na meczu tenisowym.
Na czele szedl doktor Ettore Rizzardi, miejski lekarz sadowy. Nie zwazajac na spojrzenia gapiow, podszedl do Brunettiego i przyjaznie wyciagnal don reke.
–
Komisarz sie odsunal, by lekarz mogl zobaczyc zwloki.
– Luciani i Rossi wyciagneli go z kanalu, ale juz nic sie nie dalo zrobic. Luciani probowal go reanimowac, tylko ze za pozno.
Lekarz kiwnal glowa. Pomarszczona skora na dloniach denata wyraznie potwierdzala, ze wszelka pomoc bylaby bezskuteczna.
– Wyglada na to, ze lezal w wodzie dluzszy czas – odezwal sie komisarz. – Uwazam jednak, ze ty, Ettore, powiesz mi to najlepiej.
Przyjawszy ten komplement jako rzecz normalna, Rizzardi skupil uwage na zwlokach. Kiedy pochylil sie nad cialem, w tlumie rozlegly sie glosne szepty. Ignorujac je, ostroznie postawil torbe na suchym miejscu obok denata i zabral sie do badania.
Brunetti obrocil sie na piecie i podszedl do gapiow.
– Jesli panstwo podali swoje nazwiska i adresy, prosze sie rozejsc. Tu juz nie ma nic wiecej do ogladania, wiec odejdzcie. Wszyscy.
Jakis staruszek z siwa broda, ktoremu komisarz zaslanial widok, mocno wychylil sie w bok, chcac zobaczyc, co lekarz robi ze zwlokami.
– Przeciez mowilem, zeby pan stad odszedl – bezposrednio do niego zwrocil sie Brunetti.
Staruszek sie wyprostowal, obojetnie spojrzal na komisarza, a potem znow sie wychylil i patrzyl na to, co go interesowalo. Jakas starsza pani gniewnie szarpnela smycz, na ktorej prowadzila teriera, i odeszla, najwyrazniej oburzona kolejnym dowodem brutalnosci policji. Umundurowani funkcjonariusze wolno krazyli w tlumie i slowem lub delikatnym gestem odwracali ludzi, zmuszajac ich do odejscia. Ostatni dal sie przekonac staruszek z broda, ale przeniosl sie tylko pod zelazna balustrade wokol posagu Colleoniego, oparl sie o nia i odmowil opuszczenia placu, powolujac sie na prawa obywatelskie.
– Guido, pozwol na moment! – zawolal Rizzardi.
Brunetti wrocil i stanal przy kleczacym lekarzu, ktory uniosl koszule denata. Niespelna pietnascie centymetrow nad pasem zobaczyl pozioma, szarosina rane o postrzepionych brzegach. Uklakl w kaluzy zimnej wody obok Rizzardiego, by sie lepiej przyjrzec. Rana dlugosci okolo pieciu centymetrow nie krwawila, prawdopodobnie dlatego, ze zwloki dlugo przebywaly w wodzie.
– Guido, to nie jest turysta, ktory sie upil i wpadl do kanalu.
Brunetti pokiwal glowa.
– A to od czego? – spytal wskazujac rane.
– Od noza. Z szerokim ostrzem. Ten, kto to zrobil, to albo fachowiec, albo mial duzo szczescia.
– Niby dlaczego?
– Wolalbym o tym nie mowic, dopoki nie przeprowadze sekcji. Jesli jednak uderzenie zadaje sie pod odpowiednim katem, a wszystko na to wskazuje, noz wchodzi prosto w serce, po drodze nie natrafiajac na zebra. Wtedy wystarczy lekkie pchniecie, by od razu nastapila smierc – wyjasnil Rizzardi i powtorzyl: – To albo fachowiec, albo mial duzo szczescia.
Po wielkosci rany Brunetti nie umial sie zorientowac, jak ona przebiega glebiej.
– Czy to nie moglo byc cos innego niz noz?
– Trudno mi powiedziec z cala pewnoscia, dopoki nie obejrze wewnetrznych tkanek, ale watpie.
– A on przypadkiem sie nie utopil? Przeciez mogl, jesli rana nie siega serca.
Rizzardi usiadl na pietach, skrzetnie podwinawszy poly plaszcza, zeby sie nie zamoczyly.
– Nie. Watpie. Taka rana by mu nie przeszkodzila wydostac sie z wody, gdyby serce bylo nietkniete. Moim zdaniem otrzymal jeden cios pod odpowiednim katem i smierc nastapila prawie natychmiast – powiedzial wstajac. – Biedak, taki przystojny i mial swietna kondycje. Wyglada mi na sportowca albo osobe, ktora bardzo o siebie dbala.
Pochylil sie i dziwnie ojcowskim gestem probowal zamknac denatowi oczy. Z jednym mu sie nie udalo, a drugie po chwili wolno sie otworzylo i oba znowu patrzyly w niebo. Mamroczac cos pod nosem, Rizzardi wyjal z kieszonki chusteczke i polozyl ja na twarzy nieboszczyka.
– Przykryj mu twarz. Umarl mlodo – mruknal Brunetti.
– Co?
Komisarz wzruszyl ramionami.
– Nic. Paula tak mowi – odparl i przez chwile patrzyl na fasade bazyliki, ktorej piekno go uspokoilo. – Ettore, kiedy bedziesz mogl powiedziec mi cos dokladnie?
Rizzardi zerknal na zegarek.
– Jesli chlopcy zaraz przetransportuja zwloki do kostnicy, zabiore sie do niego jeszcze dzis rano. Zadzwon po obiedzie, a wtedy juz bede wiedzial. Uwazam jednak, ze nie ma zadnych watpliwosci. – Zawahal sie, nie lubil bowiem przypominac komisarzowi o jego obowiazkach. – Nie sprawdzisz, co on ma w kieszeniach?
Chociaz w swojej karierze Brunetti robil to wielokrotnie, mierzilo go naruszanie prywatnosci zmarlych, stanowiace przejaw wladzy panstwa, narzucanej im sila. Nie znosil zagladac do ich pamietnikow i szuflad, czytac ich listow, przeszukiwac ich ubran.
Skoro jednak zwloki zostaly juz przeniesione z miejsca, gdzie je znaleziono, nie mial powodu ich nie dotykac, nim fotograf zrobi zdjecia. Kucnal i przeszukal kieszenie spodni denata. W jednej znalazl kilka monet, ktore polozyl na ziemi, w drugiej cztery klucze na zwyklym kolku. Rizzardi sie schylil i z wlasnej inicjatywy pomogl odwrocic cialo, tak aby Brunetti mogl siegnac do tylnych kieszeni. W jednej byl rozmiekly zolty bilet kolejowy, w drugiej zas zlozona papierowa serwetka, takze rozmiekla. Komisarz skinieniem glowy dal znak lekarzowi i obaj z powrotem polozyli cialo na plecach. Pozniej wzial jedna monete i mu ja pokazal, trzymajac w palcach wyciagnietej dloni.
– Co to? – zapytal Rizzardi.
– Amerykanska dwudziestopieciocentowka.
Wydawalo sie dziwne, ze taka moneta znalazla sie w kieszeni denata w Wenecji.
– A wiec to pewnie dlatego, ze on jest Amerykaninem – rzekl lekarz.
– Niby co?
– Fakt, ze mial dobra kondycje. To by te sprawe wyjasnialo. Oni zawsze sa tacy sprawni, tacy zdrowi.
Obaj spojrzeli na zwloki, na muskularna klatke piersiowa pod wciaz rozpieta koszula.
– Jesli on rzeczywiscie jest Amerykaninem, potwierdza to jego zeby – oznajmil Rizzardi.
– Dlaczego?
– Ze wzgledu na sposob, w jaki Amerykanie lecza zeby. Uzywaja innej techniki, lepszych materialow. Jezeli chodzil do dentysty, po poludniu bede w stanie ci powiedziec, czy to Amerykanin.
Kto inny na miejscu komisarza poprosilby Rizzardiego, by sprawdzil to od razu, ale Brunetti uwazal, ze pospiech jest zbedny, i nie chcial ponownie zaklocac zmarlemu spokoju.
– Z gory dziekuje, Ettore. Przysle fotografa, zeby zrobil zdjecia. Myslisz, ze uda ci sie zamknac te oczy?
– Jasne. Postaram sie, zeby wygladal przyzwoicie, ale tobie do zdjec chyba potrzebne sa otwarte, prawda?
Brunetti omal nie powiedzial, ze wolalby, aby juz na zawsze pozostaly zamkniete, ale tylko mruknal:
– Tak, tak, oczywiscie.
– Guido, przyslij tez kogos, zeby wzial odciski palcow.
– Naturalnie.
– W porzadku. Zadzwon do mnie okolo trzeciej.
Uscisneli sobie dlonie i doktor Rizzardi spakowal swoja torbe. Bez slowa pozegnania ruszyl przez plac w strone otwartej monumentalnej bramy szpitala, dwie godziny wczesniej niz zwykle.
W czasie gdy komisarz z lekarzem ogladali zwloki, pojawilo sie wiecej funkcjonariuszy i teraz osmiu stalo polkolem, twarzami do zewnatrz, okolo trzech metrow od ciala.
– Sierzancie Vianello! – zawolal Brunetti.
Natychmiast jeden z nich wystapil z szeregu i podszedl.
– Wez dwoch swoich ludzi. Niech zawioza go motorowka do kostnicy.