drugie jezioro, w Michigan. Tym bardziej ze oznacza to rowniez spotkanie z dwoma tepymi dzieciuchami: jednym dziesiecio— i drugim jedenastoletnim. Obaj zdrowo stuknieci. Czy to mozliwe, ze ojciec — taki zawsze wrazliwy na wiele jej spraw — zada, aby dzien w dzien bawila sie z dwoma takimi typami? Cale owczesne lato polegalo na tym, ze przed nimi uciekala.
Ktoregos upalnego, bezksiezycowego wieczoru wyszla samotnie po kolacji na drewniane molo. Jakas motorowka akurat tedy przejechala i wyscigowa lodz jej wuja, przycumowana do przystani, lekko zakolysala sie na oswietlonej gwiazdami wodzie. Bylo zupelnie cicho, pominawszy daleki glos cykad i ledwie slyszalne wolanie niosace sie hen, znad jeziora. Uniosla wzrok ku niebu usianym diamentami i serce jej zabilo. Nie odrywajac oczu, a tylko macajac wkolo wyciagnieta reka, odszukala trawiasta plachec, na ktorej sie wyciagnela. Niebosklon plonal gwiazdami. Byly ich tysiace i wiekszosc mrugala, choc niektore swiecily jasno i pewnie. Gdyby dokladniej im sie przyjrzec, mozna by dostrzec niewielka roznice w ich zabarwieniu. Czy ta jaskrawa, tam, nie byla bardziej niebieska?
Znow pomacala grunt wokol siebie: byl solidny, spokojny, budzacy zaufanie. Uniosla sie lekko i popatrzyla w lewo i w prawo, to znaczy w gore i w dol rozciagajacej sie szeroko plazy. Widziala krance wody — swiat tylko zdaje sie plaski, pomyslala — bo naprawde jest kula. Wielka pilka, ktora obraca sie w srodku nieba wykonujac jeden obrot na dzien. Probowala wyobrazic sobie, jak ta kula wiruje z milionami ludzi przyczepionymi do niej, ktorzy gadaja roznymi jezykami, nosza smieszne rzeczy na sobie i wszyscy sa jej uczepieni.
Znow plasko sie wyciagnela i sprobowala odczuc, jak ziemia sie obraca. Moze nawet troszeczke to poczula. W glebi nad jeziorem jasna gwiazda mrugala miedzy najwyzszymi konarami drzewa — przymruzywszy oczy mozna bylo rozkazac promieniom tanczyc wokol niej, a zmruzywszy jeszcze bardziej — odksztalcic ich dlugosc i bieg. Czy rzeczywiscie gwiazda nagle znalazla sie nad samym drzewem, czy tylko tak sie zdawalo? Jeszcze pare minut temu na pewno raz chowala sie za galeziami, raz kukala zza nich… Alez na pewno! — jest teraz wyzej. To wtedy dorosli mowia, ze gwiazda „wschodzi” — pomyslala. Obrot Ziemi nastepuje w odwrotnym kierunku. Na jednym koncu nieba gwiazdy wschodza, i ten kierunek nazywa sie Wschodem, na drugim, tam za nia i za kempingami, gwiazdy zachodza i ten kierunek nazywa sie Zachodem. Raz na dobe Ziemia wykonuje pelny obrot i wtedy te same gwiazdy znow wschodza na tym samym miejscu.
A jesli obraca sie cos tak ogromnego, jak Ziemia, to musi sie to dziac nieslychanie predko… Zdawalo sie jej, ze teraz to juz naprawde czuje obrot Ziemi, i juz nie taki wyobrazony, ale cos, co siegnelo jej az do zoladka. Jak zjazd pospieszna winda w dol — odchylila glowe jeszcze bardziej do tylu, tak ze nic juz na Ziemi jej nie przeszkadzalo i widziala tylko czarne rozgwiezdzone niebo. Z uczuciem wdziecznosci pomyslala o trawie, ktorej kepek w razie czego mozna by sie chwycic, ratujac swe cenne zycie — bo w przeciwnym razie runelaby ku niebu — jej cialo coraz glebiej zapadajace sie w przestrzen…
Krzyknela, zanim zdazyla reka zaslonic usta. I tylko dzieki temu znalezli ja kuzyni — zgramoliwszy sie w dol po zboczu, staneli nad nia, zanim z jej twarzy zniknal niezwykly wyraz trwogi zmieszany z olsnieniem: lup, ktory ochoczo poniesli — te mala, rozkoszna niedyskrecje — jej rodzicom.
Ksiazka byla lepsza niz kino. Po pierwsze — bylo w niej wiecej wszystkiego niz w filmie. Rowniez niektore sceny zupelnie w filmie pozmieniano, za to i w jednym, i w drugim Pinokio — drewniany chlopiec cudownie ozywiony — nosil cos w rodzaju staniczko-kurteczki, a drewienka rak i nog mial polaczone cwiekami. Kiedy Dzepetto skonczyl strugac Pinokia, na chwile obrocil sie do niego plecami, i nagle polecial glowa w przod — takiego celnego dostal kopniaka. W tej chwili nadszedl przyjaciel stolarza i pyta — co robisz na podlodze?
— Ucze — z godnoscia mowi Dzepetto — mrowki alfabetu. To zdawalo sie Ellie nieslychanie dowcipne i lubila kolezankom i kolegom opowiadac te historyjke. Ale zawsze, gdy do niej wracala, zza skraju jej swiadomosci wylanialo sie nieme pytanie: Czy mozna mrowki nauczyc alfabetu? Przede wszystkim — komu chcialoby sie ganiac za tymi setkami insektow rozbieganych po twoim ciele, z ktorych kazdy moze cie ukasic? Aaale, czy takie mrowki w ogole by sie czegos nauczyly?
Czasem w srodku nocy budzila sie i szla do lazienki, gdzie natykala sie na ojca w samych spodniach od pidzamy, z wyprezona szyja i z twarza, na ktorej byl krem do golenia oraz wyraz jakiejs szczegolnej arystokratycznej wzgardy. „Czesc, Slonku”, mowil, co bylo skrotem „sloneczka”, a ona uwielbiala, gdy ja tak przezywal. Ale po co golil sie w srodku nocy, kiedy nikogo nie obchodzilo, czy ma zarost, czy nie? „Dlatego”, tlumaczyl z lekkim usmiechem, „ze obchodzi to twoja mame”. Dopiero po latach zrozumiala to zartobliwe tlumaczenie. Po prostu — jej rodzice byli w sobie zakochani.
Po lekcjach brala rower i jechala do niewielkiego parku nad jeziorem. Z torebki przy siodelku wyciagala Poradnik radioamatora i Jankesa na Dworze Krola Artura. Chwile wahala sie, po czym wybierala to drugie: bohater Twaina akurat dostal w leb i kiedy ocknal sie, byl w arturianskiej Anglii. Moze to mu sie snilo, a moze mial halucynacje? Niewykluczone jednak, ze to wszystko bylo prawda. Chyba mozna wstecz podrozowac w czasie? Z podbrodkiem na kolanach wedrowala wzrokiem po linijkach, znow odczytujac ulubione kawalki, na przyklad, gdy bohatera na samym poczatku bierze w niewole facet w zbroi, ktorego ten uwaza za uciekiniera z tutejszego domu wariatow. I kiedy docieraja na szczyt wzgorza, skad widac rozlozone przed nimi miasto…
„Bridgeport? — spytalem.
Camelot — powiedzial”.
Gapila sie w blekit jeziora, probujac wyobrazic sobie takie miasto, ktore bylo i Bridgeport z dziewietnastego wieku i Camelotem z szostego, gdy nagle wyrosla nad nia zadyszana matka.
— Szukam cie wszedzie, dlaczego nigdy cie nie ma tam, gdzie mozna by cie znalezc? Och, Ellie — szepnela — stalo sie cos okropnego.
W siodmej klasie uczyli sie liczby „pi”. To byla grecka litera, ktora wygladala jak kamienne budowle w Stonehenge, w Anglii: dwa.pionowe slupy z ulozona na wierzchu belka w poprzek — Czyli to, co sie otrzymuje podzieliwszy obwod kola przez jego srednice — w domu Ellie wziela zakretke od majonezu, owiazala ja sznurkiem, potem go wyprostowala i linijka zmierzyla jego dlugosc. Tak samo postapila w poprzek zakretki, a potem to podzielila. Otrzymala 3,21. Doprawdy, nie bylo to nic trudnego.
Nazajutrz pan od matematyki, Weisbrod, powiedzial, ze „pi” wynosi okolo 22/7, czyli 3,1416. Z tym, ze jesli ktos chcialby byc bardzo dokladny, to otrzyma ulamek, ktory ciagnie sie i ciagnie w nieskonczonosc, kombinacjami cyfr, ktore nigdy sie nie powtarzaja. W nieskonczonosc, pomyslala Ellie i podniosla reke. To byl poczatek roku szkolnego i Ellie nie zadala jeszcze w klasie zadnego pytania.
— Skad ludzie wiedza, ze ten ulamek ciagnie sie i ciagnie w nieskonczonosc
— Bo wiedza — chlodno powiedzial pan od matematyki.
— Ale jak? Skad wiedza? Czy mozna obliczyc ulamek, ktory nigdy sie nie konczy?
— Panno Arroway — powiedzial pan Weisbrod, otwierajac dziennik — to pytanie jest glupie, zabierasz nam czas poswiecony na lekcje.
Nikt dotad nie powiedzial Ellie, ze jest glupia, poczula wiec, ze jeszcze chwila i sie rozplacze. Bili Horstman, z ktorym dzielila lawke, leciutko przykryl jej dlon swoja reka. Akurat oskarzono jego ojca o falszowanie przebiegu uzywanych samochodow, ktorymi handlowal, wiec Billy wiedzial dobrze, co to znaczy publiczne ponizenie. Ellie szlochajac wybiegla z klasy.
A po szkole pojechala rowerem do biblioteki miejscowego koledzu, aby przejrzec matematyczne ksiegi. I z tego, co udalo sie jej wyczytac, nabrala przeswiadczenia, ze jej pytanie wcale nie bylo glupie. Bo z Biblii, na przyklad, wynika, ze starozytni Hebrajczycy uwazali „pi” za rowne dokladnie trzem. Natomiast Grecy i Rzymianie, ktorzy o matematyce mnostwo wiedzieli, nie mieli pojecia o tym, ze liczby w ulamku za trojka biegna w nieskonczonosc i nigdy sie nie dubluja, bo fakt ten odkryto zaledwie dwiescie piecdziesiat lat temu. Wiec jesli odmowic prawa do pytan, jak mozna sie czegokolwiek dowiedziec? Co prawda pan Weisbrod mial racje, gdy szlo o pierwszych pare cyfr — „pi” to nie bylo 3,21. Moze zakretka od majonezu byla wygieta, a moze Ellie niedokladnie zmierzyla linijka sznurek? Choc przeciez niechby i najdokladniej mierzyla, jak mozna spodziewac sie, ze zmierzy ulamek nieskonczony?
A jednak istniala jeszcze inna mozliwosc: liczba „pi” pozwala obliczyc siebie rachunkiem rozniczkowym do takiego poziomu dokladnosci, jaki tylko przyjdzie do glowy. Bo jesli sie znasz na rozniczkach, mozesz wyprowadzic wzor, z ktorego mozna obliczyc ulamek dziesietny liczby „pi” tak dlugi, na jaki pozwoli ci czas. W podreczniku znalazla wzory dla „pi” dzielonego przez cztery — niektorych zupelnie nie zrozumiala, /4, mowilale byly tez takie, ktore ja olsnily: podrecznik, to tyle samo co 1–1/3+1/5-1/7… ulamki, ktore mozna wyciagnac w nieskonczonosc. Sprobowala zaraz je przecwiczyc, na przemian dodajac i odejmujac. Suma wypadala raz wieksza raz /4, choc juz wkrotce bylo jasne, ze te tasiemcemniejsza niz liczb prowadza jak strzelil do wlasciwej odpowiedzi. Scisly wynik byl nieosiagalny, ale mozna bylo przy odrobinie cierpliwosci podejsc do niego jak najblizej. Graniczylo to dla niej z