Malicia wpatrywala sie w sekretne przejscie, jakby chciala wystawic mu najwyzsza mozliwa ocene.
— Calkiem sprytnie schowane — oswiadczyla. — Nic dziwnego, ze go nie widzielismy.
— Niezbyt sie potluklem — doszedl ich z ciemnosci glos Keitha.
— To dobrze — stwierdzila Malicia, nadal badajac otwor. — Jak daleko jestes?
— Nic mi sie nie stalo, bo wyladowalem na jakichs workach.
— No juz dobrze, dobrze, nie bedziemy sie nad toba rozczulac. To nie bylaby przygoda, gdybysmy w ogole nie ryzykowali — powiedziala dziewczynka. — Tutaj jest drabina, dlaczego z niej nie skorzystales?
— No coz, nie trafilem na nia, kiedy spadalem.
— Czy mam cie zniesc na dol? — zapytala Malicia Maurycego.
— Czy mam ci wydrapac oczy? — zapytal Maurycy Malicie.
Dziewczynka zmarszczyla brwi. Zawsze wygladala na niezadowolona, kiedy czegos nie rozumiala.
— To miala byc zlosliwosc? — spytala.
— To byla sugestia — odparl kot. — Obcy nie podnosza mnie z ziemi. Zejdz. Pojde za toba.
— Alez ty nie masz nog, ktore by sie nadawaly do schodzenia po drabinach!
— Czy ja robie uwagi na temat twoich nog?
Malicia zniknela w ciemnosciach. Rozlegl sie metaliczny dzwiek, a potem rozblysnal plomien.
— Tu jest pelno workow! — zawolala.
— Wiem — odpowiedzial jej Keith. — Wyladowalem na nich. Mowilem ci.
— To zboze! I… peta kielbasy! I wedzone mieso. Puszki z warzywami. Tu jest mnostwo jedzenia! Aj! Ten kot skoczyl mi na glowe! Wynos sie!
Maurycy zeskoczyl z niej na worki.
— Aha! — wykrzyknela Malicia, masujac sobie glowe. — Powiedziano nam, ze wszystko zjadly szczury. Teraz juz rozumiem. Szczurolapy lazily wszedzie. Znaly kazdy kanal, kazda piwnice… i pomyslec, ze oplacalismy tych zlodziei z naszych podatkow!
Maurycy rozejrzal sie po piwnicy oswietlonej latarnia trzymana przez Malicie. Naprawde bylo tu mnostwo jedzenia. Naprawde siatki zwisajace z sufitu byly wypelnione wielkimi, ciezkimi kapustami. Kielbasy naprawde wisialy na belkach. Naprawde piwnice wypelnialy sloiki, beczulki i worki. I naprawde bardzo to wszystko go martwilo.
— Co za kryjowka — stwierdzila Malicia. — Ale mamy ich. W tej chwili ruszamy do Strazy Miejskiej zlozyc raport, dostaniemy w nagrode pyszne ciastko i moze jeszcze jakis medal, i…
— Cos podejrzewam — stwierdzil Maurycy.
— Dlaczego?
— Poniewaz mam juz taki podejrzliwy charakter! Nie uwierzylbym twoim szczurolapom, nawet gdyby mi powiedzieli, ze niebo jest blekitne. Co takiego robili? Kradli jedzenie, a potem zrzucali wine na szczury. I co, wszyscy im od razu przytakneli?
— Nie, glupi jestes. Ludzie znajdywali obgryzione kosci i puste kosze po jajkach. A obok szczurze odchody.
— Zakladam, ze mozna oskrobac kosci, i zakladam, ze szczurolapy moga podrzucic szczurze odchody — przyznal Maurycy.
— I zeby zostalo dla nich wiecej, zabijali wszystkie szczury! — dokonczyla triumfalnie Malicia. — Bardzo sprytne!
— Tak, i to jest wlasnie zaskakujace, bo widzialem tych waszych szczurolapow i moim zdaniem, gdyby z nieba lecialy parowki, nie umieliby znalezc widelca, zeby je zjesc.
— Zastanawiam sie nad czyms — zaczal Keith, ktory caly czas mruczal sobie pod nosem.
— Wreszcie ktos sie na to zdecydowal — dogryzla mu Malicia.
— Chodzi mi o ten drut — mowil dalej Keith. — W pomieszczeniu byly zwoje drutu.
— Czy to takie wazne?
— Do czego szczurolapom potrzebny drut?
— Skad mam wiedziec? Moze na klatki? Czy to ma jakies znaczenie?
— A co mieliby wkladac do klatek? Przeciez martwe szczury nie uciekaja!
Zapadla cisza. Maurycy widzial, ze Malicii nie uszczesliwila ta uwaga. To byla niepotrzebna komplikacja. Psula historie.
— Ja moge wygladac na glupka — ciagnal dalej Keith — ale nie jestem glupi. Mam czas, zeby sie zastanawiac nad roznymi sprawami, bo nie gadam bez przerwy. Przygladam sie. Slucham. Staram sie dowiedziec. I…
— Ja wcale nie gadam bez przerwy.
Maurycy uznal, ze nalezy dac im sie wyklocic, i odmaszerowal w rog piwnicy. Lub piwnic. Najwyrazniej byly dosc rozlegle. Nagle dostrzegl, ze cos sunie po podlodze, i skoczyl, nim zdazyl pomyslec. Jego zoladek pamietal, ze od czasu myszy minelo sporo czasu, i te wiedze przekazal lapom.
— No, malutki — rzekl, kiedy to cos w jego lapach pisnelo — mow albo…
Poczul, jak w nos wbija mu sie ostry kijek.
— Pozwolisz? — odezwal sie Sardynki, probujac sie uwolnic.
— Nie ma powodu, bys sie zachowywal tak brutalnie — mruknal Maurycy, lizac swoj obolaly nos.
— Przeciez mam rkrklk kapelusz! — wykrzyknal Sardynki. — Nie mozesz patrzec?
— Dobrze, juz dobrze, przepraszam… Skad sie tu wziales?
Sardynki otrzasnal sie.
— Szukam ciebie i tego wygladajacego na glupka dzieciaka. Szynkawieprz mnie wyslal. Mamy klopoty. Nigdy nie uwierzysz, cosmy znalezli!
— Wyslal cie do mnie? — zdziwil sie Maurycy. — Myslalem, ze mnie nie lubi.
— No coz, powiedzial, ze to jest okropne zlo, wiec bedziesz wiedzial, co z tym zrobic, szefie. Spojrz tylko. — Sardynki pokazal swoj kapelusz. — To dziura od twoich pazurow.
— Ale zapytalem, czy potrafisz mowic, prawda?
— Tak, zapytales, ale…
— Zawsze pytam!
— Wiem, ale…
— Jestem bardzo zasadniczy w tej sprawie.
— Tak, tak, pytales bardzo wyraznie. Gdzie jest chlopak?
— Tam z tylu, rozmawia z dziewczyna — odparl ponuro Maurycy.
— Co, z ta zwariowana?
— Wlasnie.
— Wez ich ze soba. To zlo jest straszne. Po drugiej stronie tych piwnic sa kolejne drzwi. Jestem zdziwiony, ze nic nie czujesz stad!
— Chce, zeby dla wszystkich bylo oczywiste, ze pytalem…
— Szefie — przerwal mu Sardynki — to jest na serio!
Sliczna i Ciemnaopalenizna czekali na powrot grupy zwiadowczej. Towarzyszyl im mlody szczur, Trucizna, ktory dobrze sobie radzil z czytaniem i wystepowal jako asystent. Sliczna miala ze soba „Przygode pana Krolika”.
— Bardzo dawno temu poszli — stwierdzil Trucizna.
— Opalenizna sprawdza kazdy krok — odpowiedziala mu Sliczna.
— Cos jest nie tak — powiedzial Niebezpieczny Groszek. Poruszyl nosem.
Jakis szczur nadbiegl, przepchnal sie kolo nich i uciekl dalej.
— Strach — powiedzial Niebezpieczny Groszek, weszac w powietrzu.
Trzy szczury minely ich, przepychajac sie bezpardonowo.
— Co sie dzieje? — zapytala Sliczna, kiedy kolejny szczur potracil ja w biegu.
Pisnal tylko i ruszyl dalej.