jednoczesnie nie moglam dopuscic, zeby zaaresztowano Gina. Myslac o tym nie odczuwalam juz wspolczucia dla Astarity, tylko nienawisc. Wydawal mi sie czlowiekiem niegodnym, malostkowym, podlym, ktory powinien zostac jak najsurowiej ukarany. Szukalam jakiegos wyjscia z tej sytuacji i rozne mysli plataly mi sie po glowie, miedzy innymi i ta, zeby zamordowac Astarite; ale bylo to nie tyle rozwiazanie sprawy, ile raczej niezdrowe fantazjowanie podczas bezsennej nocy, wytwory bujnej wyobrazni, niezdolne przeksztalcic sie w obiektywna i stanowcza decyzje; pomysl ten przesladowal mnie az do bialego rana. Widzialam siebie, jak wkladam do torebki cienki, ostry sprezynowy noz, ktorego matka uzywala do obierania kartofli, ide do Astarity, slysze od niego to, czego sie wlasnie obawialam, i jak potem cala sila mojej muskularnej reki wymierzam mu cios w szyje, miedzy uchem a wykrochmalonym kolnierzykiem. Widzialam siebie, jak silac sie na najwieksze opanowanie, wychodze z jego pokoju, po czym biegne, zeby ukryc sie u Gizeli albo u kogos innego ze znajomych. Ale snujac te krwawe marzenia, przez caly czas zdawalam sobie sprawe, ze nigdy w zyciu nie zdobylabym sie na cos podobnego; boje sie krwi i mam wrodzony lek przed wyrzadzeniem komus krzywdy; sklonna jestem raczej cierpiec sama niz innym zadawac cierpienie.
O swicie zdrzemnelam sie troche, a kiedy przyszedl ranek, wstalam i jak zwykle poszlam na spotkanie z Ginem. Skoro tylko znalezlismy sie na podmiejskiej szosie, po kilku wstepnych zdaniach zapytalam go, starajac sie nadac mojemu glosowi naturalne brzmienie:
— Powiedz mi… czy tys sie kiedy zajmowal polityka?
— Polityka? Co to ma znaczyc?
— No, w tym sensie, ze brales udzial w antyrzadowych wystapieniach.
Spojrzal na mnie z pewna wyzszoscia, po czym zapytal:
— A ty powiedz mi, czy ja wygladam na glupca?
— Alez sluchaj…
— Odpowiedz mi najpierw, czy wygladam na glupca?
— Nie — odrzeklam — skadze znowu… ale…
— A wiec — zakonczyl — po co mialbym zajmowac sie polityka?
— Nie wiem… czasami…
— Nie… a temu, co podsunal ci te mysl, powiedz, ze Gino Molinari nie jest taki glupi.
Okolo jedenastej — przedtem krazylam przeszlo godzine kolo ministerstwa, nie mogac zdecydowac sie, zeby wejsc do srodka — zameldowalam sie u portiera i zapytalam o Astarite. Szlam najpierw po ogromnych marmurowych schodach, potem po nieco wezszych, ale rowniez dosc obszernych, na koniec kilkoma szerokimi korytarzami i wreszcie wprowadzono mnie do poczekalni, w ktorej znajdowalo sie troje drzwi. Slowo „policja” kojarzylo mi sie zawsze z ciasnymi, niechlujnymi lokalami komisariatow rejonowych, totez bylam zupelnie zaskoczona luksusem biura, w ktorym pracowal Astarita. Poczekalnia wygladala jak prawdziwy salon, mozaikowa posadzka, antyczne obrazy, jakie widuje sie w kosciolach; pod scianami staly skorzane fotele, na srodku masywny stol. Oniesmielona tym komfortem, nie moglam powstrzymac sie od mysli, ze Gizela miala racje: Astarita musi byc rzeczywiscie wazna osobistoscia; owo wrazenie zostalo nagle potwierdzone w nieoczekiwany sposob. Zaledwie zdazylam usiasc, otworzyly sie jedne drzwi i wyszla z nich kobieta bardzo wysoka i piekna, choc juz nie najmlodsza, elegancka, czarno ubrana, z woalka na twarzy; za nia ukazal sie Astarita. Wstalam, przypuszczajac, ze teraz kolej na mnie. Ale Astarita dal mi znak reka, jak gdyby chcial powiedziec, iz widzi mnie, ale musze jeszcze zaczekac, i w dalszym ciagu rozmawial na progu z owa pania. Wreszcie odprowadzil ja do srodka salonu i na pozegnanie pocalowal w reke z glebokim uklonem, po czym gestem dloni zaprosil do gabinetu pana siedzacego ze mna w poczekalni; byl to staruszek w okularach, z siwa brodka, w czarnym garniturze, wygladajacy na profesora. Zerwal sie natychmiast na znak Astarity i podbiegl do niego unizony i zadyszany. Znikli obydwaj w gabinecie i znowu zostalam sama.
Co uderzylo mnie najbardziej podczas krotkiego pojawienia sie Astarity, to jego zachowanie: byl calkiem inny niz podczas wycieczki do Viterbo. Wtedy byl zmieszany, podniecony, milczacy, przejety; teraz zrobil na mnie wrazenie czlowieka opanowanego, o swobodnych, ale przy tym powsciagliwych manierach, bil od niego jakis pelen dyskrecji autorytet. Zmienil sie takze jego glos: podczas wycieczki mowil do mnie niskim, goracym, zdlawionym tonem; ale kiedy rozmawial z zawoalowana pania, glos jego mial brzmienie czyste, chlodne, umiarkowane, spokojne. Ubrany byl jak zawsze w ciemnoszary garnitur, bialy wysoki kolnierzyk usztywnial jakby jego szyje; ale i ubranie, i kolnierzyk, na ktore w czasie wycieczki nie zwrocilam specjalnej uwagi, wydaly mi sie teraz doskonale dopasowane do tego otoczenia, do surowych, masywnych mebli, do wielkiego salonu, do ciszy i porzadku, jakie tu panowaly, po prostu jak gdyby byly czyms w rodzaju munduru. Gizela miala racje, pomyslalam znowu, ze Astarita musi byc osobistoscia o wielkim znaczeniu i tylko miloscia tlumaczyc bylo mozna jego zmieszanie i poczucie nizszosci, jakie stale okazywal w stosunku do mnie.
Obserwacje te rozproszyly nieco moj niepokoj, tak ze kiedy po kilku minutach drzwi sie otworzyly i wyszedl z nich starszy pan, czulam, ze odzyskalam juz zupelnie panowanie nad soba. Tym razem jednak Astarita nie pokazal sie na progu, zeby mnie zawolac. Zadzwonil dzwonek i do gabinetu wszedl wozny, zamykajac drzwi za soba, po czym wrocil, zblizyl sie do mnie, zapytal szeptem o moje nazwisko i powiedzial, ze moge wejsc.
Gabinet Astarity, niewiele mniejszy od poczekalni, byl prawie calkiem pusty, tylko w jednym kacie stala kanapa i dwa pokryte skora fotele, a w drugim duze biurko, za ktorym siedzial Astarita. Przez dwa duze okna, spoza bialych firanek, wpadalo do pokoju swiatlo pochmurnego chlodnego dnia, spokojne i smutne, ktore przypomnialo mi glos Astarity, gdy rozmawial z zawoalowana pania. Na podlodze lezal duzy, puszysty dywan, na scianach wisialo kilka obrazow. Pamietam jeden z nich: przedstawial zielone laki, przeciete na horyzoncie pasmem skalistych gor.
Astarita, jak juz wspomnialam, siedzial za swoim duzym biurkiem i kiedy weszlam, nawet nie podniosl oczu znad papierow, ktore czytal czy tez udawal, ze czyta. Mowie „udawal”, bo od razu bylam pewna, ze odgrywa komedie, aby mnie oniesmielic i pokazac, jaki z niego dygnitarz. Istotnie, kiedy podeszlam do biurka, zobaczylam, ze na arkuszu papieru, w ktory wczytywal sie z taka uwaga, widnialo tylko kilka linijek i podpis z zakretasem. Poza tym reka, ktora podpieral czolo i w ktorej miedzy dwoma palcami trzymal papierosa, drzala silnie, zdradzajac jego zdenerwowanie. Na skutek owego drgania nieco popiolu spadlo na swistek, ktory Astarita badal z tak nienaturalnym i pelnym natezenia skupieniem. Oparlam rece na krawedzi biurka i powiedzialam:
— Przyszlam.
Na to slowo, jak gdyby na umowiony sygnal, przestal czytac, pospiesznie zerwal sie z miejsca i podszedl, aby przywitac sie ze mna, ujmujac mnie za obydwie rece. Zrobil to wszystko w milczeniu, co dziwnie kontrastowalo z jego swobodnym i pelnym wyzszosci sposobem bycia, ktory usilowal zrazu zachowac takze w stosunku do mnie. Ale zorientowalam sie natychmiast, ze juz na sam dzwiek mojego glosu zapomnial o przygotowanej roli; znowu ogarnelo go zmieszanie. Pocalowal mnie kolejno w obie rece, patrzal na mnie pozadliwie i melancholijnie zarazem, chcial cos powiedziec, ale wargi mu drzaly i milczal przez chwile.
— Przyszlas — rzekl na koniec glosem niskim i zdlawionym, ktory tak dobrze znalam.
Obecnie, moze przez kontrast z jego zachowaniem, wrocila mi cala pewnosc siebie.
— Tak, przyszlam — odpowiedzialam. — Chociaz nie powinnam byla przyjsc… Co mi pan ma do powiedzenia?
— Chodz, usiadz tutaj — szepnal. Nie puscil mojej dloni, ktora mocno sciskal, i zaprowadzil mnie za reke az do kanapy. Usiadlam; on uklakl nagle przede mna obejmujac mi nogi ramionami i oparl czolo o moje kolano. Odbylo sie to wszystko w milczeniu, drzal calym cialem. Przyciskal czolo z taka sila, ze az mnie to bolalo; trwal tak w bezruchu i dopiero po dluzszej chwili poruszyl lysiejaca glowa, jak gdyby chcial ukryc twarz na moim lonie. Wtedy poruszylam sie chcac wstac i powiedzialam:
— Mial mi pan powiedziec cos waznego… a wiec prosze mowic… a jak nie, to juz ide.
Na te slowa podniosl sie jakby z trudnoscia, usiadl przy mnie, wzial mnie za reke i szepnal:
— Nie… po prostu chcialem cie zobaczyc. — Chcialam wstac po raz drugi, ale on przytrzymujac mnie dorzucil: — Tak… i chcialem ci powiedziec, ze my dwoje musimy dojsc do porozumienia.
— Jak to?
— Ja ciebie kocham — powiedzial szybko — kocham cie ponad wszystko… Zamieszkaj ze mna, w moim domu, bede cie traktowal tak, jak gdybys byla moja zona… Kupie ci suknie, bizuterie, wszystko, co bedziesz chciala…
Stracil calkowicie panowanie nad soba, slowa z trudem przechodzily mu przez nieruchome, zacisniete usta.
— Chyba nie po to — zapytalam zimno — wezwal mnie pan tutaj?