– Wygladasz na przemeczonego.

– Przez cala noc wszystko mnie swedzialo! – Z ta dramatyczna informacja Sejer znikl w swoim gabinecie.

– Nazywasz sie Morten Garpe?

– Tak.

– Ale wolisz, zeby nazywac cie Morgan?

– Moi przyjaciele, gdybym takich mial, nazywaliby mnie Morgan.

– Nie masz zadnych przyjaciol? Dlaczego wiec nazywasz sie Morgan?

– To brzmi duzo lepiej, nie sadzi pan?

W notatkach Skarrego nie znalazla sie uwaga, ze w tej chwili obaj wybuchneli smiechem.

– A wiec, Morten, jestes sam na swiecie?

– Mam niewielu kumpli. Wlasciwie tylko jednego, a on siedzi w wiezieniu. Plus siostra w Oslo.

– Za co siedzi ten kumpel?

– Za napasc z bronia w reku. Ja prowadzilem samochod, ktorym ucieklismy. Nie pisnal o mnie ani slowa. Pieniadze z napadu byly dla niego.

– A wiec od dluzszego czasu mial cie w garsci, prawda?

– Tak.

– I chciales wreszcie z tym skonczyc?

– Mysle, ze teraz wlepia mi taka odsiadke, ze nie ma to juz znaczenia.

– Masz racje, to nie ma znaczenia. O napadzie na bank pomowimy pozniej. Opowiedz mi o Errkim.

Skarre zaznaczyl, ze Morgan zastanawial sie przez dluzsza chwile, zanim przemowil.

– Opowiedzial mi wszystko o swojej matce i o tym, co sie z nia stalo. Errki i ja jestesmy spod znaku Skorpiona. Urodzil sie tydzien po mnie. Najlepsi i najgorsi ludzie to Skorpiony, wiedzial pan o tym?

– Nie. Co to znaczy, ze wszystko ci opowiedzial?

Sejer podniosl wzrok znad raportu i pomyslal o specjalistach, ktorzy od lat probowali roznych sztuczek, zeby wydobyc z Errkiego prawde. A temu czlowiekowi udalo sie to w kilka godzin.

– Czy pamietal cokolwiek zwiazanego z morderstwem Halldis Horn?

– Niewiele. Mowil, ze krzyczala i grozila mu. Mial takie nieobecne spojrzenie, kiedy o tym mowil.

– Powiedzial ci, ze ja zabil? Czy przyznal ci sie do tego?

– Nie. Popatrzyl na mnie tymi swoimi dziwnymi oczami i powiedzial: „Pewne rzeczy po prostu sie dzieja'.

– Odniosles wrazenie, ze jest agresywny?

– Widzial pan moj nos, zanim go zabandazowali. Bedzie naprawde ladny, kiedy odrosnie. Ale teraz nie robi mi to zadnej roznicy. Nic mnie nie obchodzi. Ciesze sie tylko na mysl o wstretnej gebie Tommy'ego, kiedy z celi obok bede walil w sciane, a on zrozumie, ze kasy nie ma i nie bedzie.

– Nazywa sie Tommy?

– Tommy Rein.

– Naprawde?! – O czym rozmawialiscie z Errkim, kiedy byliscie w chacie?

– Wszystkiego nie pamietam. Opowiadal mi tyle dziwnych rzeczy. Duzo rozmawialismy o smierci. Czy myslal pan o tym, ze kiedys naprawde umrzemy? Widze, jak ludzie wokol mnie umieraja, ale nie dopuszczam do siebie mysli, ze i mnie to kiedys spotka. Dzisiaj kilka razy probowalem to sobie wyobrazic. Ale przypomina mi to jakies pokrecone rownanie, ktorego nie jestem w stanie pojac. A pan to pojmuje?

– Pojmuje co?

– To, ze pan umrze?

– Tak, pojmuje.

– W takim razie ze mna chyba jest cos nie tak.

– Nie martw sie, predzej czy pozniej pogodzisz sie z tym. Znam wielu ludzi starszych od ciebie, ktorzy jeszcze sobie z tym nie poradzili. Skad Errki mial bron?

– Pytalem go o to. Wtedy powiedzial cos dziwnego w stylu: „Jezeli twoj sasiad pragnie miec krowe, Bog zesle ci wolu'.

– Jak bardzo sie upil?

– Nie tak bardzo jak ja, ale dosc slabo trzymal sie na nogach.

– O czym rozmawial Errki z Kannickiem?

– Prawie w ogole sie do siebie nie odzywali. Patrzyli na siebie jak psy. Mlody o malo nie zwariowal ze strachu. Prawie w ogole nie odwracal sie do Errkiego.

– Czy miales wrazenie, ze Errki grozi chlopcu?

– Nie sadze. Traktowalismy go dobrze, w kazdym razie nic mu nie zrobilismy. Po prostu bylismy pijani. Zanim przyszedl Kannick, zeglowalismy po pelnym morzu, ze tak sie wyraze. Dziwna rzecz, ale po jakims czasie mialem wrazenie, ze chlopak jest zadowolony, ze z nami jest. Uspokoil sie. W pewnym sensie cala nasza trojka pasowala do siebie. Nikt nie mial ochoty nic robic. Po prostu czekalismy na was.

– Jak zareagowal Kannick, kiedy zauwazyles, ze Errki nie zyje?

– Spanikowal. Blagal i prosil, zebym mu pomogl.

– Pomogl mu zrobic co?

– Przekonac was, ze to byl wypadek.

– A to byl wypadek?

– Zdecydowanie tak. Chlopak celowal w drzwi. Nie wiedzial, ze jestesmy w srodku, ani ze Errki wlasnie w tej chwili bedzie mial ochote wyjsc.

– Rozumiem. Co jeszcze?

– To znaczy?

– Czy proponowal ucieczke albo ukrycie ciala?

– Nie, nie. Zdecydowanie nie. Przekonalem go, zeby tego nie robic.

– Wiec jednak zaproponowal cos takiego?

– Ech, nie, nie naprawde. Nie wiedzial, co mowi. Byl spanikowany. I trudno mu sie dziwic, prawda? Ma szczescie, ze ma dopiero dwanascie lat i wedlug prawa jest nieletni.

Rozdzial 22

Sejer usiadl za kierownica i zatrzasnal drzwi. Mimo ze zle spal, nagle z niewiadomego powodu rozjasnilo mu sie w glowie. Mial dziwne wrazenie, ze nadeszla decydujaca chwila. Czul to. Czas stanal w miejscu. Wygladal przez okno samochodu, probujac znalezc na zewnatrz cos, co wyjasniloby to uczucie. Wydawalo mu sie, ze jest sparalizowany i nie moze sie ruszac. To uczucie nie bylo nieprzyjemne, raczej nieznane. Przyjrzal sie swoim dloniom lezacym na kierownicy. Kazdemu pojedynczemu wloskowi na ich grzbiecie, cienkim liniom przecinajacym klykcie. Bialym paznokciom, czystym i rownym. Zegarkowi z mala zlota korona na tarczy. W lusterku wstecznym napotkal wlasne spojrzenie. Patrzyla na niego twarz starsza, niz pamietal, ale nadal bardzo czujna. Obudzil go dzwiek klaksonu. Wlaczyl bieg i przecial rynek, mijajac rzedy zaparkowanych aut.

Chlopiec wyprostowal sie. Lewa stope przekrecil na bok, a prawa wystawil do przodu. Podniosl glowe i wysunal podbrodek. Spuscil rece i rozluznil miesnie. Wzial dlugi, gleboki wdech, a potem powoli wypuscil powietrze. Ostroznie, prawie ukradkiem, obrocil glowe w lewo. Nie szybko, ale delikatnie, bardzo delikatnie. Zmruzyl oczy i spojrzal na oddalone o trzydziesci metrow zlote kolo. Obraz powoli stawal sie coraz ostrzejszy. Znow wzial gleboki wdech i zatrzymal powietrze w plucach. Potezna klatka piersiowa wypelnila sie i w tej samej chwili chlopiec podniosl luk. Napial cieciwe, zakotwiczyl i wycelowal. Mala czerwona kropka dotknela dolnej krawedzi celu. Teraz chcial trafic w dziesiatke. W tych wspanialych chwilach, kiedy wszystko szlo jak po masle, udawalo mu sie. Strzala wyleciala z luku. Cieciwa wydala cichy brzdek, a potem, gestem tylez eleganckim, co wycwiczonym, Kannick opuscil luk dokladnie w chwili, gdy strzala wbila sie w srodek tarczy z glosnym trzaskiem. Wypuscil powietrze z pluc i poszukal w kolczanie nastepnej. Nie poruszal oczami, nie przesuwal stop. Zalozyl strzale na cieciwe. Chcial zaliczyc trzy dziesiatki z rzedu. Jezeli bedzie mial szczescie, druga strzala wyladuje tuz przy pierwszej i stuknie o nia. Znowu wzial oddech i zamknal oczy. Potem otworzyl je i wpatrzyl sie w cel oraz w czerwone piora pierwszej strzaly widoczne posrodku zlotego kola.

Вы читаете Kto sie boi dzikiej bestii
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату