— Czy musze tlumaczyc panu jak dziecku? — spytal Carewe wzdychajac z rezygnacja. — Moim pracodawca jest pan Hyron Barenboim. Mowi to panu cos?

— O! — Spinetti zamrugal z zatroskaniem. — Laboratorium chemiczne na kilometrze dwunastym.

— Chyba trzynastym.

— Dwunastym, przy Radialu Trzecim. — Spinetti zgrzytnal zebami. — Chce pan przyjechac i zmierzyc osobiscie?

— Zeby to bylo ostatni raz — ostrzegl go Carewe i przerwal polaczenie liczac, ze nie upuscil Spinettiemu zbyt wiele zolci. Wzial worek, wyszedl do zaparkowanego bolidu i pojechal na polnoc.

Postrzepione przez chmury slonce wisialo tuz nad horyzontem, kiedy Carewe dotarl do Drumheller i odliczajac kilometry pomknal z centrum miasta Radialem Trzecim. Teraz, kiedy stanal wobec perspektywy wlamania sie do najprawdopodobniej strzezonego laboratorium, przytloczyla go ona bardziej, niz przypuszczal. Wczesniejsze przekonanie, ze znalazl miejsce przetrzymywania Ateny, nagle oslablo i niemal calkiem go opuscilo, kiedy zatrzymal bolid na mrocznej drodze. Cienkie odnogi miasta przed kilkoma minutami zostaly w tyle — tu, na kilometrze dwunastym, staly tylko dwa budynki przypominajace dekoracje filmowe na tle wyschnietych lak. Jeden z nich byl z pewnoscia magazynem, drugi wydluzona wielopoziomowa budowla usadowiona na niewielkim pagorku. Od drogi do bramy w metalowym ogrodzeniu, ktore otaczalo budynek, biegl waski trakt sprasowanej ziemi. Carewe szukal wzrokiem sladow zycia, ale laboratorium, polyskujace czerwonawo w zachodzacym sloncu, rownie dobrze moglo byc pozostaloscia po pradawnej cywilizacji, ktora miala tu kiedys swoja siedzibe.

Pojechal dalej droga, az znalazl sie poza zasiegiem wzroku ewentualnego obserwatora patrzacego ze szczytu pagorka, i zgasil silnik bolidu. Nie zwracajac uwagi na zaciekawione spojrzenia rzucane przez ludzi z przejezdzajacych samochodow, zaglebil sie w siedzeniu i czekal, az pociemnieje niebo widoczne przez koraloworozowa kratownice smug kondensacyjnych. Kiedy zaczal sie wspinac po stoku wzgorza, powietrze bylo chlodne, a wietrzyki obmacywaly mu cialo gdzie popadnie niewidzialnymi palcami. Ujrzawszy laboratorium, ucieszyl sie na widok swiatla wylewajacego sie z gornych okien, lecz jednoczesnie zorientowal sie, jak malo osloniete sa dojscia do budynku. Liczyc mogl tylko na to, ze Barenboim nie byl do tego stopnia wyczulony na sprawy bezpieczenstwa, zeby zainstalowac czujniki cieplne albo teledetektory podczerwone.

Poczucie ryzykownego wyeksponowania roslo w nim nieustannie az do chwili, kiedy znalazl sie w cieniu ogrodzenia majacego, jak sie okazalo, ponad trzy metry wysokosci. Zbadawszy je z bliska, stwierdzil, ze jest to gladka metalowa konstrukcja bez chocby jednego nitu, na ktorego glowce mozna by oprzec noge. Aby upewnic sie, ze nie siegnie wierzcholka sciany palcami, Carewe podskoczyl na probe, a potem ruszyl wzdluz ogrodzenia, okrazyl laboratorium od tylu i wreszcie zblizyl sie do bramy wjazdowej. Sciana byla na calej dlugosci jednolita i nie nadawala sie do wspinaczki, a zamknieta brama wygladala rownie nieprzystepnie. Spojrzal bezradnie ponad cicha preria tam, gdzie jak rozsypane zarzace sie wegle plonely swiatla Drumheller. Will Carewe, komandos amator, ugial sie przed pierwsza prosta przeszkoda, konstrukcja z blachy, ktora prawdopodobnie daloby sie rozciac domowym otwieraczem do konserw…

Natchniony ta mysla, wyjal z worka siekierke i poszedl do sciany najbardziej oddalonej od drogi. Blisko rogu ogrodzenia zamachnal sie siekierka, ktora weszla bez przeszkod i zaskakujaco cicho w jasnoszary metal. Odczekal piec minut w pewnej odleglosci, ale za sciana nie podniesiono alarmu, wiec wrocil i zaatakowal je odmierzonymi, oszczednymi uderzeniami. W kilka minut wycial metrowej wysokosci jezor w ksztalcie odwroconego „V”, ktory dal sie przygiac do ziemi. Za pusta przestrzenia na tyle szeroka, zeby pomiescic wsporniki scian, znajdowala sie kolejna plaszczyzna z blachy.

Z wewnetrzna sciana nie poszlo mu tak latwo, bo nie mogl sie dobrze zamachnac, ale w koncu zdolal — tnac ostroznie i robiac dlugie przerwy — wyciac drugi jezor. Odgiawszy jego czubek odrobine do siebie, wyjrzal przez utworzona w ten sposob dziure i zobaczyl slabo oswietlona wybetonowana przestrzen, ograniczona naprzeciw sciana laboratorium. O ile mogl sie zorientowac, nie sciagnal na siebie niczyjej uwagi.

Zatknal ciezki noz za pas i z siekierka w reku przepchnal sie przez otwor. Trojkatny kawal blachy latwo dal sie podgiac z powrotem w gore tak, ze otwor mniej rzucal sie w oczy. Kiedy Carewe byl tym zajety, nagle rozblyslo swiatlo rzucajac na sciane jego cien. Obrocil sie w miejscu z uniesiona siekierka i mignely mu reflektory samochodu, ktory najwidoczniej wjechal przez brame. Ich blask, odbijajacy sie i przesuwajacy po waskim skrawku pomiedzy ogrodzeniem a laboratorium, zdawal sie wypelniac caly swiat. Carewe byl pewien, ze kierowca go zauwazyl, nie moglo byc inaczej, ale samochod skrecil i jechal dalej, az zniknal mu z oczu po drugiej stronie budynku.

Czyzby cudem uniknal zdemaskowania? A moze kierowca byl na tyle sprytny, aby udac, ze nic nie spostrzegl? Carewe wsunal siekierke z tylu za pas i podbiegl do najblizszej sciany laboratorium. Uchwycil sie rynny i wspial sie po niej, poganiany strachem, ktory wyzwolil w nim instynktowna zrecznosc. Nad sciana zwieszal sie okap plaskiego dachu i kiedy Carewe wciagal sie na niego, siekierka przechylila sie na bok i spadla. Brzeknela glosno zderzajac sie z betonem. Carewe rozplaszczyl sie na dachu i wtedy spostrzegl, ze te czesc, na ktorej lezy, widac z okien na pietrze. Pomknal wiec przez dach i przycupnal w kacie, z glowa tuz ponizej okiennych parapetow. Po uplywie pieciu, moze dziesieciu minut uwierzyl, ze jego obecnosci nadal nie wykryto. Z nowym przyplywem optymizmu, ktory wczesniej sklonil go do tego przedsiewziecia, rozejrzal sie bacznie dookola.

Z tej wysokosci widzial ponad ogrodzeniem prerie, ktora ciagnela sie na polnoc niknac w beznamietnych, polyskliwie szarych pofaldowaniach terenu — stamtad nic mu nie zagrazalo. W jednym z rzedu okien nad jego glowa palilo sie swiatlo. Podczolgal sie pod nie, wstal i odwazyl sie zerknac do srodka. Zobaczyl maly pokoik, ktorego cale umeblowanie stanowily krzeslo i skladane lozko, zajete przez ciemnowlosa kobiete. Mimo ze lezala odwrocona tylem do okna, natychmiast rozpoznal — oczami, swiadomoscia, kazda czastka ciala — miekko zarysowana kraglosc jej bioder.

To byla Atena!

Odruchowo zapukal w szybe i zamarl, poniewczasie zastanawiajac sie, czy w niewidocznym kacie pokoju jest ktos jeszcze oprocz niej. Atena uniosla lekko glowe i zaraz potem spokojnie ja polozyla. Z bijacym sercem Carewe odczekal kilka sekund i zapukal glosniej, obserwujac reakcje Ateny. Podniosla glowe, usiadla i spojrzala w jego strone. Wytrzeszczyla oczy ze zdumienia i w jednej chwili znalazla sie przy oknie, przyciskajac rece do szyby. Na widok poruszajacych sie bezglosnie warg Carewe dal sie poniesc niepohamowanej radosci — gdyby tylko udalo sie wydostac Atene z pokoju, raz-dwa przedostaliby sie przez ogrodzenie i uciekli w prerie.

Wysunal zza pasa noz, chwycil go odwrotnie i dzgnal rekojescia w szybe. Uderzenie, od ktorego zadrzal mu nadgarstek, rozleglo sie deprymujaco glosno, ale twarda szyba pozostala nietknieta. Ponowil probe i tym razem noz omal nie wypadl mu ze zdretwialej dloni. Atena przytknela drzace palce do ust i zerknela na drzwi pokoju. Skonsternowany odpornoscia szyby Carewe odlozyl noz i siegnal po siekierke, zanim przypomnial sobie, ze mu wypadla na ziemie. Dal nieokreslony znak Atenie, podbiegl do okapu i zwiesil nogi. Nie mogl stopami odszukac rynny, ale nie bylo czasu na ostroznosc. Zsunal sie z dachu, mlocac w powietrzu rekami i nogami, zeby zlapac rownowage, wyladowal ciezko na ziemi i od razu zaczal po omacku szukac siekierki. Rynna, po ktorej sie wspial, znajdowala sie niecaly metr dalej. Ale po siekierce nie zostalo ani sladu. Przeklinajac zlosliwosc przedmiotow martwych, rozszerzyl pole poszukiwan.

— Jest tutaj, Willy — odezwal sie zimny, ironiczny glos, jakim mogl przemowic tylko dwustuletni niesmiertelny.

Slaniajac sie i dyszac chrapliwie, Carewe zerwal sie na nogi i nie bez trudu wytezyl wzrok.

Korpulentny, modnie odziany Barenboim wygladal absurdalnie na tle ponurego ogrodzenia. Spogladal na niego oczami czajacymi sie w glebi oczodolow, a w prawej rece trzymal latarke w sposob nie pozostawiajacy watpliwosci, ze jest to bron.

— Barenboim — przemowil Carewe. — Mialem przeczucie, ze sie pokazesz.

— I nawzajem, moj drogi — odparl Barenboim i skinal latarka. — Wejdz do srodka.

— Chwileczke, potluklem sie skaczac z dachu.

Carewe skrzywil sie i wsunal reke za pazuche. Jego dlon spoczela na rekojesci noza.

— Trzeba bylo sie nie silic na bohaterskie wyczyny, ktore tak zalosnie sie dla ciebie koncza — wycedzil Barenboim. — A teraz ruszaj.

— Czemu nie zabijesz mnie tutaj? Za bardzo na widoku? Carewe ostroznie wysuwal noz, az spoczal w jego dloni.

— Gdzie dokladnie rozstaniesz sie z tym swiatem, to malo wazne — odparl chlodno Barenboim. Zapalil latarke i oswietlil snopem swiatla twarz Carewe’a.

— Moje oczy! — jeknal Carewe.

Вы читаете Milion nowych dni
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату