sie wyjasniac roznicy. Odznaka jeszcze nigdy go nie zawiodla.
– Musze sie widziec z panem doktorem – oznajmil Jack, chowajac do kieszeni odznake. – Im szybciej, tym lepiej.
Kiedy recepcjonistka odzyskala glos, zapytala Jacka jeszcze raz o nazwisko. Przedstawil sie, lecz nie chcac zdradzic profesji, pominal 'doktor' przy nazwisku.
Kobieta bez zwloki odsunela krzeslo, wstala i zniknela w glebi korytarza.
Jack przyjrzal sie pomieszczeniu. Bylo duze i elegancko urzadzone. Nie wygladalo jak zwykla poczekalnia, jaka Jack mial w swoim gabinecie, kiedy byl jeszcze samodzielnie praktykujacym okulista. Bylo to jeszcze, zanim musial sie przekwalifikowac z powodu inwazji wielkich kompani medycznych. Jack myslal o tym jak o poprzednim wcieleniu, i w pewnym sensie tak bylo. W poczekalni siedzialo pieciu dobrze ubranych ludzi. Nie przerywajac przegladania magazynow, wszyscy skrycie obserwowali Jacka. Kiedy glosno przewracali strony, Jack wyczuwal wyraznie atmosfere irytacji, jakby wiedzieli, ze zburzy harmonogram i zmusi ich do dluzszego czekania na wizyte. Pozostalo mu miec nadzieje, ze zaden z pacjentow nie byl kryminalista, ktory w owej niedogodnosci znalazlby wystarczajacy powod do zemsty.
Recepcjonistka wrocila i z pelnym zaklopotania wyrazem twarzy usluznie zaprowadzila Jacka do prywatnego biura doktora Levitza. Gdy tylko wszedl do srodka, zamknela za nim drzwi.
Doktora Levitza nie bylo w pokoju. Jack usiadl na jednym z dwoch krzesel stojacych przed biurkiem i rozejrzal sie wokol siebie. Na scianach wisialy typowe w takich miejscach dyplomy i swiadectwa, zdjecia rodzinne, a na biurku lezal stos nie czytanych czasopism medycznych. Wszystko to zdawalo sie Jackowi znajome, wywolalo w nim dziwny dreszcz. Z obecnego, wygodnego punktu widzenia zastanawial sie jak mogl tak dlugo tkwic w podobnie ograniczonym swiecie.
Doktor Daniel Levitz wszedl do gabinetu przez drugie drzwi. Ubrany byl w bialy fartuch, w kieszeni mial pelno dlugopisow, z szyi zwisal mu stetoskop. W porownaniu z muskularnym, szerokim w ramionach, liczacym ponad metr osiemdziesiat wzrostu Jackiem, doktor Levitz wydawal sie czlowiekiem malym, prawie kruchym.
Jack natychmiast zauwazyl nerwowy tik mezczyzny, lekkie wykrecanie glowy z rownoczesnym podrzucaniem jej. Jednak Levitz nie zdradzil sie niczym, ze sytuacja w jakikolwiek sposob go niepokoi. Mocno uscisnal dlon Jacka i prawie zniknal za ogromnym biurkiem.
– Jestem bardzo zajety – stwierdzil. – Ale dla policji oczywiscie zawsze mam czas.
– Nie jestem z policji – oswiadczyl Jack. – Jestem doktor Stapleton z Biura Glownego Inspektora Zakladu Medycyny Sadowej dla Miasta Nowy Jork.
Doktorowi Levitzowi drgnela glowa i nerwowo poruszyl rzadkimi wasami. Z trudem przelknal sline.
– Och – powiedzial.
– Chcialbym krotko porozmawiac z panem o jednym z panskich pacjentow.
– Sprawy moich pacjentow sa poufne.
– Rzecz jasna – usmiechnal sie Jack. – Tak sie sprawy maja, dopoki pacjent nie umrze i nie trafi do Zakladu Medycyny Sadowej. Widzi pan, chce zapytac o pana Carla Franconiego.
Jack dostrzegl kilka kolejnych nerwowych tikow i pomyslal, ze to wielkie szczescie, iz jego rozmowca jest internista, a nie neurochirurgiem.
– Mimo wszystko respektuje prywatnosc moich pacjentow.
– Z etycznego punktu widzenia moge zrozumiec panskie podejscie, jednak musze panu przypomniec, ze my, lekarze z Biura Glownego Inspektora Zakladu Medycyny Sadowej dla Miasta Nowy Jork, mamy prawo wezwac do stawienia sie przed sadem pod grozba kary. Wiec dlaczego nie mielibysmy porozmawiac? Kto wie, moze w ten sposob uda nam sie wyjasnic pewne sprawy.
– Co chcialby pan wiedziec? – zapytal.
– Z karty chorobowej pana Franconiego wyciagnietej ze szpitala dowiedzialem sie, ze cierpial on od dawna na klopoty zwiazane z watroba, ktore doprowadzily do marskosci.
Doktor Levitz skinal potakujaco. Przy tym kilka razy zadrzalo wyraznie jego prawe ramie. Jack poczekal, az te mimowolne drgania mina.
– Przechodzac wprost do rzeczy, podstawowe pytanie brzmi, czy pan Franconi przeszedl operacje transplantacji watroby, czy nie.
W pierwszej chwili doktor Levitz nic nie powiedzial. Jedynie nerwowo podrygiwal. Jack postanowil poczekac, az lekarz sie uspokoi.
– Nic mi nie wiadomo o transplantacji watroby – odpowiedzial w koncu zapytany.
– Kiedy widzial sie pan z nim po raz ostatni?
Doktor Levitz podniosl sluchawke i poprosil jedna z asystentek o przyniesienie karty Carla Franconiego.
– To nie potrwa dlugo – zapewnil Jacka.
– W jednej z opinii sprzed trzech lat, znalazlem ja wsrod szpitalnych dokumentow, napisal pan, ze transplantacja bedzie nieodzowna. Przypomina pan sobie?
– Nie bardzo. Ale powaznie martwilem sie pogarszajacym sie stanem jego zdrowia oraz tym, ze nie udalo mu sie przestac pic.
– Nigdy pozniej nie wspomnial pan o tym. Bardzo mnie to zaskoczylo wobec wykazywanego przez badania funkcji watroby stalego pogarszania sie stanu zdrowia pacjenta w kolejnych latach.
– Lekarz moze zrobic jedynie tyle, na ile pozwala mu pacjent.
Drzwi do gabinetu otworzyly sie i pokorna recepcjonistka przyniosla gruba teczke. Bez slowa polozyla ja na biurku i wyszla.
Doktor Levitz wzial kartoteke Franconiego i rzucil okiem na ostatni zapis, po czym powiedzial, ze widzial sie z pacjentem w zeszlym miesiacu.
– Jaki byl powod wizyty?
– Infekcja gornych drog oddechowych. Zapisalem antybiotyki. Pomogly.
– Badal go pan?
– Oczywiscie! – odpowiedzial doktor Levitz z oburzeniem. – Zawsze badam swoich pacjentow.
– Byl po transplantacji?
– No coz, nie badalem calego ciala. Badalem tylko zgodnie z objawami i sugestiami pacjenta.
– Nie sprawdzil pan jego watroby, znajac historie choroby?
– Nawet jezeli badalem, nie zapisalem tego.
– Przeprowadzil pan jakies badania krwi dla sprawdzenia funkcji watroby?
– Tylko bilirubine.
– Dlaczego tylko bilirubine?
– Przedtem mial zoltaczke. Jego stan znacznie sie poprawil, ale chcialem to miec udokumentowane.
– Jaki byl wynik?
– W dopuszczalnych granicach.
– Wiec poza gornymi drogami oddechowymi mial sie calkiem dobrze – stwierdzil Jack.
– Tak, sadze, ze mozna tak powiedziec.
– Prawie cud – zauwazyl Jack. – Tym bardziej, ze jak pan powiedzial, nie zamierzal zrezygnowac z alkoholu.
– Moze w koncu przestal. Przeciez, cokolwiek by sadzic, ludzie czasami sie zmieniaja.
– Nie mialby pan nic przeciwko temu, zebym spojrzal do kartoteki? – spytal Jack.
– Owszem, mialbym – odparl Levitz. – Juz zlamalem moje zasady etyczne co do poufnosci danych pacjenta. Jezeli chce pan te kartoteke, bedzie musial pan uzyskac nakaz sadowy. Przykro mi. Nie zamierzam przeszkadzac, ale…
– Alez wszystko w porzadku – powiedzial przyjaznie Jack i wstal. – Poinformuje biuro prokuratora stanowego o panskiej sugestii. Tymczasem dziekuje za poswiecony czas i jesli pan pozwoli, na pewno zechce z panem jeszcze porozmawiac. Sadze, ze w niedalekiej przyszlosci. Jest cos dziwnego w tym przypadku i mam zamiar dotrzec do sedna sprawy.
Jack usmiechal sie do siebie, kiedy zdejmowal klodki zabezpieczajace rower. Bylo oczywiste, ze doktor Levitz wie wiecej niz chce powiedziec. Jak duzo, tego Jack nie wiedzial, ale bez watpienia podsycalo to tylko jego zaintrygowanie. Mial jakies wewnetrzne przeczucie, ze to najbardziej interesujaca sprawa w jego karierze patologa sadowego, a moze i w calym zyciu.
Wrocil do kostnicy, rower zostawil tam gdzie zwykle, wjechal winda na swoje pietro, zdjal kurtke, zostawil ja