— Mowie powaznie! Ona jest straszna! Prawdopodobnie zechce teraz zajac moje miejsce! Wierzy we wszystko, co przeczyta!
— No to masz rozwiazanie. Wielkie nieba, Gladys to najmniejszy z twoich problemow.
— Kazdy problem to okazja — oswiadczyl z godnoscia Moist.
— No wiec jesli znowu zirytujesz Vetinariego, bedziesz mial absolutnie niepowtarzalna okazje, by juz nigdy nie potrzebowac kapelusza.
— Nie… Wydaje mi sie, ze on lubi opozycje.
— A potrafisz przewidziec, jak bardzo?
— Nie. To wlasnie mi sie podoba. Z punktu bez powrotu roztacza sie wspanialy widok.
Moist otworzyl skarbiec i ustawil skrzynie na polce. Wygladala na nieco zagubiona i samotna, ale wyczuwal drgania oznaczajace, ze ludzie pana Spoolsa w mennicy pracuja ciezko, by zapewnic jej towarzystwo.
Adora Belle oparla sie o framuge i przygladala mu sie uwaznie.
— Podobno kiedy mnie nie bylo, znajdowales sobie rozne ryzykowne zajecia. To prawda?
— Lubie igrac z niebezpieczenstwem.
— Ale nie robisz nic takiego, kiedy jestem w poblizu — zauwazyla. — Czyli budze dostatecznie silny dreszcz emocji?
Zblizyla sie. Obcasy pomagaly, naturalnie, ale Igla potrafila sie poruszac jak kolyszaca sie kobra. Te surowe, waskie i demonstracyjnie skromne sukienki wszystko pozostawialy wyobrazni, co jest o wiele bardziej podniecajace niz niepozostawianie niczego. Spekulacje zawsze sa ciekawsze od faktow.
— O czym teraz myslisz? — spytala.
Rzucila niedopalek i przybila go obcasem.
— O skarbonkach — odparl natychmiast Moist.
— Skarbonkach?
— Tak. W ksztalcie banku i mennicy. Zeby uczyc dzieci zalet oszczedzania. Pieniadze mozna wrzucac do szczeliny w miejscu, gdzie jest Zly Szelag…
— Naprawde myslisz o skarbonkach?
— E… Nie. Znowu igram z niebezpieczenstwem.
— To juz lepiej.
— Chociaz musisz przyznac, ze to naprawde…
Adora Belle chwycila go za ramiona.
— Moiscie von Lipwig, jesli natychmiast mnie nie pocalujesz, i to porzadnie… Au! Macie tu pchly?
To bylo jak grad. Powietrze w skarbcu wypelnilo sie zlota mgla, ktora wygladalaby slicznie, gdyby nie byla taka ciezka. Klula tam, gdzie opadala.
Moist chwycil Adore Belle za reke i wyciagnal ze skarbca w chwili, gdy roj czastek zmienil sie w ulewe. Na zewnatrz zdjal kapelusz — juz tak ciezki, ze stal sie zagrozeniem dla uszu — i strzasnal na posadzke niewielka fortune w zlocie. Skarbiec byl juz w polowie pelny.
— No nie… — jeknal. — Akurat kiedy juz tak dobrze szlo…
Epilog
Biel, chlod, zapach krochmalonego plotna.
— Dzien dobry, wasza lordowska mosc.
Cosmo otworzyl oczy. Z gory spogladala na niego kobieca twarz pod bialym czepkiem.
Aha… Czyli sie udalo. Wiedzial, ze tak bedzie.
— Czy wasza lordowska mosc zechce wstac? — spytala kobieta i cofnela sie o krok.
Za nia stalo dwoch mocno zbudowanych mezczyzn, takze w bieli. Tak wlasnie byc powinno.
Spojrzal w dol, na miejsce, gdzie kiedys byl caly palec, ale zobaczyl tylko owiniety bandazem kikut. Nie calkiem pamietal, jak do tego doszlo. Nie szkodzi. W koncu aby sie zmienic, trzeba takze cos stracic, nie tylko zyskac. Doskonale. To szpital. Doskonale.
— To jest szpital. Tak? — zapytal, siadajac na poslaniu.
— Brawo, wasza lordowska mosc. Scislej mowiac, jest pan na oddziale lorda Vetinariego.
Doskonale, pomyslal Cosmo. Na pewno kiedys ufundowalem ten oddzial. To bylo bardzo przewidujace z mojej strony.
— A ci ludzie to moja ochrona? — zapytal, ruchem glowy wskazujac dwoch mezczyzn.
— No coz, maja dopilnowac, zeby nic zlego sie panu nie stalo — odparla pielegniarka. — Wiec chyba rzeczywiscie.
W dlugiej sali byli takze inni pacjenci, wszyscy w bialych fartuchach; niektorzy siedzieli i grali w jakies gry, kilku zajelo miejsca przy wielkim oknie i wygladalo na zewnatrz. Wszyscy stali w identycznych pozach, z rekami zalozonymi z tylu. Cosmo przygladal im sie przez chwile.
Pozniej zwrocil uwage na nieduzy stolik, przy ktorym siedzieli naprzeciw siebie dwaj mezczyzni i najwyrazniej na zmiane mierzyli sobie czola. Przez chwile musial pilnie ich obserwowac, nim odgadl, co sie dzieje. Ale lord Vetinari staral sie nie wyciagac pochopnych wnioskow.
— Przepraszam, siostro — powiedzial, a pielegniarka podeszla szybko. Skinal, by sie zblizyla.
Wraz z nia podeszli tez dwaj potezni mezczyzni, ktorzy przygladali mu sie uwaznie.
— Wiem, ze ci ludzie nie sa calkiem zdrowi na umysle — szepnal Cosmo. — Im sie wydaje, ze sa lordem Vetinarim, mam racje? A ci dwaj urzadzili sobie konkurs unoszenia brwi!
— Wasza lordowska mosc ma absolutna racje! — przyznala pielegniarka. — Brawo.
— Czy nie sa zdziwieni, kiedy widze siebie nawzajem?
— Wlasciwie nie, wasza lordowska mosc. Kazdy uwaza, ze jest jedynym prawdziwym.
— Czyli nie wiedza, ze to ja jestem prawdziwy?
Jeden z ochroniarzy pochylil sie dyskretnie.
— Nie, sir, trzymamy to w tajemnicy — wyjasnil i mrugnal znaczaco do kolegi.
Cosmo pokiwal glowa.
— Bardzo dobrze. To doskonale miejsce, zeby tu wracac do zdrowia. I wrecz idealne do zachowania incognito. Kto probowalby mnie szukac w tej sali pelnej nieszczesnych i smutnych szalencow?
— Taki wlasnie byl plan, sir.
— A wiecie, jakas makieta panoramy miasta na pewno uatrakcyjnilaby widok tym biedakom przy oknie — zauwazyl.
— Och, od razu widac, ze to pan jest prawdziwy, sir — stwierdzil ochroniarz.
Cosmo sie rozpromienil. A dwa tygodnie pozniej, kiedy wygral konkurs unoszenia brwi, byl szczesliwy jak jeszcze nigdy.
Klub Rozowego Kociaka byl wypelniony do ostatniego miejsca — z wyjatkiem miejsca numer siedem (pierwszy rzad, w srodku).
Absolutny rekord siedzenia na miejscu numer siedem wynosil dziewiec sekund. Zdziwione kierownictwo kilka razy wymienialo tapicerke i sprezyny, ale bez zadnego efektu. Z drugiej strony wszystko inne zaskakujaco dobrze sie ukladalo, a w lokalu panowala swietna atmosfera, zwlaszcza wsrod tancerek, ktore wyjatkowo sie staraly, gdyz wymyslono wreszcie pieniadze, ktore da sie wtykac za podwiazke. Czyli wszyscy sa zadowoleni, uznalo kierownictwo. A to warte jest jednego fotela, zwlaszcza wobec wszystkiego, co sie dzialo, kiedy usilowali go wyniesc…
Przypisy