zwiazane.
To az bolalo. Teraz. Wczesniej nie.
Lapa Maurycego drgnela.
Racja, pomyslal Maurycy, wcale nie chce uciekac… Zaraz, oczywiscie, ze chce stad uciec.
— Jestem kotem — mruczal dalej. — Zaden szczur nie bedzie mi nic kazal. Juz raz probowales.
Glos odplynal.
No, pomyslal Maurycy. Czas powiedziec Lsniacemu Zdrojowi zegnaj. Przyjecie sie skonczylo. Szczury spotkaly sie z cala masa innych szczurow i nawet mozna powiedziec, ze ludzie sie spotkali, przynajmniej jesli chodzi o tamtych dwoje, ale ja mam tylko siebie i chce sie zabrac tam, gdzie nie beda do mnie przemawialy zadne obce glosy.
— Przepraszam — rzekl dosc glosno. — Idziemy stad czy nie?
Obie ludzkie istoty obejrzaly sie w jego kierunku.
— Ja bym wolal sie stad wyniesc — dodal Maurycy. — Czy moglibyscie wyjac te krate? Jest calkiem przerdzewiala, to nie bedzie trudne. Dobry chlopak. I mozemy sie zbierac…
— Oni wezwali zaklinacza szczurow — powiedzial Keith. — A szczury nalezace do klanu rozpierzchly sie pod calym miastem. Rano zjawi sie tutaj prawdziwy zaklinacz. Nie falszywy jak ja. Wiesz, ze ci prawdziwi maja czarodziejskie flety. Chcesz zobaczyc, co sie stanie z naszymi szczurami?
Nowa swiadomosc Maurycego wymierzyla mu poteznego kuksanca.
— Zobaczyc? Nie bardzo — odparl niechetnie.
— No widzisz. Wiec nie mozemy stad uciec — zgodzil sie Keith.
— W takim razie co mamy zamiar zrobic? — zainteresowala sie Malicia.
— Zamierzamy porozmawiac ze szczurolapami, kiedy tutaj wroca.
— A dlaczego sadzisz, ze beda chcieli z nami rozmawiac?
Z twarzy Keitha nie znikalo zamyslenie.
— Bo jesli tego nie zrobia, umra.
Szczurolapy wrocily dwadziescia minut pozniej. Drzwi ich siedziby otworzyly sie gwaltownie i rownie gwaltownie zostaly zatrzasniete. Drugi szczurolap zasunal zasuwe.
— Chyba mielismy sie swietnie bawic, czy nie tak mowiles? — zapytal, dyszac ciezko. — Opowiedz mi o tym jeszcze raz, bo zdaje mi sie, ze cos przegapilem.
— Zamknij sie — odparl pierwszy szczurolap.
— I na dodatek stracilem portfel. A w nim dwadziescia dolarow, ktorych nigdy nie zobacze.
— Zamknij sie.
— I nie moglem odzyskac zadnego z naszych walecznych szczurow, ktore braly udzial w ostatniej walce!
— Zamknij sie.
— Nasze psy tez tam zostaly. Nie moglismy sie zatrzymac, zeby je odwiazac. Ktos inny je wezmie.
— Zamknij sie.
— Czy szczury czesto lataja w powietrzu? A moze jest to cos, o czym slyszysz tylko wtedy, gdy jestes nadzwyczaj doswiadczonym szczurolapem?
— Czy juz powiedzialem ci, zebys sie zamknal?
— Tak.
— To sie zamknij. No, wynosimy sie, i to juz. Zabieramy pieniadze, zwiniemy lodke z nabrzeza, zostawiamy wszystko, czego nie zdolalismy sprzedac, i wio.
— Po prostu tak? Bezreki Johnny i jego chlopcy przyplywaja jutro wieczorem po kolejny ladunek i…
— Zwijamy sie, Bill. Moj nos ostrzega, ze nie jest dobrze.
— Po prostu tak? Johnny jest nam winien dwiescie dolcow…
— Tak. Po prostu tak. Czas w droge. Koniec piesni, ptaszki wyfrunely, kot uciekl z worka! A… Czy ty to powiedziales?
— Co powiedzialem?
— Czy powiedziales wlasnie: „Wole do worka”?
— Ja? Nie.
Szczurolap rozejrzal sie po pomieszczeniu. Poza nimi nie bylo nikogo.
— No to w porzadku — westchnal. — To byl dlugi wieczor. Kiedy sprawy sie komplikuja, trzeba zmykac. Nic nie cudowac. Po prostu sobie pojdziemy, rozumiesz? Nie chcialbym tutaj byc, kiedy zjawia sie ci, ktorzy nas szukaja. I nie mam ochoty sie spotykac z zadnym zaklinaczem szczurow. To twardziele. Wszedzie wsciubiaja nosy. I kosztuja kupe kasy. Ludzie zaczna zadawac mnostwo pytan, a ja chce, by mogli zadac tylko jedno: „Gdzie sie podzialy szczurolapy?”. Rozumiesz? Inaczej popedza nam kota. Co…? Co powiedziales?
— Co, ja? Nic. Moze herbaty? Zawsze ci dobrze robila.
— Czy powiedziales: „Juz ja cie popedze?” — zapytal pierwszy szczurolap.
— Ja tylko zapytalem, czy nie chcialbys sie napic herbaty! Jak slowo daje. Dobrze sie czujesz?
Pierwszy przygladal sie kumplowi, jakby chcial wyczytac z jego twarzy, czy jednak nie klamie. Wreszcie westchnal.
— Tak, wszystko w porzadku. Tylko pamietaj, oslodz trzy lyzeczki.
— Oczywiscie — powiedzial drugi. — Nie wolno dopuscic do spadku poziomu cukru we krwi. Musisz dbac o siebie.
Pierwszy siegnal po kubek, siorbnal herbate i popatrzyl do wnetrza kubka.
— Jak do tego doszlo? — zapytal. — Ze to wszystko robilismy? Wiesz, o co mi chodzi. Czasami budze sie w nocy i mysle, ze to glupie, a potem ruszam do pracy i wszystko wydaje sie calkiem rozsadne. To, ze kradniemy jedzenie, a wine zrzucamy na szczury, i to, ze hodujemy silne, wielkie szczury, zeby je wystawiac do walki z psami, a potem wracamy z tymi, ktore przezyly, by wyhodowac jeszcze wieksze i silniejsze, ale… ja nie wiem… kiedys nie moglbym zwiazac dzieciakow…
— Ale zarobilismy sporo kasy, prawda?
— Tak. — Pierwszy zakrecil herbata w kubku i znowu sie napil. — Pewnie do tego to sie sprowadza. Czy to jakas nowa herbata?
— Nie, lord green, jak zawsze.
— Smakuje jakos inaczej. — Szczurolap dopil do konca i odstawil kubek na lawe. — Dobrze, zbieramy…
— Na razie wystarczy — odezwal sie ponad ich glowami glos. — Teraz spokojnie mnie posluchajcie. Jesli uciekniecie, umrzecie. Jesli bedziecie za duzo mowic, umrzecie. Jesli za dlugo bedziecie zwlekac, umrzecie. Jesli myslicie, ze jestescie sprytni, umrzecie. Macie jakies pytania?
Kilka slomek spadlo z belki w dol. Szczurolapy podniosly wzrok i zobaczyly spogladajacego na nich kota.
— To kot tego cholernego dzieciaka! — wykrzyknal pierwszy. — Mowilem ci, ze patrzyl na mnie jakos tak