwyzszym Lacznikiem w przekonaniu, ze rozumie Solarian lepiej niz ktokolwiek w Lidze.

Byc moze. Wiele czasu spedzil wsrod nich, lubil ich jako rase i jako jednostki. Ale… na wszystkie duchy: jak oni pracowali! Jacy byli ciagle zaganiani! Mozna by myslec, ze scigaja ich sfory demonow.

Prawde mowiac nie bylo innego sposobu odbudowy, reformy przestarzalych metod i zdobycia tak pozadanych, oszolamiajacych bogactw. Ale z drugiej strony, co za ukojenie tak lezec w ogrodzie, patrzec na wielkie zlociste kwiaty, chlonac powietrze przesycone ich upajajaca wonia, sluchac brzeczenia owadow i rozmyslac nad nowym wierszem, ktory wykluwal sie w glowie.

Solarianom trudno bylo zrozumiec narod zlozony z samych poetow. A przeciez najglupszy nawet i najnedzniejszy Cundalonczyk umial, wyciagnawszy sie w sloncu, ukladac liryki. Coz, kazda rasa ma swoje uzdolnienia. Czy mozna dorownac geniuszowi wynalazczemu ludzi?

W glowie Vahino wzbieraly dzwieczne i spiewne wyrazy. Ukladal je, cyzelowal, dobieral kazda zgloske, ksztaltowal calosc z rosnacym zadowoleniem. Tak, teraz bedzie juz dobrze. Zapamietaja to, spiewac beda i za sto lat. Valka Vahino nie bedzie zapomniany. Kto wie, czy nie nazwa go mistrzem wierszotworstwa — Alia Amaui cauianriho, valana, vro!

— Przepraszam, panie! — Tepy, metaliczny glos az zazgrzytal w mozgu. Delikatna tkanka poezji rozpadala sie i odplynela w mroczny wir niepamieci. Przez chwile nic nie potrafil odczuwac procz nieodwolalnej straty.

— Przepraszam bardzo, ale pan Lombard chce pana widziec.

Fala dzwiekowa bila z robowoznego, daru samego Lombarda. Vahine razila okropnie ta instalacja z blyszczacego metalu ustawiona wsrod starych makat i rzezb. Ale bal sie obrazic ofiarodawce, a przedmiot byl pozyteczny.

Lombard, szef solarianskiej komisji odbudowy, byl najwazniejszym czlowiekiem w calym systemie Avaiki. I teraz nawet Vahino docenial jego uprzejmosc: zamiast przyslac po niego, trudzil sie sam. Tylko dlaczego wlasnie o tej porze?

— Uprzedz pana Lombarda, ze zaraz przychodze.

Вы читаете Pomocna dlon
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату