— To byla Wyborna — poznala szczurzyce Sliczna. — Dlaczego nic nie powiedziala?
— Wiecej… strachu — stwierdzil Niebezpieczny Groszek. — Oni sa… przerazeni…
Trucizna chcial zatrzymac nastepnego, ale szczur ugryzl go i popiskujac, biegl dalej.
— Musimy wrocic — stwierdzila Sliczna. — Co oni tam znalezli? Moze to lasica?
— Niemozliwe! — zaprotestowal Trucizna. — Ciemnaopalenizna zabil kiedys lasice.
Minely ich kolejne trzy szczury. Jeden z nich zapiszczal cos do Slicznej, mruknal w kierunku Niebezpiecznego Groszka i pobiegl dalej.
— Zapomnieli, jak sie mowi… — wyszeptal Groszek.
— Cos musialo ich naprawde przerazic! — powiedziala Sliczna, lapiac swoje notatki.
— Nigdy nie byli tak przerazeni! — stwierdzil Trucizna. — Pamietacie, jak wytropil nas pies? Bylismy przestraszeni, ale rozmawialismy, i to my zwabilismy go w pulapke, i to on uciekal ze skomleniem…
Sliczna zdala sobie sprawe, ze Groszek placze. To bylo wstrzasajace.
— Zapomnieli, jak sie mowi — powtarzal.
Znowu kilka szczurow przepchnelo sie kolo nich, popiskujac. Sliczna probowala zatrzymac jednego, ale pognal dalej.
— To byl Czteryporcje! — stwierdzila, odwracajac sie do Trucizny. — Rozmawialam z nim nie dalej jak godzine temu! On… Trucizna?
Jego futerko sterczalo najezone. Oczami strzelal na boki. Szczerzyl zeby. Patrzyl na nia, a moze raczej poprzez nia, nagle odwrocil sie i uciekl.
Czujac wszechogarniajacy strach, objela Groszka lapkami.
Szczury. Od sciany do sciany, od podlogi do sufitu — szczury. Pelno w kazdej klatce, przywieraly do drutow napietych pod ich ciezarem. Klatki az kipialy od gramolacych sie na siebie lsniacych cial. Lapy i nosy sterczaly w okach drucianej siatki. Panowal okropny smrod.
Zwiadowcy, ktorzy pozostali z oddzialu zwiadowczego Szynkawieprza, skupili sie na srodku piwnicy. Zostala ich nedzna resztka. Gdyby wonie wypelniajace pomieszczenie byly odglosami, mozna by bylo uslyszec krzyki, tysiace krzykow. Wywolywaly dziwne napiecie. Nawet Maurycy to poczul, jak tylko Keith wywazyl drzwi. To bylo jak bol wewnatrz glowy, starajacy sie z niej wyjsc. Az dzwonilo w uszach.
Maurycy stal w pewnym oddaleniu od grupy szczurow. Nie trzeba byc bardzo sprytnym, by zrozumiec, ze sytuacja nie jest najlepsza i moze trzeba bedzie brac nogi za pas.
Widzial Ciemnaopalenizne i Szynkawieprza z paroma innymi Przemienionymi. Spogladali na klatki.
Zadziwilo go, ze Szynkawieprz sie trzesie. Ale stary szczur dygotal z wscieklosci.
— Wypusc je! — zawolal do Keitha. — Wypusc je wszystkie! Natychmiast!
— Jeszcze jeden mowiacy szczur? — zdziwila sie Malicia.
— Wypusc je! — wrzeszczal Szynkawieprz.
— Jakie to wstretne! — Malicia wpatrywala sie w klatki.
— Mowilem o drucie — odezwal sie Keith. — Spojrz, widac, gdzie byly reperowane. Szczury przegryzaly sie na wolnosc!
— Powiedzialem, wypusc je! — wrzeszczal Szynkawieprz. — Wypusc albo cie zabije. Zlo! Zlo! Zlo!
— Przeciez to tylko szczury — powiedziala Malicia.
Szynkawieprz skoczyl jej na sukienke, wdrapal sie az na kark. Zamarla.
— Te szczury zjadaja siebie nawzajem. Ugryze cie, ty zla…
Keith zlapal go mocno i odciagnal od szyi dziewczynki.
Szynkawieprz wbil zeby w jego palec. Malicia krzyknela. Nawet Maurycy zamrugal z niedowierzaniem.
W oczach chlopca pojawily sie lzy. Bardzo ostroznie postawil Szynkawieprza na podlodze.
— Ten zapach tak ich denerwuje — powiedzial.
— Ja… wydawalo mi sie… ze sa oswojone — wydusila z siebie wreszcie Malicia. Podniosla z podlogi szczape drewna i zamachnela sie na Szynkawieprza.
Keith wyrwal jej szczape z reki.
— Nigdy, ale to przenigdy nie groz zadnemu z nas!
— On mnie zaatakowal!
— Rozejrzyj sie! To nie jest opowiesc! To dzieje sie naprawde! Nie rozumiesz? One traca zmysly ze strachu!
— Jak smiesz tak do mnie mowic! — wrzasnela Malicia.
— Bede rrkrkrk!
— Wczesniej powiedziales: zadnemu z nas! A to co bylo? Szczurze przeklenstwo? Przeklinasz jak szczur?
Zupelnie jak koty, pomyslal Maurycy. Staneli nos w nos i wrzeszcza na siebie. Nagle postawil uszy. Ktos schodzil po drabinie. Maurycy wiedzial z doswiadczenia, ze szkoda czasu, by mowic do ludzi. Zawsze w takiej sytuacji padalo: „Co?” albo „To nie w porzadku”, albo „Gdzie?”.
— Uciekac stad, i to juz! — powiedzial tylko, przebiegajac kolo Ciemnejopalenizny. — Nie zachowujcie sie teraz jak ludzie, tylko w nogi!
Dosc tego heroizmu, uznal. Nie warto dla innych zatrzymywac sie w ucieczce. Zobaczyl w scianie wylot suchego kanalu. Zahamowal na sliskiej drodze — o tak, byla tam dziura w sam raz dla Maurycego. Wskoczyl akurat w chwili, gdy szczurolapy weszly do piwnicy. Potem, bezpiecznie juz ukryty w ciemnosciach, patrzyl, co sie bedzie dalej dzialo.
Ale najpierw sprawdzil, czy z nim wszystko w porzadku. Cztery lapy? Sa. Ogon? Na miejscu. Dobrze.
Zobaczyl, jak Ciemnaopalenizna szarpie Szynkawieprza, ktory zamienil sie nagle w slup soli. Pozostale szczury ruszyly biegiem do innego kanalu po drugiej stronie piwnicy. Poruszaly sie niepewnie. Tak sie dzieje, jesli pozwalasz sobie za bardzo kombinowac, pomyslal Maurycy. Myslaly, ze sa madre, ale zagnany w kat szczur pozostaje szczurem.
A ja jestem inny. Mozg mi dziala doskonale przez caly czas. Zawsze o krok do przodu. Nie trace kontaktu z rzeczywistoscia i wiem, co sie kolo mnie dzieje.
Na widok szczurolapow w klatkach podniosl sie harmider. Keith i opowiadajaca historie dziewczynka zamarli w bezruchu.
Ciemnaopalenizna zrezygnowal z szarpania Szynkawieprza. Wyciagnal miecz, spojrzal na ludzi, zawahal sie, a potem czmychnal w strone kanalu.
Tak, pozwolmy, by zalatwili to miedzy soba, pomyslal Maurycy. Ostatecznie to sa ludzie. Maja wielkie mozgi, potrafia mowic, nie powinno byc zadnego problemu.
No, opowiedz im historie, dziewczynko z historiami.
Pierwszy szczurolap przygladal sie Keithowi i Malicii.
— Co tu robisz, panienko? — zapytal podejrzliwie.
— Bawicie sie w mamusie i tatusia? — Glos drugiego szczurolapa brzmial prawie wesolo.
— Wlamaliscie sie do nas — powiedzial pierwszy. — A wlamanie to wlamanie.
Malicia nie wytrzymala.
— A wy kradliscie, tak jest, kradliscie i zwalaliscie wine na szczury! Dlaczego trzymacie w klatkach tyle szczurow? I co powiecie o skuwkach? Zdziwieni? Wydawalo sie wam, ze nikt tego nie zauwazy, co?
— Skuwki? — Pierwszy zmarszczyl brwi.
— Takie male metalowe koncowki na sznurowadlach — podpowiedzial mu cicho Keith.
Pierwszy odwrocil sie do drugiego.
— Ty idioto! Tlumaczylem ci, Bill, ze mamy wystarczajaco duzo prawdziwych. Nie mowilem, ze wreszcie ktos zauwazy? No i ktos zauwazyl.
— Tak, nie myslcie sobie, ze wszystko wam ujdzie plazem! — Oczy Malicii lsnily. — Jestescie zwyklymi zbirami. Jeden wielki i gruby, drugi chudy — dokladnie tak powinniscie wygladac. No, ktory tu jest szefem?