Jack mrugnal do Barta, zanim wstal.
– Pewnie chodzi o kolejna nagrode, ktorymi szef mnie ostatnio tak szczodrze obdarowuje.
– Na twoim miejscu bardziej bym uwazal na to, co mowie – upomnial go Calvin. – Jeszcze raz udalo ci sie wkurzyc starego.
Jack poszedl z Calvinem do dzialu administracyjnego. Zanim weszli do sekretariatu, Jack rzucil okiem w strone poczekalni. Siedzialo w niej znacznie wiecej dziennikarzy niz zwykle.
– Stalo sie cos? – zapytal Jack
– Jakbym musial ci mowic – warknal Calvin.
Jack nie zrozumial, ale nie mial okazji zadac drugiego pytania. Calvin pytal juz pania Sanford, sekretarke Binghama, czy moga wejsc do gabinetu szefa.
Okazalo sie, ze musza zaczekac, wiec Jack zostal poproszony o zajecie miejsca na kanapie naprzeciwko biurka pani Sanford. Oczywiscie byla tak samo poirytowana jak jej szef i obdarzyla Jacka kilkoma nieprzyjemnymi spojrzeniami. Poczul sie jak szkolny urwis czekajacy na rozmowe z dyrektorem. Calvin tymczasem zniknal w swoim gabinecie i zalatwial jakies sprawy przez telefon.
Majac jakie takie pojecie, o co szef moze sie wsciekac, Jack staral sie ulozyc sobie odpowiednie wyjasnienie. Niestety nic mu nie przychodzilo do glowy. Koniec koncow mogl do rana poczekac na zdjecia rentgenowskie Franconiego.
– Teraz moze pan wejsc – odezwala sie pani Sanford, nie odrywajac wzroku od maszyny do pisania. Zauwazyla, ze lampka kontrolna na jej aparacie telefonicznym zgasla, co oznaczalo, ze szef skonczyl rozmowe.
Jack wszedl do gabinetu i poczul typowe deja vu. Rok temu podczas serii zakazen chorobami smiertelnymi, udalo sie Jackowi wyprowadzic szefa z nerwow. Kilkakrotnie starli sie ze soba.
– Wchodz i siadaj – zaczal ostro Bingham.
Jack usiadl przed biurkiem szefa. Bingham znacznie sie postarzal w ciagu ostatnich kilku lat. Wygladal na znacznie starszego niz szescdziesiat trzy lata. Spogladal na Jacka przez okulary w drucianej oprawce. Pomimo ze twarz mu plonela, oczy mial jak zawsze wyraziste i inteligentne.
– Juz myslalem, ze zaczales sie do nas dopasowywac, a tu nagle to – powiedzial Bingham.
Jack nie odpowiedzial. Uznal, ze najlepiej sie nie odzywac, dopoki nie uslyszy konkretnego pytania.
– Czy moglbym w koncu dowiedziec sie dlaczego? – Bingham zapytal swoim stanowczym, glebokim i ochryplym glosem.
Jack wzruszyl ramionami.
– Ciekawosc. Bylem niezwykle podekscytowany i nie potrafilem zaczekac.
– Ciekawosc! – wrzasnal Bingham. – To samo beznadziejne wytlumaczenie co w zeszlym roku, kiedy zlekcewazyles moje polecenie i poszedles do Manhattan General Hospital.
– Przynajmniej jestem konsekwentny – odparl Jack.
Bingham jeknal.
– A ponadto impertynencki. Jak widze, tak naprawde niewiele sie zmieniles.
– Nieco lepiej gram w kosza.
Jack uslyszal odglos otwieranych drzwi. Odwrocil sie i zobaczyl wchodzacego do pokoju Calvina. Zalozyl rece na piersi i stanal z boku niczym straznik w haremie.
– Nie moge z nim dojsc do ladu – Bingham poskarzyl sie Calvinowi, jakby Jacka nie bylo juz w pokoju. – Wydaje mi sie, ze gwarantowales jego poprawe.
– Bo tak bylo az do tego zdarzenia. – Calvin spojrzal na winowajce. – A najbardziej mnie wkurza to, ze doskonale wiesz, iz wiadomosci od nas wychodza okresowo albo przez doktora Binghama, albo przez komorke do spraw kontaktow z srodkami masowego przekazu! Wy, gaduly z patologii, nie macie prawa rozpowiadac nikomu o niczym. Prawda jest taka, ze nasza praca bywa czasami wyjatkowo upolityczniana, a w zwiazku z ostatnimi klopotami nie potrzebujemy jeszcze zlej prasy.
– Czas dla druzyny przeciwnej – wtracil Jack. – Cos tu nie jest w porzadku. Nie jestem pewny, czy rozmawiamy tym samym jezykiem.
– Mozesz to powtorzyc jeszcze raz – zapewnil go Bingham.
– Mialem na mysli to, ze nie rozmawiamy na ten sam temat. Kiedy tu wszedlem, sadzilem, ze zostalem postawiony na dywaniku, bo naciagnalem portiera i wzialem od niego klucz do panskiego biura, szperalem tutaj i znalazlem zdjecie Franconiego.
– Do diabla, nie! – krzyknal Bingham. Wyciagnal palec wskazujacy w strone nosa Jacka. – Jestes tu, bo przekazales informacje o odnalezieniu w kostnicy zwlok Franconiego po tym, jak zostaly stad wykradzione. Myslisz, ze pomozesz w ten sposob swojej karierze?
– Chwileczke – zaprotestowal Jack. – Po pierwsze nie bardzo dbam o robienie jakiejs tam kariery. Po drugie nie jestem odpowiedzialny za przedostanie sie tej historii do mediow.
– Nie jestes? – zapytal Bingham.
– Z pewnoscia nie chcesz zasugerowac, ze odpowiedzialna jest Laurie Montgomery? – dodal Calvin.
– W zadnym razie. Ale to rowniez nie bylem ja. Prawde powiedziawszy, nawet nie mysle o tym jak o jakiejs historii do opowiadania.
– Media jednak maja inne odczucia, podobnie zreszta i burmistrz – zauwazyl Bingham. – Dwukrotnie dzisiaj dzwonil do mnie i pytal co za cyrki sobie tu urzadzamy. Sprawa Franconiego stawia nas w wyjatkowo zlym swietle w oczach calego miasta, szczegolnie jesli wiadomosci o tym, co sie tu dzieje, zaskakuja nawet nas samych.
– Nocne wedrowki zwlok Franconiego z kostnicy i do kostnicy nie sa tu najwazniejsze. Naprawde chodzi o prawdopodobna transplantacje watroby, o ktorej nikt nic nie wie, ktorej nie mozna potwierdzic testami na DNA i ktora ktos bardzo chce ukryc.
Bingham spojrzal na Calvina, ale ten tylko uniosl rece w gescie poddania sie.
– Pierwsze slysze o tym wszystkim – przyznal sie.
Jack szybko strescil wyniki swojej autopsji i opowiedzial o klopotach Teda Lyncha z analiza DNA.
– To wariactwo – powiedzial Bingham. Zdjal okulary i przetarl zmeczone oczy. – To rowniez brzmi niedobrze, zwazywszy, ze chcialem cala sprawe Franconiego zatuszowac. Jezeli w tej teorii o rzekomej i potajemnej transplantacji jest cos prawdziwego, to nie uda mi sie.
– Dzisiaj bede wiedzial wiecej. Prosilem Barta Arnolda o kontakt ze wszystkimi centrami transplantacji w kraju, John DeVries zajmuje sie oznaczeniem cial odpornosciowych, Maureen O'Conner z histologii bada probki, a Ted bada szesc chromosomow za pomoca polimarkerow, co ostatecznie potwierdzi prawde, jakakolwiek by byla. Jeszcze dzisiejszego popoludnia bedziemy wiedzieli na sto procent, czy przeszczep mial miejsce, a jesli tak, zapewne dowiemy sie rowniez gdzie.
Bingham pochylil sie nad biurkiem w strone Jacka.
– I jest pan pewny, ze nie przekazal zadnych informacji do mediow?
– Slowo harcerza – odpowiedzial Jack, podnoszac palce jak do przysiegi.
– W porzadku, przepraszam – powiedzial Bingham. – Ale, Stapleton, trzymaj to wszystko dla siebie. I nie draznij nikogo pod sloncem, zebym nie zaczal odbierac telefonow z narzekaniami na twoje zachowanie. Z wyjatkowym talentem potrafisz zalezc czlowiekowi za skore. Na koniec obiecaj, ze nic nie przedostanie sie do mediow, zanim trafi do mnie. Zrozumiales?
– Jasne jak slonce – odparl Jack.
Jackowi rzadko udawalo sie znalezc odpowiednia wymowke i dosiasc roweru w ciagu dnia, z tym wieksza wiec przyjemnoscia pedalowal teraz w gore Pierwsza Avenue, aby odwiedzic doktora Levitza. Co prawda slonce nie swiecilo, ale temperatura oscylowala wokol dziesieciu stopni, co zwiastowalo nadchodzaca wiosne. Dla Jacka wiosna byla najlepsza pora roku w Nowym Jorku.
Po bezpiecznym przymocowaniu roweru do znaku zakazu parkowania, Jack wszedl do prywatnej przychodni doktora Levitza. Najpierw zadzwonil, aby sie upewnic, czy doktor jest u siebie, ale nie umowil sie na spotkanie. Czul, ze zaskoczenie bedzie bardziej owocne. Jezeli Franconi mial przeszczep, bylo cos tajemniczego wokol calej historii.
– Panskie nazwisko? – zapytala siwowlosa recepcjonistka. Wygladala na prawdziwa matrone.
Jack blysnal swoja odznaka lekarza Zakladu Medycyny Sadowej. Jej lsniaca powierzchnia i oficjalny wyglad wprawialy wiekszosc ludzi w zaklopotanie, gdyz sadzili, ze to odznaka policyjna. W takich razach Jack nie staral