— Czy zegar chodzi dokladnie? — zapytal, gdy wskazowki rozpoczely spokojny spacer do wpol.
— O tak, sir — zapewnil go urzednik. — Pan Bent nastawia go dwa razy dziennie.
— Mozliwe, ale nie bylo go tutaj juz ponad…
A wtedy drzwi sie otworzyly i oto byl. Z jakiegos powodu Moist spodziewal sie kostiumu klauna, ale zobaczyl gladkiego, promiennego, starannie wyprasowanego pana Benta w surducie, spodniach w prazki i…
…z czerwonym nosem. I prowadzacego pod reke panne Drapes.
Personel patrzyl na to zbyt zaszokowany, by zareagowac.
— Panie i panowie — rzekl Bent, a jego glos zabrzmial dzwiecznie w naglej ciszy. — Winien wam jestem liczne przeprosiny. Popelnilem wiele bledow. Wlasciwie cale moje zycie bylo pomylka. Uwazalem, ze prawdziwa wartosc kryje sie w brylach metalu. Tymczasem wiele z tego, w co wierzylem, okazalo sie bezwartosciowe, ale pan Lipwig uwierzyl we mnie, a wiec jestem tu dzisiaj. Robmy pieniadze oparte nie na geologicznym przypadku, ale na pracowitosci rak i umyslow. A teraz…
Przerwal, gdyz panna Drapes scisnela go za reke.
— A tak, jak moglem zapomniec… — podjal. — Obecnie wierze z calego serca w to, ze w sobote panna Drapes poslubi mnie w Kaplicy Uciech w Gildii Blaznow, gdzie ceremonie poprowadzi wielebny brat „Rewel” Whopply. Oczywiscie wszyscy jestescie zaproszeni…
— …tylko uwazajcie, w co sie ubierzecie, bo to bielony slub — dodala panna Drapes niesmialo, choc raczej tylko sadzila, ze niesmialo.
— A teraz pozostaje mi… — probowal kontynuowac Bent, ale personel banku uswiadomil sobie, co wlasnie uslyszal, i ruszyl do narzeczonych.
Kobiety otoczyly juz-wkrotce-nie-panne Drapes, sciagane ku niej przez legendarnie wysoka grawitacje pierscionka zareczynowego. Mezczyzni przeszli od poklepywania pana Benta po ramieniu do rzeczy niewyobrazalnych, ktore obejmowaly tez podniesienie go na ramiona i marsz wokol sali.
W koncu Moist musial uniesc dlonie do ust i zakrzyknac:
— Spojrzcie na zegar, panie i panowie! Nasi klienci czekaja! Nie stawajmy na drodze finansow! Nie mozemy blokowac przeplywu pieniadza!
…i zastanowil sie, co teraz robi Hubert…
Wysuwajac w skupieniu czubek jezyka, Igor wyjal z bulgoczacych trzewi Chlupera cienka rurke. Kilka babelkow wznioslo sie zygzakiem w centralnym zespole wodnym i z chlupnieciem peklo na powierzchni.
Hubert odetchnal z ulga.
— Dobra robota, Igorze. Jeszcze tylko jedna… Igorze?
— Tu jeftem, fir — odezwal sie Igor, wychodzac zza jego plecow.
— Wydaje sie, ze to dziala, Igorze. Dobry stary dywizowany krzem… Ale jestes pewien, ze potem nadal bedzie dzialal jako model ekonomiczny?
— Tak jeft, fir. Jeftem pewien nowej macierzy zaworow. Miafto bedzie wplywalo na Chlupera, jefli pan zechce, ale juz nie na odwrot.
— Nawet wtedy byloby straszne, gdyby wpadl w niepowolane rece, Igorze. Zastanawiam sie, czy powinienem zaprezentowac Chlupera rzadowi. Jak sadzisz?
Igor zastanowil sie chwile. Doswiadczenie mowilo mu, ze wedlug podstawowej definicji „niepowolane rece” oznaczaly wlasnie „rzad”.
— Myfle, ze powinien pan korzyftac z okazji i czefciej ftad wychodzic — stwierdzil lagodnie.
— Tak, chyba rzeczywiscie sie przepracowuje — przyznal Hubert. — Hm… Co do pana Lipwiga…
— Tak?
Hubert wygladal jak ktos, kto zmaga sie z wlasnym sumieniem i wlasnie dostal kolanem w oko.
— Chcialbym oddac zloto do skarbca. To by zakonczylo wszystkie klopoty.
— Przeciez zoftalo fkradzione juz dawno, fir — tlumaczyl cierpliwie Igor. — To nie byla panfka wina.
— Nie, ale zarzucali to panu Lipwigowi, ktory zawsze byl dla nas dobry.
— O ile wiem, obronil fie przed tym, fir.
— Ale przeciez mozemy je oddac — upieral sie Hubert. — Wrociloby wtedy z tego miejsca, gdzie je zabrano, prawda?
Z cichym metalicznym zgrzytem Igor poskrobal sie po glowie. Obserwowal wydarzenia staranniej, niz mial ochote Hubert. O ile dobrze zrozumial, Lavishowie juz wiele lat temu przehulali brakujace zloto. Pan Lipwig wpadl w klopoty, ale Igor mial wrazenie, ze klopoty trafialy pana Lipwiga jak wielka fala stado kaczek. Po chwili fali juz nie bylo, ale kaczek jakos nie ubywalo.
— Byc moze — przyznal.
— Czyli byloby to sluszne, Igorze, prawda? — nalegal Hubert. — On byl dla nas taki mily… Jestesmy mu winni jakas przysluge.
— Nie wydaje mi fie…
— To jest rozkaz, Igorze!
Igor usmiechnal sie promiennie. Nareszcie! Cala ta uprzejmosc dzialala mu juz na nerwy. On czekal na oblakane rozkazy. Dla nich kazdy Igor sie rodzil (a w pewnym zakresie byl budowany). Wykrzyczany rozkaz, by zrobic cos watpliwego moralnie, o nieprzewidywalnych konsekwencjach? Flodkie!
Oczywiscie, gromy i blyskawice bylyby bardziej odpowiednie. Tutaj slyszal jedynie bulgotanie Chlupera i ciche, szklane brzeki, ktore zawsze budzily w nim uczucie, ze trafil do fabryki agatejskich dzwonkow. Ale czasem trzeba po prostu improwizowac.
Uzupelnil mala kolbe Rezerw Zlota do znacznika dziesieciu ton, przez minute czy dwie majstrowal przy blyszczacej macierzy zaworow, po czym odstapil.
— Kiedy przekrece to kolko, jafnie panie, Chluper zlozy w fkarbcu analog dziefieciu ton zlota, a potem zamknie lacze.
— Bardzo dobrze, Igorze.
— Ehm… Nie mialby pan ochoty czegof krzyknac, fir?
— Na przyklad czego?
— No, fam nie wiem… Na przyklad „Powtarzali stale… przepraszam, ftale… przeprafam… ze jeftem falencem, ale teraz im pokaze!”.
— Jakos to do mnie nie pasuje…
— Nie? — zmartwil sie Igor. — To moze jakif fmiech?
— A to pomoze?
— Tak jeft, fir. Mnie pomoze.
— No dobrze. Jesli tak ci zalezy…
Hubert lyknal wody z dzbanka, ktorego przed chwila uzyl Igor, i przeplukal gardlo.
— Ha… — powiedzial. — Ehm… hahahh hah HA HA HA HA HA HA…
Jakze marnuje sie ten wspanialy talent, pomyslal Igor i przekrecil galke.
Chlup!
Nawet tutaj, w skarbcu, slychac bylo szum goraczkowej aktywnosci w glownej hali banku.
Moist uginal sie pod skrzynia banknotow — ku irytacji Adory Belle.
— Dlaczego nie mozesz ich schowac do sejfu?
— Bo sejfy sa pelne monet. Zreszta musimy na razie trzymac je tutaj, dopoki wszystkiego nie uporzadkujemy.
— Tak naprawde chodzi ci o demonstracje! Tryumf nad zlotem!
— Troche tak.
— Znowu ci sie udalo.
— Nie ujalbym tego w taki sposob. Gladys stara sie o posade mojej sekretarki.
— Dobra rada: nie pozwalaj jej siadac sobie na kolanach.