sama postawe zyciowa Zachodu. A kiedy Zachod komu pomagal, sprowadzalo sie to do pomocy w nasladowaniu Zachodu. W rezultacie, mimo najlepszych intencji, zniszczyl wszelka inna postac kultury i zycia.
— I to przed tym chciales nas ocalic? — spytal Thordin. — Rozumiem twoj punkt widzenia. Zastanawiam sie jednak, czy wartosc uczuciowa dawnych instytucji byla dosc wielka, by poswiecic dla nich miliony straconych istnien oraz dziesiec co najmniej lat cierpien i wyrzeczen.
— To nie tylko wartosc uczuciowa! — rzekl z przejeciem Skorrogan. — Czy tego nie widzisz? Przyszlosc lezy w nauce. Chcac dojsc do czegos musielismy zastosowac metody naukowe. Ale czy nauka Solarian ma byc jedyna droga? Czy aby wyzyc, trzeba sie stac jakimis ludzmi drugiej kategorii? Czy tez mozna znalezc inna jeszcze droge, wolna od przytlaczajacej pomocy wysoko rozwinietej, lecz obcej nam rasy, i z gruntu obcej nam obyczajowosci? Uwazalem, ze mozna. Uwazalem, ze trzeba.
— Bo zadna — ciagnal — pozaludzka rasa nie stanie sie nigdy prawdziwie udanymi ludzmi. Zbyt odmienne sa same podstawy psychiki: tryb przemiany materii, instynkty, wzory myslowe, wszystko. Jedna rasa moze rozumowac w kategoriach drugiej, ale nigdy zbyt dobrze. Wiesz, jak trudna rzecza jest przeklad z jakiegos obcego jezyka. A wszelka mysl zawiera sie w mowie. Mowa i jezyk sa odbiciem podstawowych wzorow myslowych. Najbardziej scisla, dokladna i precyzyjna filozofia i nauka jakiegos gatunku nigdy nie bedzie miala swego pelnego sensu dla odmiennej rasy. Dlatego ze kazda buduje nieco inne uogolnienia na podlozu tej samej zasadniczej rzeczywistosci. — Chcialem — tu glos mu zadrzal — uchronic nas od zostania duchowymi satelitami Solaniego Ukladu. Skang byl zacofany. Musial zmienic swoja modle zycia. Ale — dlaczego ja zmieniac na calkiem obcy wzor? Dlaczego nie wymusic stworzenia w przyspieszonym tempie wzoru wlasnego, w zgodzie z naturalna droga naszego rozwoju?
Wzruszyl ramionami. — Zrobilem to — dokonczyl spokojnie. — Ryzyko bylo straszne. Ale sie udalo. Ocalilismy swoja kulture. Jest nasza. Zmuszeni przez koniecznosc do budowy o wlasnych silach naukowej kultury, wytworzylismy wlasne metody.
— Znasz wyniki. Dyrin rozwinal semantyke, ktora od poczatku wykpiwali solarscy uczeni. Zbudowalismy czworoscienny statek, uwazany za niemozliwosc przez inzynierow ludzkich, a ktory dzisiaj przemierza cala Galaktyke w tym samym czasie, w jakim ich staroswiecki statek dociera zaledwie z Ziemi do Alfa Centauri. Udoskonalilismy worp przestrzeni, psychosymbologie naszej rasy — niezdatna dla zadnej innej — nowy typ rolnictwa, z zachowaniem wolnego kmiecia, ostoi naszej kultury… slowem, wszystko! W przeciagu polwiecza Cundaloa zostala zrewolucjonizowana. Ale Skontar sam sie zrewolucjonizowal. A to jest wszechswiat roznic!
W ten sposob ocalaly tez imponderabilia: sztuka, rzemiosla, obyczaje, muzyka, jezyk, literatura, religia. Rozmach naszych sukcesow nie tylko pozwala nam siegnac do gwiazd, czyniac z nas wielkie mocarstwo Galaktyki. Rozmach ten spowodowal ponadto wielkie odrodzenie imponderabiliow, rowne najwspanialszemu Zlotemu Wiekowi.
A to wszystko dlatego, ze zostalismy soba.
Pograzyl sie w milczeniu. Thordin dluzszy czas rowniez nie wypowiedzial slowa. Weszli w boczna, cicha uliczke starej dzielnicy. Wiekszosc budynkow pochodzila z epoki przedsolarianskiej i widzialo sie jeszcze sporo dawnych krajowych ubiorow. Przewodnik oprowadzal grupe turystow ludzkich, ktorzy stloczyli sie przy straganie garncarskim. — A wiec? — zagadnal Skorrogan.
— Sam nie wiem. — Thordin potarl oczy w zadumie. — Wszystko to takie jest niespodziane. Moze masz racje. A moze i nie. Musze o tym chwile pomyslec.
— Ja myslalem piecdziesiat lat — rzekl sucho Skorrogan — wiec moge, oczywiscie, uzyczyc ci kilku minut.
Podeszli do straganu. Stary Cundalonczyk siedzial tam posrod stosu towarow: jaskrawo malowanych dzbanow, czarek i mis. Wyrob tubylczy. Jakas kobieta targowala sie o jeden z przedmiotow.
— Przyjrzyj sie temu — rzekl do Thordina Skorrogan. — «— Czy ogladales kiedy stare wyroby? To tandeta, robiona tysiacami na sprzedaz turystom. Rysunek jest znieksztalcony, wykonanie ohydne. Ale kazda krzywizna, kazda kreska w tych wzorach kiedys cos oznaczala.
Wzrok ich padl na dzban, stojacy obok starego kramarza i nawet nielatwy do wzruszen Valtam az drgnal z zachwytu. Dzban jakby plonal, wydawal sie zywy. W polyskliwej, doskonalej prostocie czystych linii, w dlugich, smuklych wygieciach, ktos jakby zawarl cala swoja tesknote i milosc. Myslal moze: ten dzban bedzie zyl, kiedy mnie juz nie bedzie.
Skorrogan gwizdnal. — Najprawdziwszy autentyk! Stara rzecz — powiedzial.
— Musi miec grubo ponad sto fet. Muzealny okaz! Jak to trafilo do tej rupieciarni?
Stloczeni Ziemianie trzymali sie nieco z dala od olbrzymich Skontarian i Skorrogan patrzyl na wyraz ich twarzy ze smetnym rozbawieniem: maja respekt przed nami. Solarianie przestali juz nienawidzic Skontaru; podziwiaja nas. Wysylaja swa mlodziez, aby studiowala nasza nauke i jezyk. Ale Cundaloa juz sie dla nich nie liczy.
Tymczasem kobieta idac za jego spojrzeniem zobaczyla dzban, lsniacy obok starego kramarza. Zawrocila. — Ile? — spytala.
— Nie sprzedac — rzekl Cundalonczyk. Mowil zduszonymi szeptem i obciagnal na sobie wytarta oponcze.
— Sprzedac — usmiechnela sie sztucznie do starego. — Dac duzo pieniedzy. Dac dziesiec kredytek.
— Nie sprzedac.
— Ja dac sto kredytek. Sprzedac!
— To moje wlasne. Rodzina miec dlugo lat. Nie sprzedac.
— Piecset kredytek! — wymachiwal przed nim banknotami.
Stary przycisnal dzban do zapadlej piersi i spojrzal czarnymi wilgotnymi oczyma, w ktorych ukazaly sie latwe lzy sedziwego wieku. — Nie sprzedac. Idz. Nie sprzedac oamaui.
— Chodzmy — mruknal Thordin. Chwycil Skorrogana za ramie i pociagnal go silnie. — Chodzmy stad. Wracajmy na Skontar.
— Juz?
— Tak, tak. Miales racje, Skorrogan. Miales racje i chce ciebie publicznie przeprosic. Jestes naszym zbawca. Ale wracajmy do siebie!
Pospieszyli w strone kosmoportu. Thordin pragnal zapomniec jak najpredzej oczy starego Cundalonczyka. Ale watpil, czy kiedykolwiek mu sie to uda.