magicznego ze smietniska…
— Tak — przyznala Sliczna — to zawsze mnie dziwilo.
Maurycy poruszyl sie nerwowo.
— No wiec… wiecie… no, czy znaliscie moze takiego szczura, calkiem sporego, bez jednego ucha, z biala lata na prawym boku, nie mogl zbyt szybko biegac, bo mial cos z jedna noga?
— Najwyrazniej mowisz o Skladzie — stwierdzila Sliczna.
— O tak — przytaknal Niebezpieczny Groszek. — Zniknal, zanim poznalismy ciebie, Maurycy… To byl dobry szczur. Nie najlepiej sobie radzil z… mowieniem.
— Nie najlepiej sobie radzil z mowieniem — powtorzyl Maurycy ponuro.
— Jakal sie. — Sliczna patrzyla na Maurycego zimnym wzrokiem. — Z trudem formulowal slowa.
— Z trudem — glos Maurycego brzmial dziwnie glucho.
— Na pewno sie nie spotkaliscie, Maurycy — wtracil Niebezpieczny Groszek. — Brakuje mi go. To byl wspanialy szczur, kiedy sie juz rozgadal.
— Hmmm — chrzaknela po swojemu Sliczna. — Czy spotkaliscie sie, Maurycy? — Spojrzeniem przyszpilala go do sciany.
Na kociej mordce widac bylo walke sprzecznych uczuc. Wreszcie Maurycy nie wytrzymal i zaczal mowic:
— No dobra. Zjadlem go. Rozumiecie? Calusienkiego. Poza ogonem i tym zielonym trzesacym sie kawalkiem, i ta fioletowa okropna grudka, co to nikt nie wie, czym ona jest! Ja przeciez bylem zwyklym kotem! Nie umialem jeszcze myslec! Nie wiedzialem! Bylem glodny! Koty jedza szczury, tak to juz jest. To nie byla moja wina! A poniewaz on zjadl to magiczne cos, a ja zjadlem jego, wiec ja tez uleglem Przemianie. Wiecie, jak ja sie teraz czuje? Czasami w nocy wydaje mi sie, ze on do mnie mowi. No i co? Jestescie zadowoleni? Nie wiedzialem, ze on nie jest zwyklym szczurem! Zjadlem go. On zjadl cos z wysypiska, a ja zjadlem jego i w ten sposob sie zmienilem! Przyznalem sie! Zjadlem go! To nie byla moja wina!
Zapanowala cisza. Po jakims czasie wreszcie odezwala sie Sliczna:
— Tak, ale to bylo bardzo dawno temu, prawda?
— Co? Chodzi ci o to, czy ostatnio kogos zjadlem? Nie.
— Czy zalujesz tego, co zrobiles? — zapytal Niebezpieczny Groszek.
— Czy zaluje? A co ty sobie myslisz? Czasami miewam koszmary, ze on…
— Wiec chyba wszystko jest w porzadku.
— W porzadku? — powtorzyl Maurycy. — Jak niby moze byc w porzadku? A wiecie, co jest w tym najgorsze? Ja jestem kotem. Kotow nie dreczy poczucie winy. Ani nie jest im przykro. Nigdy nie zalujemy niczego. Czy wy w ogole wiecie, jak to jest, kiedy musisz pytac: Hej, jedzenie, czy potrafisz mowic? Kot nie tak powinien sie zachowywac.
— My tez nie zachowujemy sie tak, jak powinny zachowywac sie szczury — rzekl Niebezpieczny Groszek. Pyszczek znow mu sie wydluzyl. — Az do tej chwili.
— Wszyscy sie bali — powiedziala Sliczna. — Strach sie udziela.
— Mialem nadzieje, ze mozemy byc czyms wiecej niz tylko szczurami — westchnal Niebezpieczny Groszek. — Myslalem, ze mozemy byc czyms wiecej niz tylko istotami, ktore piszcza i biegaja, cokolwiek by powiedzial o tym Szynkawieprz. A teraz… gdzie sa wszyscy?
— Moze poczytam ci ksiazke — zaproponowala Sliczna. W jej glosie slychac bylo troske i oddanie. — To zawsze podnosi cie na duchu, kiedy wpadasz w… ciemny nastroj.
Niebezpieczny Groszek kiwnal glowa.
Sliczna przyciagnela do siebie ksiazke i zaczela czytac:
— „Pewnego dnia pan Krolik i jego przyjaciel szczur Szymon poszli odwiedzic starego osla, ktory zyl nad rzeka…”.
— Przeczytaj ten kawalek, jak rozmawiaja z ludzmi — poprosil Niebezpieczny Groszek.
Sliczna poslusznie przerzucila kartke.
— „Witaj, szczurze Szymonie — powital go farmer Fred. — Alez piekny dzien dzisiaj mamy…”.
To wariactwo, pomyslal Maurycy, przysluchujac sie historii o dzikich lasach i wartkich strumieniach pelnych krystalicznej wody, czytanej przez jednego szczura drugiemu szczurowi nad kanalem, w ktorym plynelo cos, co z cala pewnoscia nie bylo krystaliczne. Prawde mowiac, slowo „krystaliczne” bylo ostatnim, jakie daloby sie w odniesieniu do tego czegos powiedziec. Nie mozna tez bylo powiedziec, ze to plynelo, raczej sie saczylo.
Wszystko sprowadza sie do tego kanalu, a oni wyobrazaja sobie, jak pieknie by moglo byc…
Spojrz w te male rozowe smutne oczy, odezwal sie wewnetrzny glos Maurycego. Spojrz na te male ruchliwe noski. Jesli teraz zwiejesz i zostawisz ich, jak bedziesz mogl kiedykolwiek spojrzec znowu w te mordki?
— Nie musialbym — powiedzial na glos Maurycy. — I o to wlasnie chodzi!
— Co? — zapytala Sliczna, podnoszac wzrok znad ksiazki.
— Nie, nic — mruknal Maurycy. Nie udalo sie. Sprawy potoczyly sie calkiem niezgodnie z kocimi zasadami. I do tego wlasnie prowadzi myslenie, pomyslal. Prowadzi do klopotow. Nawet kiedy wiesz, ze inni potrafia myslec za siebie, ty zaczynasz myslec za nich tez. Miauknal.
— Lepiej zobaczmy, co przydarzylo sie chlopakowi.
W piwnicy panowala calkowita ciemnosc. Rozbrzmiewaly w niej tylko glosy i tylko od czasu do czasu slychac bylo kapniecie wody.
— Przeanalizujmy to jeszcze raz, dobrze? — odezwala sie Malicia. — Nie masz zadnego noza?
— Nie mam — potwierdzil Keith.
— Nie znalazles gdzies pod reka zapalek, ktorymi bysmy przepalili sznury?
— Nie.
— Nie lezy gdzies kolo ciebie nic ostrego, czym by sie dalo przepilowac wiezy?
— Nie.
— I nie potrafisz przelozyc nog tak, zebys mial rece z przodu?
— Nie.
— I nie dysponujesz zadnymi tajemnymi silami?
— Nie.
— Jestes tego pewien? Kiedy cie zobaczylam, od razu pomyslalam: On ma w sobie jakas zadziwiajaca sile, ktora sie objawi w razie klopotow. Pomyslalam: Nikt nie moze byc tak nieporadny, chyba ze nieporadnego udaje.
— Nie, jestem tego pewien. Posluchaj, ja jestem calkiem zwyczajny. Oczywiscie, tak sie sklada, ze porzucono mnie, kiedy bylem niemowleciem. Nie wiem dlaczego. To sie czasami zdarza. Mowia, ze nawet czesto. Ale przez to nie jestem w zaden sposob niezwykly. Nie mam znamienia, nie jestem bohaterem w przebraniu ani tez nie dysponuje zadnym fantastycznym talentem. Owszem, niezle gram na flecie. Duzo cwicze. Ale zupelnie nie przypominam bohatera. Staram sie w nic nie mieszac. Zyje, jak potrafie najlepiej. Rozumiesz?
— Aha.
— Powinnas znalezc kogos innego.
— Czyli nie mozesz w niczym pomoc?
— Nie.
Przez chwile panowala cisza, a potem Malicia odezwala sie znowu:
— Wiesz co, pod wieloma wzgledami ta przygoda wydaje mi sie zle zorganizowana.
— Naprawde?
— Ludzi nie powinno sie tak wiazac.
— Malicia, prosze, zrozum. To nie jest bajka — powiedzial Keith z cala cierpliwoscia, na jaka bylo go stac. — To wlasnie usiluje ci powiedziec. Prawdziwe zycie nie jest bajka. Nie istnieje jakas… magia, ktora zapewni ci bezpieczenstwo, spowoduje, ze oszusci beda wygladali inaczej niz normalni ludzie, jesli ktos cie uderzy, to niezbyt mocno, a kiedy cie zwiaza, to pod reka pojawi sie noz. I ze cie nie zabija. Rozumiesz?
Z ciemnosci odpowiedzialo mu milczenie.