— Wiec?
— Wiec znacznie latwiej byloby je zaprowadzic tunelem do rzeki, tam przylozyc im w glowe i wrzucic do wody. Beda daleko stad, zanim ktos je wylowi, a i wtedy juz nikt ich nie rozpozna, ryby zrobia swoja czesc roboty.
Na moment zapadla cisza. Maurycy nastawil uszu.
— Nie wiedzialem, Bill, ze masz takie dobre serce.
— No i, przepraszam, ale wpadlem tez na pomysl, jak sie pozbyc tego grajka…
Glos, ktory odpowiedzial, dochodzil jakby z wszystkich stron. To bylo tak, jakby sie znalezc w srodku wichury albo posrod jeku agonii. Glos wypelnial cala piwnice.
— W porzadku — zgodzil sie z nim drugi. — To samo sobie pomyslalem. Jak mozemy go wykorzystac?
I znowu Maurycy uslyszal w swojej glowie dzwiek jak wiatr hulajacy po jaskini.
— Tak, oczywiste — zgodzil sie drugi. — Oczywiste, ze oczywiste. I…
Maurycy widzial, jak szczurolapy otwieraly klatki, lapaly szczury i wpychaly je do workow. W jednym z workow wyladowal Szynkawieprz. Potem szczurolapy odeszly, ciagnac ze soba pozostalych przedstawicieli gatunku ludzkiego, a Maurycy zastanawial sie: Gdzie w tym labiryncie znajduje sie dziura wielkosci kota?
Koty nie widza w ciemnosciach. Potrafia natomiast widziec przy bardzo niewielkiej ilosci swiatla. Cienki promien ksiezyca wpadal do piwnicy przez dziure w suficie, tak mala, ze mysz ledwie by sie w niej zmiescila, z pewnoscia za mala dla Maurycego — zalozywszy, ze do niej by dosiegnal.
Promien ksiezyca oswietlal tez sasiednia piwnice. Jej takze uzywaly szczurolapy, w jednym rogu lezalo kilka beczek i stos polamanych klatek. Maurycy chodzil wkolo, szukajac wyjscia. Znalazl drzwi, ale mialy klamki, a choc byl zadziwiajaco madry, nie umial rozwiazac zagadki klamek. Zauwazyl jednak kolejna rure sciekowa w scianie. Wskoczyl w nia.
Prowadzila do jeszcze jednej piwnicy. Gdzie takze znajdowaly sie pudla i worki. Przynajmniej tu jest sucho, pomyslal.
Maurycy obrocil sie. Zobaczyl tylko pudla i worki. Wszedzie smierdzialo szczurami, slychac bylo nieustajacy szelest i od czasu do czasu slaby pisk, ale i tak ta piwnica byla malym niebem w porownaniu z pieklem klatek.
Glos dochodzil z tylu, prawda? Na pewno go slyszal, nie ma watpliwosci. Chociaz… teraz Maurycemu wydawalo sie, ze glos pojawil sie od razu w jego glowie, nie klopoczac sie przechodzeniem przez uszy. Tak samo bylo ze szczurolapami. Rozmawiali, jakby slyszeli glos i brali go za wlasne mysli. Czyzby tego glosu tak naprawde nie bylo?
To nie byl dobry glos dla pamieci. Dzwieki bardziej przypominaly szepty, ktore wcinaly sie w umysl niczym ostry noz.
Maurycego zaswierzbialy lapy. Chcialy uciekac co sil. Wyciagnal pazury i odzyskal panowanie nad soba. Ktos sie po prostu kryje za pudlami, pomyslal. I odezwanie sie w tej sytuacji raczej nie jest dobrym pomyslem. Ludzie maja glupie skojarzenia na widok mowiacego kota. Trudno liczyc, ze sie znowu spotka kogos rownie swirnietego jak ta dziewczynka.
Musial cos powiedziec. Ten glos nie da mu spokoju.
— Calkiem mi dobrze tu, gdzie jestem — odparl Maurycy.
Ostatnie slowo zabolalo. Ale nie bardzo, i to bylo zadziwiajace. Glos brzmial glosno, wyraznie, dramatycznie, jakby jego wlasciciel chcial ujrzec Maurycego zwijajacego sie w bolach. Zamiast tego zaaplikowal mu lekki bol glowy.
Potem glos zabrzmial znowu i tym razem pojawila sie w nim podejrzliwosc.
Czul jedynie zapach szczurow. Uslyszal lekki szmer po swojej lewej stronie i w tej samej chwili dostrzegl wielkiego szczura pelznacego w jego kierunku.
Inny dzwiek zwrocil jego uwage. Z drugiej strony zblizal sie drugi szczur. W ciemnosciach widzial tylko jego zarys.
Szelest z przodu podpowiadal, ze tam sunie kolejny.
Rozdzial 8
Pan Krolik uswiadomil sobie, ze jest tlustym kroliczkiem w Ciemnym Lesie, i nagle zapragnal nie byc krolikiem albo przynajmniej nie byc tlustym. Ale juz nadchodzil szczur Szymon. Ktory zreszta w ogole nie wiedzial, co go czeka.
Kiedy trzy szczury skoczyly, bylo juz za pozno. W powietrzu pozostalo tylko miejsce po Maurycym, a sam Maurycy znajdowal sie po drugiej stronie piwnicy i wdrapywal na jakies pudla.
Uslyszal pod soba pisk. Wskoczyl na kolejne pudlo i zobaczyl w scianie miejsce, z ktorego wypadlo kilka zmurszalych cegiel. Wspial sie, zabalansowal w powietrzu, kiedy cegla pod nim sie poruszyla, i wskoczyl w nieznane.
To byla nastepna piwnica. Pelna wody. Choc po prawdzie, wypelnialo ja cos, co niezupelnie bylo woda. Mogloby to ewentualnie stac sie woda, gdyby szczurze klatki w sasiedniej piwnicy byly czyszczone i gdyby wszystko to mialo szanse osiasc i lasowac sie przez jakis, powiedzmy, rok. Natomiast nazwanie tego czegos blotem byloby obraza dla powszechnie szanowanych terenow blotnych calego swiata.
No i Maurycy wlasnie w cos takiego skoczyl.
Zawziecie plynal pieskiem (jesli mozemy tak powiedziec o kocie, ale chyba nie mamy wyjscia), starajac sie nie oddychac, i wreszcie wdrapal sie na kupe gruzu. Zlamana krokiew, sliska od szlamu, prowadzila do suchszej, osmalonej belki pod sufitem.
Wciaz slyszal w glowie ten przerazajacy glos, teraz nieco przytlumiony. Glos probowal wydawac mu polecenia. Rozkazywac kotu? Latwiej jest przybic galaretke do sciany. Co ten glos sobie myslal? Ze on jest psem?!
Ociekal cuchnacym blotem. Nawet w uszach mial pelno blota. Zaczal sie wylizywac do czysta, lecz nagle przerwal. To byla calkowicie naturalna kocia reakcja, wylizac sie do czysta. Ale lizanie czegos takiego mogloby okazac sie smiertelnie ryzykowne…
W ciemnosciach cos sie poruszylo. Dostrzegl kilka wielkich szczurow przedostajacych sie przez dziure. Potem uslyszal kilka pluskow. Szczury wdrapywaly sie po scianie.
Maurycy sie opanowal. To nie byl czas, by sluchac swego wewnetrznego ja. Wewnetrzne ja poganialo go do ucieczki, ale wewnetrzne ja bylo glupie. Kierowalo go, by atakowal mniejszych od siebie, a uciekal przed