– No to sie zabawimy! – zawolal chrapliwie Morgan, chwytajac butelke. – Przy butelce i z dziewczyna traci sie poczucie czasu! – mrugnal do Kannicka.
Errki spal. Morgan wygladal zabawnie z zolta szmata na nosie. Taka sama nosila matka w pierwsze sloneczne dni wiosny, zeby ochronic nos przed poparzeniem, kiedy opalala sie za domem, pomyslal Kannick. Lezala tam z rozlozonymi nogami, zeby slonce moglo dosiegnac kazdego zakamarka jej skory. Czasami ja podgladal. Zauwazyl w tym miejscu troche ciemnych kreconych wlosow. W miejscu, w ktorym byl Polak i gdzie zostal powolany do zycia. Matka nie mowila mu o tym doslownie, ale wiedzial, ze to prawda. Probowal sobie dokladnie przypomniec chwile, kiedy fakt ten stal sie dla niego oczywisty, ale bez powodzenia.
Pomyslal o Karstenie i Philipie, i zastanawial sie, czy juz zaczeli go szukac. Co bedzie, jezeli trafia do tej chaty? Moze od razu wparuja do srodka. Co jakis czas spogladal na obu mezczyzn, zastanawiajac sie, o czym rozmawiali. Nie bardzo rozumial, jak Errki mogl byc zakladnikiem, skoro to on mial bron, a Morgan wcale sie tym nie przejmowal. Siegnal po butelke, upil lyk, a potem ja odlozyl. Whisky juz nie parzyla go w gardlo. Byl prawie zupelnie znieczulony. Cialo mial zdretwiale i dziwnie ospale. Musi uciec, zanim zasnie na dobre.
– A teraz moge juz isc? – poprosil pokornie, spogladajac na Errkiego w kacie.
– Errki o tym zadecyduje – stwierdzil lakonicznie Morgan. – On tu rzadzi, a tak sie sklada, ze teraz spi. Bedziesz musial dotrzymywac mi towarzystwa, dopoki sie nie obudzi. Taki pulpet jak ty powinien mi wystarczyc na dlugo. – Parsknal smiechem.
Obydwu alkohol dobrze juz szumial w glowach. Morgan nie pamietal, co tu robi ani jakie ma plany. Podobalo mu sie w spokojnym i cichym pomieszczeniu, zaskakujaco ciemnym w porownaniu z oslepiajaca jasnoscia na zewnatrz. Z luboscia wsluchiwal sie w oddech Errkiego spiacego przy szafie. Ludzie w ogole nie powinni robic planow ani dotrzymywac terminow. Powinni siedziec spokojnie i pozwalac sie swobodnie unosic myslom. Siedzacy obok niego grubas nagle zsunal sie na podloge. Z zewnatrz nie dochodzily zadne odglosy. Ptaki nie spiewaly, nawet drzewa przestaly szelescic. Whisky juz prawie sie skonczyla. To go troche zaniepokoilo. Za kilka godzin znow bedzie trzezwy. Predzej czy pozniej bedzie musial podniesc swoje ciezkie, ospale cialo z podlogi i cos zrobic. Ale nie mial pojecia co. Mial pieniadze, lecz ani krzty energii, zeby wyjsc z chaty i wrocic do glownej drogi albo sprobowac ucieczki. Nie mial zadnych kolegow, oprocz jednego, ktory siedzial w wiezieniu za napad na urzad pocztowy i wkrotce wyjdzie na zwolnienie warunkowe. Morgan byl kierowca. Ledwie udalo im sie uciec i rozdzielili sie, gdy tylko dotarli w bezpieczne miejsce. Dwa dni pozniej jego przyjaciela zlapano. Zostal aresztowany na podstawie zdjec z napadu pokazanych w telewizji. Idiota mial dlugi, wiec ktos sie na nim zemscil. Ukryl bron gdzies w lesie, jak mowil, ale w jego mieszkaniu znalezli pieniadze. Nie powiedzial policji o Morganie. To bylo zdumiewajace, naprawde niewiarygodne, ze oparl sie naciskom i wzial cala odpowiedzialnosc na siebie. Nikt wczesniej nie zrobil dla Morgana czegos podobnego! Dopiero pozniej ogarnelo go uczucie dozgonnej wdziecznosci. A podczas odwiedzin pojawila sie drobna aluzja.
– Kiedy wyjde, bede splukany. Mozesz cos na to poradzic?
Napad na Fokus Bank byl tylko poczatkiem. Sto tysiecy koron, po polowie dla kazdego, nie wystarczy na dlugo. Znal swojego przyjaciela, znal jego zwyczaje i jego potrzeby. Gdy wydadza pieniadze, znow bedzie to samo. Byloby lepiej, gdyby policja mnie tez wtedy zlapala, pomyslal Morgan z przygnebieniem. W jego mozgu rozleglo sie ciche brzeczenie. Moze tracil zmysly tak jak Errki? To pierwszy glos – krazacy w glowie owad, ktory probuje wydostac sie na zewnatrz.
Rozdzial 20
Morgan poderwal sie ze snu. Kannick z pochylona glowa spal obok. Scisniety podwojny podbrodek rozplaszczyl sie na jego klatce piersiowej w ogromnej masie skory i tluszczu. Mezczyzna wyprostowal zesztywniale nogi i dotknal dlonia glowy. Nos nie bolal go juz tak bardzo – mial wrazenie, ze prawie zupelnie mu zdretwial. Moze nawet byl juz martwy. Wkrotce urwie sie i odpadnie jak kawalek zgnilego owocu.
Kannick otworzyl oczy. Na zewnatrz zauwazyl niebieskawa poswiate.
– Jest wieczor – szepnal Morgan.
– Musze isc do domu – blagal Kannick. – Beda mnie szukac!
Morgan spojrzal na Errkiego, szukajac broni. Zauwazyl ja wetknieta za pasek od spodni. Powoli wstal i zachwial sie, lapiac rownowage. Podszedl do szafy, postal tam chwile zamyslony i pochylil sie. W kacie bylo ciemno. Stanal w rozkroku nad spiacym cialem i niezdecydowanie pogmeral dlonia przy pasku Errkiego. Nagle poslizgnal sie na czyms mokrym i lepkim i upadl. W ulamku sekundy zerwal sie na nogi ze zdumionym wyrazem twarzy.
– Co jest, do kurwy nedzy!
Kannick wzdrygnal sie i szeroko otworzyl oczy.
– Co sie dzieje?
– Tu wszedzie jest krew! On krwawi jak cholera!
Kannick poczul, jak zimny dreszcz przebiega mu po plecach.
– To Errki! – krzyknal Morgan, odskakujac. – Wykrwawil sie na smierc. Jest zimny!
– Nie! – krzyknal ostro i ochryple Kannick. Z trudem wstal, lecz natychmiast musial oprzec sie o sciane.
– Nie zyje!
Jak w zlym snie Kannick patrzyl na Morgana, ktory powoli odwracal sie w jego strone.
– Czy ty wiesz, co zrobiles? Zabiles Errkiego. A niech to wszystko cholera wezmie!
Kannick potrzasnal glowa. Z jego ust wydobyl sie krzyk, ktory zaniki, nim zdazyl sie w pelni uformowac.
– Ja tylko trafilem go w noge.
– Musiales mu przebic zyle w pachwinie. Albo tetnice.
Morgan cofnal sie, nie spuszczajac oka z Kannicka.
– Mam tego dosc. Zjezdzam z tego domu wariatow!
Zachwial sie. Przydalaby mu sie bron, ale musialby najpierw dotknac zimnego ciala, moze nawet poplamic sobie rece krwia.
– Musisz mi pomoc!
Chlopak uczepil sie drewnianej sciany i zalal sie lzami.
– Nie chcialem! Otworzyl drzwi, kiedy ja juz wypuscilem strzale. Musisz im powiedziec, co sie stalo. Nikt inny tego nie widzial!
Morgan przerwal, poruszony widokiem grubego, zdesperowanego chlopca. Z trudem przelknal sline, rzucil jeszcze jedno spojrzenie na cialo Errkiego i osunal sie na podloge.
– I bez tego mam juz przechlapane. Napadlem na bank i wzialem zakladnika. Niezle za to bekne.
– Moglibysmy wrzucic cialo do jeziora. Powiemy, ze uciekl! – Kannick bezradnie zalamywal rece. – Ja tego nie chcialem. To byl wypadek! Wrzucmy go do jeziora!
– Wystarczy, ze powiesz policji prawde. Ale ja musze stad zjezdzac.
Morgan zmruzyl oczy. Probowal skupic sie na tyle, by moc pomyslec o ucieczce.
Zrozpaczony Kannick odchodzil od zmyslow, wstrzasany wybuchami placzu.
– Wrzucenie ciala do jeziora nic nie da – stwierdzil Morgan niecierpliwie. – Wszedzie jest krew. Cala kaluza krwi.
– Mozemy zastawic ja szafa.
– To nic nie pomoze.
– Prosze cie!
– Szukaja nas. Moga tu trafic lada chwila. Nie mamy czasu. Poza tym gdybysmy sprobowali zniesc go na dol do wody, umazemy sie krwia. To bez sensu, Kannick. Jestes za mlody, zeby isc do wiezienia. Wywiniesz sie. Tak samo jak Errki za zamordowanie tej staruszki, bo jest walniety. Ale ja – zawyl, tlukac piesciami w podloge z furia – ja sie nie wywine. Nie mam zadnej cholernej wymowki!
Jeczal i targal sie za wlosy, probujac sobie przypomniec, jak zaczal sie dzien. Zdziwil sie, jak niewiarygodnie dlugo trwal. Prawie jak cale zycie. Owladnelo nim straszliwe uczucie paralizu. Jego mozg nie chcial dzialac. Wszystko przez te pieprzona whisky. Kannick lezal wyciagniety na podlodze i z trudem lapal dech.
– Za domem jest stok – zaszlochal. – Moze cialo samo stoczy sie na dol?
– Jezu Chryste! Dluzej tego nie wytrzymam!