—
Susan musiala przyznac, ze sa pewne roznice. Dwa rozne zywoty istotnie wyryly na twarzach swe charakterystyczne slady. Dwie jaznie zrodzily sie w odstepie sekund, a wiele we wszechswiecie moze sie zmienic w ciagu sekundy.
Wyobraz sobie pare identycznych blizniakow, powiedziala sobie. Ale wtedy mamy dwie rozne jaznie, zajmujace ciala, ktore przynajmniej na starcie sa identyczne. Nie zaczynaja jako dwie identyczne jaznie.
— Jest taki sam jak ja — stwierdzil Lobsang.
Susan zamrugala zdziwiona. Pochylila sie nad nieruchomym Jeremym.
— Powtorz jeszcze raz — rzucila.
— Powiedzialem, ze jest taki sam jak ja.
Susan zerknela na lady LeJean.
— Tak, Susan, ja tez to zauwazylam.
— Coscie zauwazyly? — zirytowal sie Lobsang. — Co przede mna ukrywacie?
— On porusza wargami, kiedy mowisz — wyjasnila Susan. — Probuje formulowac te same slowa.
— Potrafi odczytywac moje mysli?
— To chyba bardziej skomplikowane.
Susan uszczypnela bezwladna reke Jeremy’ego. Lobsang skrzywil sie i spojrzal na wlasna dlon. Biala plama na skorze powoli odzyskiwala zwykly, rozowy kolor.
— Nie tylko mysli — stwierdzila Susan. — Jesli jestes blisko, odczuwasz jego bol. Twoja mowa steruje jego wargami.
Lobsang popatrzyl na Jeremy’ego niepewnie.
— Wiec co sie stanie — zapytal — kiedy on odzyska przytomnosc?
— Tez sie nad tym zastanawiam. Moze nie powinno cie tu byc.
— Ale to wlasnie miejsce, gdzie byc musze!
— My przynajmniej nie powinnismy tu zostawac — odezwala sie lady LeJean. — Znam swoich pobratymcow. Na pewno dyskutuja nad tym, co robic. Tabliczki nie powstrzymaja ich dlugo. A mnie sie juz skonczyly czekoladki z miekkim nadzieniem.
— Co powinienes zrobic, kiedy juz znajdziesz sie tam, gdzie powinienes sie znalezc? — zapytala Susan.
Lobsang wyciagnal reke i czubkiem palca dotknal dloni Jeremy’ego.
Biel przeslonila swiat.
Susan zastanawiala sie pozniej, czy tak wlasnie by wygladalo, gdyby czlowiek trafil do serca gwiazdy. Nie byloby zoltego swiatla, nie widzialby ognia, istnialaby tylko palaca biel wszystkich rownoczesnie przeciazonych zmyslow.
Biel z wolna zmieniala sie w mgle. Pojawily sie sciany pokoju, ale mogla przez nie widziec. Za nimi byly inne, coraz dalsze pokoje, przejrzyste jak lod i widoczne tylko w rogach, ktore rozjasnialo biale swiatlo. A w kazdym stala inna Susan i przygladala sie jej.
Te pokoje ciagnely sie w nieskonczonosc.
Susan byla osoba rozsadna. Wiedziala, ze to powazna skaza jej charakteru. Cos takiego nie czyni czlowieka sympatycznym ani — co wydawalo jej sie najbardziej niesprawiedliwe — nie gwarantuje, ze ma racje. Ale daje stanowczosc sadow, a w tej chwili bardzo stanowczo uznala, ze to, co dzieje sie wokol niej, w zadnym przyjetym sensie nie jest realne.
To nie problem. Realna nie jest tez wiekszosc kwestii, ktore zajmuja istoty ludzkie. Ale czasami umysl nawet najrozsadniejszej osoby napotyka cos tak wielkiego, tak zlozonego, tak obcego wszelkim probom zrozumienia, ze umysl ow rezygnuje z prob i zaczyna sobie o tym opowiadac historie. Kiedy juz zrozumie te historie, ma poczucie, ze zrozumial to ogromne i niepojete cos. A to wszystko, Susan wiedziala dobrze, bylo historia opowiadana sobie przez umysl.
Zabrzmial dzwiek, jakby zamykaly sie zelazne wrota, jedne po drugich, coraz blizej i szybciej…
Wszechswiat podjal decyzje.
Inne szklane pokoje zniknely. Sciany zamglily sie, powrocily kolory — z poczatku pastelowe, potem coraz ciemniejsze, gdy naplywala z powrotem bezczasowa rzeczywistosc.
Lozko bylo puste. Lobsang zniknal. Ale powietrze wypelnilo sie odpryskami blekitnego swiatla, ktore falowaly i wirowaly jak wstazki na wietrze.
Susan przypomniala sobie o oddychaniu.
— Aha — powiedziala glosno. — Przeznaczenie.
Odwrocila sie. Obszarpana lady LeJean wciaz wpatrywala sie w puste lozko.
— Jest tu jakies inne wyjscie?
— Jest winda na koncu korytarza, Susan. Ale co sie stalo z…?
— Nie Susan — poprawila ja ostrym tonem. — Panna Susan. Susan jestem tylko dla swoich przyjaciol, a ty do nich nie nalezysz. Wcale ci nie ufam.
— Ja tez sobie nie ufam — wyznala pokornie lady LeJean. — Czy to cos pomoze?
— Pokaz mi te winde, co?
Okazalo sie, ze to nic bardziej wyszukanego niz skrzynia rozmiarow niewielkiego pokoju, zawieszona pod stropem na pajeczynie lin i wielokrazkow. Sadzac z wygladu, zainstalowano ja calkiem niedawno, by transportowac duze i ciezkie dziela sztuki. Rozsuwane drzwi zajmowaly wieksza czesc jednej sciany.
— W piwnicy sa kabestany, ktorymi podciaga sie ja w gore — tlumaczyla lady LeJean. — Droga w dol jest bezpiecznie spowalniana przez mechanizm, dzieki ktoremu opadajaca winda pompuje wode do cystern deszczowki na dachu. Te wode mozna potem przelac do wydrazonej przeciwwagi, zeby ulatwic transport w gore ciezszych przedmiotow…
— Dziekuje — przerwala jej pospiesznie Susan. — Ale tym, czego obecnie naprawde potrzebuje, zeby zjechac na dol, jest czas. — I mruknela pod nosem: — Mozesz pomoc?
Wstazki blekitnego swiatla obiegly ja jak chetne do zabawy szczeniaczki, a potem odplynely w strone windy.
— Jednakze sadze — dodala Susan — ze Czas dziala teraz na nasza korzysc.
Panna Mandarynkowa byla zdumiona, jak szybko cialo sie uczy.
Az do teraz Audytorzy uczyli sie poprzez liczenie. Wczesniej czy pozniej wszystko sprowadzalo sie do liczb. Kto znal wszystkie liczby, wiedzial wszystko. Czesto owo „pozniej” nadchodzilo duzo pozniej, ale to nie mialo znaczenia, gdyz dla Audytora czas jest tylko kolejna liczba. Ale mozg, kilka funtow wilgotnej galarety, przeliczal liczby tak szybko, ze w ogole przestawaly byc liczbami. Panna Mandarynkowa nie mogla pojac, ze tak latwo potrafi