POMOZCIE MI WSTAC, PROSZE, odezwal sie glos z mroku. A POTEM WYCZYSCCIE TO NIESZCZESNE MASLO.

Tik

To biurko bylo niczym pole pelne galaktyk.

Obiekty sie skrzyly. Byly tu skomplikowane kola i spirale jasniejace na tle czerni…

Jeremy zawsze lubil ten moment, kiedy zegar lezal przed nim w czesciach — kazde kolko zebate i sprezyna starannie ulozone na czarnym aksamicie. To bylo tak, jakby patrzyl na Czas rozlozony, pod kontrola, kazdy jego element zrozumialy…

Chcialby, zeby jego zycie tez tak wygladalo. Przyjemnie byloby zredukowac je do niewielkich fragmentow, rozlozyc na blacie, oczyscic i nasmarowac, a potem zlozyc, zeby zazebialy sie i wirowaly w doskonalym zgodnym rytmie. Ale czasami sie zdawalo, ze zycie Jeremy’ego zostalo zmontowane przez niezbyt sprawnego rzemieslnika, ktory pozwolil, by pewna liczba niewielkich, lecz waznych elementow zrobila „ping!” w ciemne katki pomieszczenia.

Chcialby bardziej lubic ludzi, ale jakos nigdy sobie z nimi nie radzil. Nie wiedzial, co ma mowic. Gdyby zycie bylo przyjeciem, to on nie znalazlby sie nawet w kuchni. Zazdroscil tym, ktorzy docierali az do kuchni. W kuchni prawdopodobnie bylyby resztki przekasek, a takze butelka czy dwie taniego wina, ktore ktos przyniosl ze soba, zapewne calkiem niezlego, jesli tylko wylowic z niego potopione niedopalki papierosow. W kuchni moglaby nawet trafic sie jakas dziewczyna, choc Jeremy dobrze znal granice swojej wyobrazni.

Ale Jeremy nigdy nie dostal zaproszenia.

Za to zegary… zegary to co innego. Wiedzial, dlaczego zegary tykaja.

Nazywal sie Jeremy Clockson i to nie byl przypadek. Zostal czlonkiem Gildii Zegarmistrzow, kiedy mial zaledwie kilka dni, a wszyscy wiedzieli, co to oznacza. Oznaczalo, ze jego zycie zaczelo sie w koszyku na progu. Kazdy wiedzial, jak to dziala. Wszystkie gildie przyjmowaly podrzutkow zjawiajacych sie z poranna dostawa mleka. Byla to prastara forma dobroczynnosci, a przeciez dzieci mogl spotkac los o wiele gorszy. W ten sposob sieroty otrzymywaly zycie, swego rodzaju wychowanie, fach, przyszlosc i nazwisko. Niejedna piekna dama, mistrz rzemiosla albo miejski dygnitarz nosili wiele mowiace nazwiska, jak Ludd, Doughy, Pune czy Clockson. Otrzymali je po bohaterach swego fachu albo boskich patronach, a to zmienialo ich w swego rodzaju rodzine. Ci starsi pamietali, skad pochodza, i na Strzezenie Wiedzm nie zalowali darow — odziezy i pozywienia — dla rozmaitych mlodszych siostr i braci w koszyku. Nie byl to system doskonaly, ale jakiz jest?

I tak Jeremy wyrosl na zdrowego, choc nieco dziwacznego chlopca. A jego talent w fachu niemal wynagradzal wszystkie osobiste zalety, ktorych nie posiadal.

Zadzwonil dzwonek nad drzwiami warsztatu. Jeremy westchnal i odlozyl szklo powiekszajace. Nie spieszyl sie jednak. W sklepie bylo wiele do ogladania… Czasami musial nawet chrzaknac, by zwrocic uwage klienta. Zreszta czasami musial chrzaknac, by zwrocic uwage wlasnego odbicia w lustrze przy goleniu.

Staral sie byc czlowiekiem interesujacym. Klopot polegal na tym, ze byl takim czlowiekiem, ktory — kiedy postanowi byc interesujacym — przede wszystkim probuje znalezc ksiazke „Jak byc interesujacym czlowiekiem”, a potem sprawdza, czy nie prowadza gdzies jakichs kursow. Dziwil sie, ze ludzie uwazaja go za nudnego rozmowce. A przeciez potrafil rozmawiac o wszelkiego rodzaju zegarach. Mechanicznych, magicznych, wodnych, ogniowych, kwiatowych, swiecowych, piaskowych, z kukulka, o rzadkich hershebianskich zegarach chrzaszczowych… Ale z jakiegos powodu, zanim wyczerpal wszystkie zegary, wyczerpywal sluchaczy.

Wyszedl do sklepu i znieruchomial.

— Och… Przepraszam, ze kazalem pani czekac — powiedzial.

To byla kobieta. A dwa trolle zajely stanowiska tuz za drzwiami. Ich ciemne okulary i obszerne, niedopasowane czarne garnitury przedstawialy ich jako tych, ktorzy przestawiaja ludzi. Kiedy jeden z nich zauwazyl, ze Jeremy mu sie przyglada, zacisnal palce, az trzasnely mu kosci.

Kobieta byla otulona ogromnym i bardzo drogim bialym futrem, co moglo tlumaczyc trolle. Dlugie czarne wlosy splywaly jej kaskada na ramiona, a twarz miala upudrowana na kolor tak blady, ze niemal w odcieniu futra. Calkiem atrakcyjna, uznal Jeremy, choc trzeba zaznaczyc, ze zaden z niego arbiter. Jednak bylo to piekno monochromatyczne. Zastanowil sie, czy ona nie jest zombi. Obecnie spora ich grupa mieszkala w miescie, a ci przewidujacy rzeczywiscie zabrali majatek ze soba do grobu, wiec pewnie byloby ich stac na takie futro.

— Zegar chrzaszczowy? — powiedziala, odwracajac sie od szklanej kopuly.

— No… tak. Hershebianski chrzaszcz prawniczy ma bardzo stabilny dzienny rozklad zajec — wyjasnil Jeremy. — Ja, no… trzymam go tylko jako ciekawostke.

— Jakiez to… organiczne — stwierdzila kobieta. Patrzyla na niego, jakby byl kolejnym gatunkiem chrzaszcza. — Jestesmy Myria LeJean. Lady Myria LeJean.

Jeremy uprzejmie wyciagnal reke. Cierpliwi osobnicy w Gildii Zegarmistrzow zmarnowali duzo czasu, uczac go, jak traktowac ludzi, zanim w desperacji zrezygnowali z tych prob. Jednak pewne odruchy utkwily mu w pamieci.

Jej wysokosc patrzyla na te wyciagnieta reke. W koncu podszedl ciezko jeden z trolli.

— Lady nie podaje reki — oswiadczyl donosnym szeptem. — Nie jest osoba dotykowa.

— Och? — odpowiedzial Jeremy.

— Ale moze dosc juz o tym — rzekla lady LeJean, cofajac sie o krok. — Buduje pan zegary, a my…

Zadzwonilo w kieszeni koszuli Jeremy’ego, ktory wyjal stamtad spory zegarek.

— Jesli wlasnie wybil godzine, to sie spieszy — stwierdzila kobieta.

— Eee… nie. Ale moze uzna pani za dobry pomysl, zeby zaslonic rekami uszy…

Byla trzecia. I wszystkie zegary uderzyly jednoczesnie. Kukulki kukaly, godzinowe szpilki wypadaly z zegara swiecowego, wodne zegary bulgotaly i kolysaly sie, oprozniajac wiadra, dzwonily dzwony, bily gongi, graly kuranty, a hershebianski zuk prawniczy wykonal salto.

Trolle przycisnely do uszu wielkie dlonie, ale lady LeJean stala nieruchomo z rekami wspartymi na biodrach i przechylona w bok glowa, az ucichly ostatnie echa.

— Wszystkie dokladne, jak widzimy — rzekla.

— Slucham?

Jeremy myslal wlasnie: Wiec moze wampir?

— Wszystkie panskie zegary wskazuja wlasciwy czas — odparla lady LeJean. — Jest pan bardzo stanowczy w tej kwestii, panie Jeremy?

— Zegar, ktory nie wskazuje wlasciwego czasu, jest… zly.

Chcialby, zeby juz sobie poszla. Jej oczy budzily niepokoj. Slyszal o ludziach z szarymi oczami, a jej oczy naprawde byly szare, jak u niewidomego… Mimo to najwyrazniej patrzyla na niego… i poprzez niego.

— Tak. Wyniknely z tego pewne drobne klopoty, prawda?

— Ja… nie… nie wiem, o czym pani…

— W Gildii Zegarmistrzow… Williamson nastawial swoj zegar o piec minut do przodu… A pan…

— Teraz czuje sie o wiele lepiej — oznajmil sztywno Jeremy. — Mam lekarstwo. Gildia byla dla mnie bardzo dobra. A teraz prosze juz isc.

— Panie Jeremy, chcemy, zeby zbudowal pan dla nas zegar, ktory jest dokladny.

— Wszystkie moje zegary sa dokladne — odparl Jeremy, wbijajac wzrok w podloge. Swoje lekarstwo mial wziac dopiero za piec godzin i siedemnascie minut, ale czul, ze jest mu potrzebne teraz. — I raz jeszcze musze prosic…

— Jak dokladne sa panskie zegary?

— Ponizej sekundy na jedenascie miesiecy — poinformowal natychmiast Jeremy.

— To bardzo dobra punktualnosc?

— Tak.

Rzeczywiscie byla bardzo dobra. Dlatego gildia okazala mu tyle zrozumienia. Geniuszowi zawsze pozwala sie na pewna swobode, kiedy juz wyrwie mu sie z rak mlotek i zmyje krew.

— Potrzebujemy lepszej dokladnosci.

— To niemozliwe.

— Mamy zrozumiec, ze nie potrafi pan zbudowac dokladniejszego zegara?

— Nie, nie potrafie. A jesli ja nie potrafie, to nie dokona tego zaden inny zegarmistrz w miescie.

Вы читаете Zlodziej czasu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×