pokierowac reka, by chwycic w powietrzu pilke, calkiem nieswiadomie wyliczajac przyszle pozycje pilki i dloni. Wydawalo sie, ze zanim ona sama zdazy o czymkolwiek pomyslec, zmysly dzialaja i przedstawiaja jej rozwiazania.

W tej chwili probowala wyjasnic innym Audytorom, ze niekarmienie slonia, gdy nie ma zadnego slonia do niekarmienia, wcale nie jest niemozliwe. Panna Mandarynkowa nalezala do szybko sie uczacych Audytorow i okreslila juz grupe zdarzen i sytuacji, ktore kategoryzowala jako „calkiem glupie”. Calkiem glupie mozna bylo zlekcewazyc.

Niektorzy ze sluchajacych mieli klopot ze zrozumieniem tej tezy. Ale panna Mandarynkowa zamilkla w polowie wykladu, gdyz uslyszala loskot zjezdzajacej windy.

— Mamy kogos na gorze? — zapytala.

Audytorzy pokrecili glowami. Tabliczka ZIGNORUJ TEN NAPIS spowodowala zbyt wiele zamieszania.

— W takim razie ktos zjezdza na dol! — oswiadczyla panna Mandarynkowa. — Jest nie na swoim miejscu! Musimy go zatrzymac!

— Musimy omowic… — zaczal Audytor.

— Rob, co kaze, ty organiczny organie!

— To kwestia osobowosci — oswiadczyla lady LeJean, kiedy Susan otworzyla klape na dach i wyszla na kryta olowiem powierzchnie.

— Tak? — Susan spojrzala z gory na miasto. — Myslalam, ze nie macie osobowosci.

— Teraz juz je maja. — Lady LeJean wygramolila sie za nia. — A osobowosci okreslaja sie w relacji z innymi osobowosciami.

Idaca wzdluz parapetu Susan rozwazyla to dziwne zdanie.

— Chcesz powiedziec, ze wybuchna wsciekle awantury?

— Tak. Nigdy wczesniej nie mielismy ego.

— Ale ty jakos dajesz sobie rade…

— Jedynie stajac sie calkowicie i absolutnie oblakana — wyznala lady LeJean.

Susan obejrzala sie. Lady LeJean miala kapelusz i suknie jeszcze bardziej wystrzepione. Gubila cekiny. Do tego dochodzila twarz… Przepiekna maska rysow i struktury kostnej zostala pomalowana przez klauna. Prawdopodobnie slepego klauna. I takiego, ktory nosi bokserskie rekawice. We mgle. Lady LeJean spogladala na swiat oczami pandy, a szminka dotykala jej warg tylko przypadkiem.

— Nie wygladasz na oblakana — sklamala Susan. — Nie w scislym sensie.

— Dziekuje. Ale obawiam sie, ze norma definiowana jest przez wiekszosc. Znasz powiedzenie „Calosc to wiecej niz suma czesci”?

— Oczywiscie. — Susan badala wzrokiem dach, szukajac drogi zejscia. Nie potrzebowala tego. Ale stwor chcial chyba porozmawiac… a wlasciwie paplac bez sensu.

— To szalencze stwierdzenie. To bzdura. Ale teraz wierze, ze jest prawdziwe.

— Slusznie. Winda powinna dotrzec na dol mniej wiecej… teraz.

Wokol drzwi windy zatanczyly pasma niebieskiego swiatla, podobne do sunacych w nurcie strumienia pstragow.

Audytorzy zebrali sie wokol. Uczyli sie. Wielu z nich zaopatrzylo sie w bron. A kilku staralo sie nie przekazywac innym, ze sciskanie w reku prymitywnego narzedzia ofensywnego wydaje sie im czynnoscia calkiem naturalna. Czynnoscia, ktora przemawia do czegos tkwiacego w tylnej czesci mozgu.

Pechowo sie zatem zlozylo, ze kiedy dwoch Audytorow rozsunelo drzwi windy, odslonily one jedynie topniejaca juz na podlodze czekoladke z likierem wisniowym.

Rozszedl sie zapach…

Przezyl tylko jeden, ale kiedy panna Mandarynkowa zjadla te czekoladke, i on przestal istniec.

Susan stanela na krawedzi dachu muzeum.

— Jedna z drobnych, ale pewnych madrosci zycia mowi, ze zwykle jest jeszcze jedna czekoladka ukryta wsrod pustych papierkow.

Schylila sie i chwycila czubek rynny.

Nie byla pewna, co z tego wyjdzie. Gdyby spadla… ale czy spadnie? Przeciez nie istnieje czas, w ktorym moglaby spadac. Miala wlasny, osobisty czas. W teorii — gdyby w takiej sprawie jak ta istnialo cos tak pewnego jak teoria — oznaczalo to, ze moglaby po prostu splynac powoli na ziemie. Ale chwila, by przetestowac taka teorie, nadchodzila, kiedy nie bylo juz innego wyboru. Teoria to tylko idea, natomiast rynna jest faktem.

Niebieskie swiatlo zamigotalo wokol jej dloni.

— Lobsang? — spytala cicho. — To ty, prawda?

To imie jest dla nas rownie dobre jak kazde inne. Glos brzmial slabo, jak westchnienie.

— Moze to glupie pytanie, ale gdzie jestes?

Jestesmy tylko wspomnieniem. I jestem slaby.

— Och…!

Susan zsunela sie kawalek.

Ale nabiore sil. Wroc do zegara.

— Po co? Przeciez nic z nim nie moglismy zrobic.

Czasy sie zmienily.

Susan dotarla do ziemi. Lady LeJean zjechala za nia dosc niezgrabnie. Jej wieczorowa suknia zyskala kilka dodatkowych rozdarc.

— Czy moge dac ci pewna wskazowke w kwestii mody? — zaproponowala Susan.

— Bardzo bede wdzieczna — zapewnila uprzejmie lady LeJean.

— Dlugie wisniowe reformy do tej sukni? To nie jest dobre polaczenie.

— Nie? Sa bardzo barwne i calkiem cieple. A co powinnam wlozyc zamiast nich?

— Przy takim kroju? Praktycznie nic.

— Czy to byloby akceptowalne?

— Ehm… — Susan troche zbladla na mysl o tlumaczeniu zawilych praw bielizny komus, kto w jej opinii nie byl nawet kims. — Dla kazdego, kto ewentualnie moglby to odkryc, tak — oswiadczyla. — Zbyt dlugo by trwalo, zeby wszystko wyjasnic.

Lady LeJean westchnela.

— Jak wszystko — rzekla. — Nawet ubranie. Substytut skory, by nie dopuszczac do utraty ciepla ciala? Takie proste. Tak latwo to powiedziec. Ale jest tyle regul i wyjatkow, calkiem niemozliwych do zrozumienia…

Susan spojrzala wzdluz Broad-Wayu. Tloczyli sie tu milczacy przechodnie i nieruchome wozy, ale nie zauwazyla ani sladu Audytorow.

— Na pewno spotkamy ich wiecej — oswiadczyla glosno.

— Tak — zgodzila sie lady LeJean. — Jest ich co najmniej kilkuset.

— Dlaczego?

— Poniewaz zawsze sie zastanawialismy, czym naprawde jest zycie.

— W takim razie pojdziemy na ulice Zefir.

— A co tam jest waznego dla nas?

— Wienrich i Boettcher.

— Kto to taki?

— Wydaje mi sie, ze oryginalni Herr Wienrich i Frau Boettcher umarli juz dawno. Ale ich sklep sprzedaje dobry towar. — Susan przebiegla przez ulice. — Potrzebujemy amunicji.

Lady LeJean zaraz ja dogonila.

— Ach… Robia czekolade? — odgadla.

— A czy niedzwiedzie robia kupki w lesie? — odparla Susan i natychmiast zrozumiala swoj blad.[16]

Za pozno. Lady LeJean zastanawiala sie przez chwile.

Вы читаете Zlodziej czasu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату