— Jesli chodzi o naszego starego, szefie, to podejrzewam, ze kiedy sie tylko pojawi, bedziemy to wiedzieli.
— Czy mozesz zrzucic do zagrody line?
— Jestem na pana rozkazy, szefie — odparl lojalnie Sardynki.
— Do zagrody z psem w srodku? — zapytala Odzywka. — A czy linka nie przetnie cie na pol?
— O, mam tu cos przydatnego, szefie — rzekl Sardynki. Wyciagnal gruby zwoj i polozyl go obok siebie. Pod spodem byl drugi zwoj, brazowawy i lsniacy. Pociagnal za koniec, potem puscil i rozleglo sie dzwieczne „tuing!”. — To gumka. Znalazlem ja, kiedy szukalem sznurkow. Uzywalem juz jej wczesniej, szefie. Bardzo uzyteczna, gdy sie z daleka cos rzuca.
Ciemnaopalenizna cofnal sie na stryszek. Lezala tam stara latarnia na swiece, ze zbitym kloszem i dawno temu zjedzona swieca.
— Mam pomysl — powiedzial. — Jezeli mozesz cos zrzucic…
Doszly ich krzyki. Szczury popatrzyly w dol.
Ludzie zbili sie w gromade przy jednej stronie wybiegu. Jeden z nich przemawial glosno. Co jakis czas przerywaly mu wiwaty. Przez tlum glow sunely czarne cylindry szczurolapow. Widziane z gory, byly ponurymi czarnymi kleksami w cizbie szarych i brazowych czapek.
Jeden ze szczurolapow wrzucil zawartosc worka do zagrody. Widzowie ujrzeli szczury rozbiegajace sie w panice, jakby probowaly znalezc kat, w ktorym mozna sie ukryc.
Tlum rozsunal sie nieco i do zagrody podszedl czlowiek trzymajacy w rekach teriera. Przy wtorze krzykow i smiechow wpuscil psa pomiedzy szczury.
Przemienieni spogladali na krag smierci i wiwatujacych ludzi.
Po jakiejs minucie czy dwoch Odzywka odwrocila wzrok. Katem oka dostrzegla wyraz mordki Ciemnejopalenizny. Moze nie tylko swiatlo z dolu powodowalo, ze w jego oczach palily sie ognie. Dostrzegla, jak ocenial wzrokiem pomieszczenie az do wrot stajni. Byly zamkniete. Potem odwrocil glowe do stosow siana i slomy zlozonych na stryszku, a potem znowu na klatki i psy na dole. Wyciagnal zza pasa jedno z drewienek.
Odzywka poczula siarke — tak pachniala czerwona kula na koncu patyka. Zapalka!
Ciemnaopalenizna obejrzal sie i ujrzal wlepione w niego jej oczy.
— Moj plan moze sie nie powiesc — powiedzial. — Jesli tak sie stanie, bedziesz odpowiedzialna za plan awaryjny.
— Dlaczego ja? — spytala Odzywka.
— Poniewaz mnie nie bedzie… w poblizu — odparl. Trzymal w lapkach zapalke. — Wiesz, co chce zrobic, prawda? — zapytal, spogladajac na siano.
Odzywka z trudem przelknela sline.
— Tak, chyba tak. Eee… kiedy?
— Kiedy przyjdzie czas. Bedziesz wiedziala kiedy. — Ciemnaopalenizna popatrzyl w dol na rozgrywajaca sie tam masakre. — Tak czy siak chce, zeby zapamietali te noc — powiedzial bardzo cicho. — Beda pamietac do… do konca.
Szynkawieprz lezal w worku. Czul inne szczury, psy i krew. Szczegolnie krew.
Slyszal swoje mysli, ale byly jak brzeczenie pszczol zagluszane grzmotem zmyslow. Przed oczami tanczyly mu fragmenty wspomnien. Klatki. Panika. Bialy szczur. Szynkawieprz. To bylo jego wlasne imie, dziwne. Nigdy nie przywykl do imion. Po co wszystko nazywac? Umial przeciez wechem rozpoznac kazdego szczura. Ciemnosc. Ciemnosc wewnatrz. To cos to byl on. Wszystko, co bylo na zewnatrz, nie bylo nim.
Szynkawieprz. Ja. Przywodca.
Poczucie zniewagi wciaz w nim buzowalo niczym czerwona goraca fala, ktora teraz przybierala forme, podobnie jak rzeka w wawozie — nie moze sie rozlac szeroko, wiec wzbiera, pedzi coraz szybciej w jednym kierunku…
Slyszal glosy.
— …wrzuc go, nikt nie zauwazy…
— …dobra, tylko potrzasne nim, niech sie jeszcze troche rozzlosci…
Worek zakolebal sie w powietrzu. Szynkawieprza nie rozzloscilo to bardziej. W nim nie bylo juz miejsca na ani odrobine gniewu wiecej.
Worek sie przesunal, jakby ktos go przeniosl. Halas glosow ludzkich nabral mocy, zapachy staly sie silniejsze. Nastapila chwila ciszy, worek przekrecil sie do gory dnem, a Szynkawieprz wypadl miedzy piszczace i walczace szczury. Poslugujac sie zebami i pazurami, rozpedzil je na boki i w tym momencie do zagrody wpuszczono warczacego psa, ktory zlapal najblizszego szczura, potrzasnal nim i rzucil w powietrze sflaczale cialko.
Szczury wpadly w poploch.
— Durnie! — wrzasnal Szynkawieprz. — Trzeba dzialac razem! Potraficie oskubac ten worek z pchlami do zywej kosci.
Tlum ludzi zamilkl.
Pies patrzyl na Szynkawieprza w oslupieniu. Probowal myslec. Szczur sie odezwal. Przeciez mowia tylko ludzie. I zapach tez byl nie taki jak trzeba. Szczury smierdza strachem. A ten nie.
Cisza dzwieczala jak dzwon.
Wtedy Jacko chwycil w zeby szczura i potrzasnal nim, lecz niezbyt mocno, a potem postawil na ziemie. Postanowil przeprowadzic cos w rodzaju testu. Szczury nie mowia, to cecha ludzka. Ale ten szczur wygladal na szczura, a pies powinien szczury zabijac. Ale z kolei ten szczur mowil jak czlowiek — a ugryzienie czlowieka oznacza duze klopoty. Jacko musial dowiedziec sie, jak postapic. Jesli otrzyma reprymende, to oznacza, ze szczur jest czlowiekiem.
Szynkawieprz potoczyl sie po ziemi, udalo mu sie wstac, ale w boku mial wielka rane. Pozostale szczury, nadal w panice depczac po sobie nawzajem, staraly sie uciec jak najdalej od psa.
Szynkawieprz splunal krwia.
— No dobrze — warknal, podchodzac do calkowicie oglupialego teriera. — Teraz sie dowiesz, jak umiera prawdziwy szczur.
— Szynkawieprzu!
Podniosl wzrok do gory.
Sardynki opadal w dol przez kleby dymu, zblizajac sie do ogarnietego panika kregu. Znajdowal sie dokladnie nad Szynkawieprzem, coraz wiekszy i wiekszy…
…opadal coraz wolniej i wolniej…
Az zatrzymal sie dokladnie miedzy szczurem a psem. Zdjal grzecznie kapelusz i powiedzial:
— Dobry wieczor!
I czterema lapkami zlapal Szynkawieprza. Chwile potem elastyczna lina, osiagnawszy punkt najwiekszego napiecia, pociagnela ich w gore.
Jacko wlasnie chapnal pyskiem, ale zbyt pozno, zbyt pozno. Szczury sunely w gore, poza zasieg jego szczek.
Pies wciaz stal z zadarta glowa, kiedy Ciemnaopalenizna wyskoczyl z drugiej strony belki. Ludzie gapili sie w milczeniu, a on spadal wprost na teriera.
Oczy Jacko zwezily sie w szparki. Szczury znikajace w powietrzu to jedno, ale szczury spadajace prosto w jego szczeki to cos zupelnie innego. To bylo niczym szczur na talerzu czy tez szczur na widelcu.
Wysoko w gorze Odzywka pospiesznie wiazala sznurki. Ciemnaopalenizna znajdowal sie na drugim koncu tej samej linki, na ktorej wisial Sardynki. Ale Sardynki wyjasnil wszystko bardzo dokladnie. Ciezar Ciemnejopalenizny to za malo, by wciagnac na belke dwa szczury…
Wiec kiedy Ciemnaopalenizna zobaczyl, ze Sardynki i jego pasazer znikneli w bezpiecznym mroku pod stropem…
…wypuscil z lapek ciezka stara lampe, ktora stanowila dodatkowe obciazenie, i przegryzl linke.
Lampa z calej sily wyrznela Jacko w glowe. Ciemnaopalenizna spadl prosto na nia, po czym stoczyl sie na podloge.
Zebrany tlum zamarl. Nikt nie wydal z siebie glosu od chwili, kiedy Szynkawieprz wyprysnal w gore. Ponad ogrodzeniem, ktore, o tak, bylo zbyt wysokie, by mogl je pokonac jakikolwiek szczur, Ciemnaopalenizna widzial twarze. W wiekszosci czerwone. Usta otwarte. Panujaca cisza byla cisza purpurowych gab gotowych w kazdej