– Dziekuje.
– Ale pamietaj – dodal Daniel na pozegnanie – zasluzylem na udzialy uzgodnione w umowie i chce je otrzymac bez wzgledu na twoje konszachty z Vincentem Dominickiem.
Poczatkowo recepcjonistka nie byla chetna do udzielania informacji o telefonach i adresach pacjentow, ale po krotkiej rozmowie z szefem ustapila. Bez slowa napisala na odwrocie karty informacyjnej o godzinach przyjec doktora Levitza potrzebne informacje i wreczyla notatke Raymondowi.
Nie tracil czasu i wrocil prosto do mieszkania przy Szescdziesiatej Czwartej Ulicy. Kiedy Darlene otworzyla drzwi, zapytala, jak minelo spotkanie z doktorem.
– Nie pytaj – odpowiedzial szorstko. Wszedl do gabinetu, zamknal za soba drzwi i usiadl za biurkiem. Nerwowo wybral numer Dominicka. W wyobrazni widzial Cindy Carlson krecaca sie wokol domowej apteczki w poszukiwaniu pigulek nasennych mamy albo po sklepie z narzedziami w nadziei kupienia grubej liny.
– Tak, o co chodzi? – odezwal sie glos po drugiej stronie.
– Chcialbym rozmawiac z panem Vincentem Dominickiem – odparl Raymond tonem tak pewnym siebie, na jaki bylo go w tym momencie stac. Nie mogl scierpiec, ze okolicznosci zmusily go do ukladania sie z ludzmi tego pokroju, lecz nie mial innego wyboru. Siedem lat ciezkiej pracy i osobistego zaangazowania wisialo na wlosku, nie wspominajac o jego wlasnej przyszlosci.
– Kto mowi?
– Doktor Raymond Lyons.
Nastapila cisza, po ktorej mezczyzna powiedzial:
– Chwile!
Ku swemu zaskoczeniu uslyszal w tle jedna z sonat Beethovena. Dla Raymonda zabrzmialo to jak oksymoron.
Po minucie uslyszal melodyjny glos Vincenta Dominicka. Raymond potrafil sobie wyobrazic wycwiczony, wprowadzajacy w blad ton, ktorym posluguje sie niczym dobrze ubrany aktor grajacy samego siebie.
– Jak zdobyl pan ten numer, doktorze? – zapytal Vinnie. Glos brzmial nonszalancko, lecz przez to jakby jeszcze bardziej przerazajaco.
Raymondowi zaschlo w gardle. Musial odkaszlnac. – Dostalem od doktora Levitza – wyznal szczerze.
– Co moge dla pana zrobic, doktorze?
– Pojawil sie kolejny problem. – Raymond znowu chrzaknal. – Chcialbym sie z panem zobaczyc i przedyskutowac to.
Nastapila przerwa dluzsza niz Raymond mogl spokojnie zniesc. Juz mial zapytac, czy Vinnie ciagle jeszcze tam jest, lecz gangster odezwal sie.
– Kiedy wchodzilem z wami w uklad, sadzilem, ze nic mi nie bedzie zaprzatac glowy. Nie przypuszczalem, ze moje zycie zacznie sie komplikowac.
– To sa tylko drobne niedogodnosci. Najwazniejsze, ze realizacja projektu przebiega wspaniale.
– Spotkam sie z panem w 'Restauracji Neapolitanskiej' na Corona Avenue w Elmhurst za pol godziny. Znajdzie ja pan?
– Oczywiscie – zapewnil Raymond. – Wezme taksowke. Ruszam bez zwloki.
– W takim razie do zobaczenia – powiedzial Vinnie i odlozyl sluchawke.
Raymond wywrocil do gory nogami gorna szuflade biurka w poszukiwaniu mapy Nowego Jorku, ktora zawierala wszystkie dzielnice. Rozlozyl plan na biurku i uzywajac indeksu, zlokalizowal Corona Avenue w Elmhurst. Doszedl do wniosku, ze jezeli korki na Queensborough Bridge nie beda duze, bez problemu zdazy w pol godziny. Obawial sie jednak o ruch uliczny, gdyz zblizala sie szesnasta, poczatek popoludniowego szczytu.
Wypadl ze swego gabinetu, blyskawicznie zarzucil plaszcz na ramiona i tlumaczac Darlene, ze nie ma czasu wyjasniac, dokad idzie, wyszedl z mieszkania. Zdazyl jeszcze rzucic za siebie, ze wroci mniej wiecej za godzine.
Prawie pobiegl na Park Avenue, gdzie zlapal taksowke. Pomysl z zabraniem mapy okazal sie zbawienny, gdyz taksowkarz, z pochodzenia Afganczyk, nie mial pojecia, gdzie jest Elmhurst, a tym bardziej Corona Avenue.
Jazda nie byla latwa. Sam przejazd przez East Side zabral prawie kwadrans. A pozniej jazda przez most okazala sie ustawicznym zatrzymywaniem i ruszaniem. W czasie, kiedy mial juz byc w restauracji, jego taksowka dotarla dopiero do Queens. Na szczescie stad bylo juz latwiej. W efekcie mial pietnascie minut spoznienia, kiedy wchodzil do restauracji, odslaniajac ciezka aksamitna kotare, odgradzajaca wejscie od sali.
Natychmiast zorientowal sie, ze lokal nie zostal otwarty dla gosci. Wiekszosc krzesel spoczywala nogami do gory na blatach stolikow. Vinnie Dominick siedzial przy jednym ze stolikow pod sciana, na naroznikowej kanapie obitej czerwonym pluszem. Przed nim stala filizanka kawy, na szklanej popielniczce lezalo zarzace sie cygaro, a w rekach trzymal jakis magazyn.
Na wysokich stolkach przy barze siedzialo czterech mezczyzn i popijalo drinki. Dwoch z nich Raymond rozpoznal, to oni towarzyszyli Dominickowi w czasie porannej wizyty. Za kontuarem tegi, brodaty mezczyzna myl szklo. Poza tym restauracja byla pusta.
Vinnie gestem reki zaprosil Raymonda do swojego stolika.
– Niech pan siada, doktorze. Kawy?
Raymond skinal, wslizgujac sie miedzy stolik a oparcie kanapy, co ze wzgledu na meszek pluszowego obicia okazalo sie dosc trudne. W sali panowaly chlod, wilgoc i zapach czosnku z wczorajszych potraw oraz tanich cygar. Raymond cieszyl sie, ze nie musi zdejmowac plaszcza i kapelusza.
– Dwie kawy! – zawolal Vinnie do grubego barmana.
Mezczyzna bez slowa podszedl do maszyny i zaczal przygotowywac kawe.
– Zaskakujesz mnie, doktorze – zaczal Vinnie. – Naprawde nie spodziewalem sie, ze jeszcze cie uslysze.
– Jak powiedzialem przez telefon, mamy inny problem. – Pochylil sie do przodu i powiedzial to sciszonym glosem, niemal szeptem.
– Zamieniani sie w sluch – odparl Vinnie.
Tak zwiezle, jak tylko potrafil, Raymond wyjasnil, na czym polega problem z Cindy Carlson. Nacisk polozyl na to, ze wszystkie samobojstwa z zasady podlegaja autopsji. Nie ma od tego wyjatku.
Barman wyszedl zza kontuaru i podal dwie kawy. Vinnie nie przerywal monologu Raymonda, dopoki brodacz nie znalazl sie z powrotem za barem.
– Czy ta Cindy Carlson jest corka Albrighta Carlsona? Legendy Wall Street?
Raymond potwierdzil skinieniem.
– Miedzy innymi dlatego sytuacja jest tak powazna. Jezeli uda jej sie popelnic samobojstwo, bez watpienia skupi na sobie uwage mediow. Patolodzy w kostnicy beda szczegolnie uwazni w swojej robocie.
– Tak, rozumiem, w czym rzecz – powiedzial Vinnie i popil maly lyk kawy. – Dokladnie czego pan oczekuje od nas?
– Nie chcialbym niczego konkretnego sugerowac – odparl zdenerwowany Raymond. – Ale z pewnoscia rozumie pan, ze jest to problem analogiczny do przypadku pana Franconiego.
– Wiec chcialby pan, aby ta szesnastolatka zniknela bez wywolywania klopotow?
– No coz, probowala sie sama zabic az dwa razy – powiedzial slabym glosem Raymond. – W pewnym sensie wyswiadczylibysmy jej przysluge.
Vinnie rozesmial sie. Siegnal po cygaro, zaciagnal sie i przygladzil dlonia wlosy. Byly zaczesane do tylu i przylegaly gladko do glowy od samego czola. Zlustrowal Raymonda swymi ciemnymi oczami.
– Niezly z ciebie numer, doktorku – powiedzial. – Dam ci kredyt w tej sprawie.
– Moze moglbym ofiarowac w zamian zwolnienie z honorarium za kolejny rok? – zaproponowal Raymond.
– To niezwykle hojne z panskiej strony. Ale wiesz pan co, mam juz troche dosc tej calej operacji, wiec taka oferta nie wystarczy. Powiem krotko, gdyby nie chodzilo o nerke dla mojego dzieciaka, zazadalbym forsy z powrotem i nasze drogi rozeszlyby sie. Widzisz, czlowieku, po naszej pierwszej przysludze dla ciebie zaczalem dostrzegac potencjalne zagrozenia. Mialem telefon od brata mojej zony, ktory prowadzi Dom Pogrzebowy Spoletto. Byl zdenerwowany, poniewaz jakas doktor Laurie Montgomery dzwonila do nich i zadawala klopotliwe pytania. Powiedz mi, doktorze, znasz te Laurie Montgomery?
– Nie, nie znam. – Glosno przelknal sline.
– Hej, Angelo, podejdz do nas! – zawolal Vinnie.