parterowym domu z poszerzonymi drzwiami, wyposazonym w sprzet ulatwiajacy zycie osobie niepelnosprawnej. Staneli w drzwiach salonu. Sejer przypomnial sobie pewna przeczytana w mlodosci ksiazke. Glowny bohater odprowadzal swoja ukochana do domu. Mial nadzieje, ze mieszka sama, jednak ta po drodze powiedziala mu, ze czeka na nia Johnny. Tymi slowami zlamala mu serce. Lecz gdy weszli do salonu, zorientowal sie, ze Johnny to chomik.

Za biurkiem siedzial Gerhard Struel i czytal. Mimo goraca mial na sobie kamizelke z dzianiny. Byl starszy od Sejera, lysy, a jego ciemne oczy zaslanialy okulary. Obok niego, na podlodze, lezal wilczur. Pies podniosl glowe i obrzucil wchodzacych badawczym spojrzeniem.

– Tatusiu – powiedziala Sara. – To jest glowny inspektor Konrad Sejer.

Gerhard Struel nie byl chomikiem. Byl ojcem Sary!

Sejer sprobowal sie opanowac, sciskajac wyciagnieta ku sobie dlon mezczyzny. Dlaczego chciala, zeby to zobaczyl? Dom i ojca potrzebujacego opieki. Moze mowila mu w ten sposob: „Zabierz mnie jak najdalej stad!'.

– Musze wracac do domu i wyprowadzic psa – tlumaczyl sie.

– Przepraszam – powiedziala, nerwowo skubiac zakiet. – Nie chcialam panu zabierac czasu.

Gerhard Struel rzucil Sejerowi badawcze spojrzenie.

– A wiec wszystko skonczone?

Tak, pomyslal, skonczone. Jeszcze zanim sie zaczelo. To nie fair. Nie bede mial innego wyjscia. Sam sie wpedzilem w te niezreczna sytuacje. Teraz to ja bede musial podniesc sluchawke i zadzwonic do niej, gdybym znow chcial sie z nia zobaczyc. Ona zrobila pierwszy ruch. Teraz kolej na mnie.

Sara wyciagnela dlon.

– Swietnie sie nam razem pracowalo, prawda?

Zasiala ziarno. Moze zakielkuje? Swietnie im sie razem pracowalo.

Odszukal jej imie w ksiedze imion. Sara. Znaczy – ksiezniczka.

Wieczorem lezal w lozku i patrzac w sufit, prowadzil z nia wyimaginowana rozmowe.

–  Wiedzialem, ze przyjdziesz. Czekalem na ciebie.

– Opowiedz mi cos o sobie – poprosila z usmiechem.

– Co mam ci opowiedziec?

– Jakies piekne wspomnienie z dziecinstwa.

– No to posluchaj. Kiedy skonczylem cztery lata, ojciec zabral mnie do katedry w Roskilde. Nie mialem pojecia, co chce mi pokazac. Letnie slonce zostalo na zewnatrz, a my znalezlismy sie w nawie glownej. Bylo tam pelno grobowcow. Ojciec powiedzial mi, ze leza w nich wszyscy pastorzy, ktorzy pracowali w tym kosciele. Rzedami, po obu stronach lawek, na oczach wszystkich. Grobowce byly marmurowe i niewiarygodnie piekne. W kosciele zrobilo mi sie zimno. Zaczalem szarpac ojca za reke i prosic, zebysmy wyszli. Wreszcie zlitowal sie nade mna. „Spia snem wiecznym – powiedzial z usmiechem. – A my dwaj pojdziemy do domu i popracujemy w ogrodku, mimo ze jest tak goraco! Ja musze wykosic trawe, a ty troche poplewisz'.

Nie moglem przestac myslec o tych wszystkich grobowcach, dopoki matka nie przyniosla nam do ogrodka deseru truskawkowego. Byl chlodny, bo wczesniej lezal w piwnicy, ale krem byl cieply. Jadlem deser i myslalem, ze to nie moze byc prawda. W grobowcach na pewno byly tylko pajeczyny i prochy. Deser byl tak pyszny, ze wydawalo sie niemozliwe, iz zycie nie trwa wiecznie. Popatrzylem na blekitne niebo i nagle zauwazylem unoszace sie w gorze stado aniolow z bialymi skrzydlami. Wydalo mi sie, ze przylecialy po nas, a przeciez nie skonczylismy jeszcze naszego deseru! Ojciec tez je zobaczyl. Usmiechnal sie radosnie. „Popatrz, Konrad! Popatrz, jaki piekny widok!'

To bylo pietnastu skoczkow spadochronowych z gwardii narodowej. Wyladowali niedaleko, na boisku pilki noznej. Nigdy nie zapomne, jak pieknie wygladali, gdy tak cicho opadali w dol.

Dlugo nie mogl zasnac. Byl bardzo zmeczony, ale jego oczy wydawaly sie jarzyc wewnetrznym swiatlem. Wbil wzrok w ciemnosc. Przewracal sie z boku na bok, a za kazdym razem, kiedy sie poruszyl, Kollberg nadstawial ucha. Bylo zbyt goraco na sen. Egzema znow przypomniala o sobie i musial sie podrapac. Zrezygnowany wstal z lozka, ubral sie i poszedl do salonu. Kollberg cicho poczlapal za nim. Czy naprawde pragnal, by istnial ktos az tak bliski? Obok siebie w lozku kazdego ranka, dzien za dniem, rok za rokiem? Co na to Kollberg? Do tego dwa psy, samce – nie, to nie ma szans powodzenia.

– Chcesz isc na spacer? – zapytal. Pies szczeknal i podreptal do drzwi. Byla druga w nocy. Budynek sterczal jak samotny filar na tle nieba bez gwiazd.

Najpierw mial zamiar pojsc do centrum, w strone cmentarza, ale zmienil zdanie. Nie mogl uwierzyc, ze czuje sie winny. Czytal, ze cos takiego moze sie wydarzyc i nie wiedzial, jak sobie z tym poradzic. Moze powinienem sie przeprowadzic? pomyslal. Kupic nowy samochod? Musze wyznaczyc wyrazna kreske: przed i po Elise. W przeciwnym razie nigdy sobie z tym nie poradze. Cos mnie powstrzymuje.

Byl bez marynarki. Powiew nocnego powietrza na nagich ramionach lagodzil swedzenie. Walesal sie po okolicy, tak samo jak Errki.

Jezeli mam zostac na tym swiecie, musze prowadzic normalne zycie, postanowil. Odwrocil sie i spojrzal na swoj apartamentowiec. Ciezki filar z szarego betonu z przycmionym oswietleniem budzil w nim niepokoj. Musze sie stad wyniesc, pomyslal. Chce byc na ziemi. Stac w trawie i widziec drzewa.

– Przeprowadzamy sie na wies, Kollberg?

Pies spojrzal mu w oczy.

– Nie rozumiesz co mowie, prawda? Mieszkasz w innym swiecie. Mimo to dobrze nam razem, chociaz nie jestes zbyt rozgarniety.

Kollberg skwapliwie obwachal jego dlon. Sejer wlozyl reke do kieszeni spodni i wyjal ciasteczko dla psa, o ktorym dawno zapomnial. Kollberg nie wiedzial, za co ta nagroda, ale polknal ja i pomerdal z wdziecznoscia ogonem.

– Najgorsze jest to, ze nigdy sie nie dowiem dlaczego – mruczal. – Co naprawde miedzy nimi zaszlo? Co Halldis powiedziala albo zrobila, ze tak sie przestraszyl? Teraz oboje nie zyja i nie moga nam nic wyjasnic. Z drugiej strony, nie jestesmy swiadomi wiekszosci rzeczy, jakie dzieja sie na swiecie. Dziwne, ze przechodzimy nad tym do porzadku dziennego. Jakbysmy przez cale zycie czekali na jeszcze dalsza przyszlosc, na cos zupelnie innego, co da sie zrozumiec. A ty, osle – spojrzal na psa – tylko czekasz na nastepny posilek.

Gdy odwrocil sie plecami do cmentarza i wracal do domu, w glebi serca poczul uklucie bolu.

Skarre byl w dobrym humorze. Opalony, swiezo spod prysznica.

– Co sie stalo? – Sejer spojrzal na niego.

– Nic. Po prostu ciesze sie zyciem, to wszystko.

– Trudno nie zauwazyc – stwierdzil. – Masz jakies wiadomosci z laboratorium? Udalo im sie wreszcie znalezc wlascicieli odciskow?

– Odciski Errkiego byly wszedzie, w calym domu. Dotknal nawet lustra. Ze sladami na motyce maja wieksze klopoty, ale nie poddaja sie jeszcze.

– Spisales protokol z wczorajszego przesluchania?

– Tu jest, szefie. – Wreczyl Sejerowi kilka dokumentow w plastikowej teczce i przygryzl warge. – Co sie stanie z chlopakiem?

– Nic specjalnego. Garpe potwierdzil, ze to byl wypadek. Pewnie Kannick zostanie w Guttebakken, a z tego, co mowia, to najlepsze rozwiazanie. Na pewno ostatnio nie brakowalo mu przezyc. Potrzebuje troche spokoju i stabilizacji. Teraz wybieram sie, zeby z nim porozmawiac. Chyba jest w nie najlepszej formie, ale mam cicha nadzieje, ze dowiem sie o Errkim czegos, co umknelo Garpe'owi. Moze cos nam wyjasni?

Skarre rzucil mu uwazne spojrzenie.

– Male szanse. To przeciez tylko chlopiec, ktory na dodatek o malo nie zwariowal z przerazenia.

– Dzieci sa spostrzegawcze – upieral sie Sejer.

– Niekoniecznie. Po prostu widza inne rzeczy niz dorosli.

– A to moze nam sie przydac.

Skarre zmarszczyl brwi.

– Cos jest na rzeczy. Ciekawe co.

– Nie rozumiem.

– Mam wrazenie, ze nie mozesz sie pogodzic z tym, co sie zdarzylo. A to nie w twoim stylu.

– Po prostu lubie wyjasniac sprawy do konca – rzucil szorstko Sejer.

Вы читаете Kto sie boi dzikiej bestii
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату