— Dlaczego masz snieg na…?

Ale, nie znikajac wlasciwie, przybysz nie byl juz obecny.

Tik

Ktos dobijal sie do drzwi. Niania Ogg ostroznie odstawila swoja wieczorna szklaneczke brandy i przez chwile wpatrywala sie w sciane. Dlugie zycie poswiecone granicznemu czarownictwu[4] wyostrzylo jej zmysly, z ktorych posiadania wiekszosc nie zdaje sobie sprawy. Cos w jej glowie zaskoczylo z kliknieciem.

W kociolku nad paleniskiem wlasnie zaczynala wrzec woda przeznaczona do butelki, ktora ogrzewala jej lozko.

Niania Ogg odlozyla fajke, wstala i otworzyla drzwi na wiosenna noc.

— Tak sobie mysle, ze przebyles dluga droge — powiedziala, nie okazujac zdziwienia.

— To prawda, pani Ogg.

— Wszyscy, ktorzy mnie znaja, mowia mi: Nianiu.

Snieg na plaszczu przybysza topnial i sciekal na ziemie. W tej okolicy snieg nie padal juz od miesiaca.

— To pilna sprawa, jak sadze? — spytala, gdy w pamieci rozwijaly sie wspomnienia.

— Rzeczywiscie.

— I teraz masz powiedziec: musi pani natychmiast isc ze mna.

— Bo musi pani natychmiast isc.

— No wiec… owszem, tak, jestem calkiem niezla akuszerka, choc sama to mowie. Setki przyjelam na ten swiat. Nawet trolle, a to nie jest zajecie dla osob bez doswiadczenia. Znam porody w przod i w tyl, a bywalo, ze prawie na bok. Ale zawsze jestem gotowa, zeby nauczyc sie czegos nowego. — Skromnie spuscila wzrok. — Nie powiem, ze jestem najlepsza — dodala. — Choc musze przyznac, ze nikt lepszy nie przychodzi mi na mysl.

— Musi pani ruszac natychmiast.

— Ach, musze? Tak? — rzucila niania Ogg.

— Tak!

Graniczna czarownica mysli szybko, poniewaz granice moga szybko sie przesuwac. I uczy sie dostrzegac, kiedy tworzy sie mitologia, a najlepsze, co mozna zrobic, to ustawic sie na drodze i pedzic, by dotrzymac jej kroku.

— Wezme tylko…

— Nie ma czasu.

— Przeciez nie moge tak po prostu wyjsc…

— Juz!

Niania siegnela za drzwi po swoj porodowy tobolek, trzymany tam wlasnie na takie okazje. Byl pelen rzeczy, o ktorych wiedziala, ze sie przydadza, a zawieral tez kilka takich, co do ktorych modlila sie, by nigdy nie byly potrzebne.

— Gotowe — powiedziala.

I wyszla.

Tik

Kiedy znowu wkroczyla do swojej kuchni, woda wlasnie sie zagotowala. Niania zdjela kociolek znad paleniska.

W szklaneczce obok fotela pozostala jeszcze kropelka brandy. Niania wysuszyla ja, po czym dopelnila z butelki po brzegi.

Siegnela po fajke. Jeszcze ciepla. Pociagnela i tyton sie rozjarzyl.

Potem wyjela cos z tobolka, w tej chwili znacznie lzejszego, i ze szklaneczka w dloni usiadla, by sie temu przyjrzec.

— No tak… — odezwala sie w koncu. — To bylo… bardzo niezwykle…

Tik

Smierc patrzyl, jak obraz sie rozplywa. Kilka platkow sniegu, ktore wyfrunely z lustra, stopnialo juz na podlodze, ale w powietrzu wciaz sie unosil aromat fajkowego dymu.

ACH, ROZUMIEM. POROD W NIEZWYKLYCH OKOLICZNOSCIACH, ALE CZY NA TYM WLASNIE POLEGA PROBLEM, CZY TEZ TAKIE BEDZIE ROZWIAZANIE?

PIP, odparl Smierc Szczurow.

ISTOTNIE, zgodzil sie Smierc. CALKIEM MOZLIWE, ZE MASZ RACJE. WIEM, ZE AKUSZERKA NIGDY MI NIE POWIE.

Smierc Szczurow wygladal na zdziwionego.

PIP?

Smierc sie usmiechnal.

SMIERCI? PYTAJACEMU O ZYCIE DZIECKA? NIE, NIE POWIE.

— Przepraszam — wtracil kruk. — Ale jak to mozliwe, ze panna Ogg stala sie pania Ogg? Brzmi to troche jak te wiejskie obyczaje, jesli rozumiecie, o co mi chodzi.

CZAROWNICE SA MATRONIMICZNE, wyjasnil Smierc. O WIELE LATWIEJ IM ZMIENIAC MEZOW NIZ NAZWISKO.

Wrocil do biurka i wysunal szuflade. Lezala w niej gruba ksiega oprawna w noc. Na okladce, gdzie tego typu ksiega moglaby w innych okolicznosciach nosic napis „Nasz slub” albo „Album fotograficzny ACME”, litery glosily: „Wspomnienia”.

Smierc ostroznie przewracal grube karty. Niektore wspomnienia wyrwaly sie przy okazji, tworzac w powietrzu ulotne wizje, zanim kartka opadla, a one odlatywaly i rozplywaly sie w odleglych, ciemnych zakamarkach pokoju. Byly tam rowniez skrawki dzwiekow, smiechu, placzu, krzykow i z jakiegos powodu krotki wybuch melodii granej na cymbalkach, ktora sprawila, ze znieruchomial na chwile.

Niesmiertelny ma wiele do zapamietania. Czasami lepiej umiescic to w miejscu, gdzie bedzie bezpieczne.

W powietrzu nad biurkiem zawislo jedno pradawne wspomnienie, pozolkle i spekane na brzegach. Ukazywalo piec postaci, cztery na koniach, jedna w rydwanie, wszystkie najwyrazniej wyjezdzajace z burzy. Konie byly rozciagniete w galopie. Wokol wiele dymu, plomieni i ogolnego rozgardiaszu.

ACH, DAWNE CZASY, mruknal Smierc, ZANIM NASTALA TA MODA NA KARIERY SOLOWE.

PIP? zainteresowal sie Smierc Szczurow.

O TAK, przyznal Smierc. KIEDYS BYLO NAS PIECIU. PIECIU JEZDZCOW. ALE WIESZ, JAK TO BYWA. ZAWSZE WYBUCHNIE KLOTNIA. TWORCZE NIEPOROZUMIENIA, ZDEMOLOWANE POKOJE, TAKIE RZECZY. Westchnal. I SLOWA, KTORE MOZE NIE POWINNY ZOSTAC WYPOWIEDZIANE.

Przewrocil jeszcze kilka kartek i westchnal znowu. Jesli ktos potrzebuje sprzymierzenca, a jest Smiercia, to na kim moze w pelni polegac?

Zamyslony spojrzal na kubek z pluszowym misiem.

Oczywiscie, zawsze jest rodzina. Tak. Obiecal, ze wiecej tego nie zrobi, ale jakos nigdy nie mogl zrozumiec, o co chodzi z tymi obietnicami.

Wstal i wrocil do lustra. Nie zostalo juz zbyt wiele czasu. Obiekty w lustrze byly blizej, niz sie wydawalo.

Zabrzmial dzwiek, jakby cos sie slizgalo, potem moment przerazliwej ciszy i trzask, jakby na podloge upadl worek kregli.

Smierc Szczurow drgnal. Kruk wystartowal natychmiast.

Вы читаете Zlodziej czasu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату