slonce.

– Jedzie ktos za nami? – zapytal po jakims czasie.

Melanie zerknela w lusterko.

– Nie widze zadnego samochodu.

Na drodze nie bylo w ogole ruchu, ani do wioski, ani z powrotem. Mijali natomiast wiele kobiet wedrujacych skrajem drogi. Wiekszosc dzwigala na glowach tobolki.

Kiedy mineli parking przed wiejskim sklepem i wjechali na sciezke prowadzaca w strone wyspy, Kevin usiadl normalnie. Nie bal sie juz, ze ktos go zauwazy. Jednak co kilka minut odwracal sie i rozgladal dokladnie, czy nikt ich nie sledzi. Nie przyznawal sie przed kobietami, ale byl klebkiem nerwow.

– Wkrotce powinnismy dojechac do pniaka, na ktorym tak gwaltownie podskoczylismy w nocy – ostrzegl Kevin.

– Nie trafilismy na niego, kiedy nas wiezli z powrotem. Musieli go usunac – zauwazyla Melanie.

– Masz racje – przytaknal. Zaimponowalo mu, ze zapamietala taki drobiazg. Po strzelaninie wszystkie szczegoly minionej nocy zatarly sie w jego pamieci.

Kiedy stwierdzil, ze sa juz blisko, pochylil sie do przodu, aby przyjrzec sie okolicy przez przednia szybe. Pomimo poludniowego slonca mozliwosc dostrzezenia czegokolwiek w rozciagajacej sie po obu stronach drogi dzungli nie byla wieksza niz w porze wieczornej. Niewiele swiatla przedzieralo sie przez gestwine zarosli, zupelnie jakby jechali w tunelu.

Zatrzymali sie na polanie. Po lewej stronie stal garaz, a po prawej zauwazyli przecinke prowadzaca na brzeg i do mostu.

– Mam dojechac az do mostu? – zapytala Melanie.

Zdenerwowanie Kevina roslo. Slepy zaulek niepokoil go.

Zastanowil sie, czy powinien podjechac az do brzegu, ale doszedl do wniosku, ze beda mieli za malo miejsca, zeby zawrocic, i beda musieli wyjechac na wstecznym biegu.

– Moim zdaniem powinnismy tu zaparkowac. Ale najpierw zawroc. Spodziewal sie sprzeciwu, ale Melanie tylko jeknela i wykonala manewr. Pomineli milczeniem to, ze beda musieli przejsc przez miejsce, w ktorym ich ostrzelano. Zawrocila na trzy razy.

– No dobra, jestesmy – powiedziala beztrosko i zaciagnela reczny hamulec. Probowala podtrzymywac wszystkich na duchu. Byli wyraznie spieci.

– Przyszlo mi do glowy cos, co wam sie nie spodoba – odezwal sie Kevin.

– O co chodzi? – spytala Melanie, spogladajac na odbicie Kevina w lusterku.

– Moze powinienem sam podejsc po cichu do mostu i rozejrzec sie, czy nie ma nikogo w poblizu? – zasugerowal.

– Na przyklad kogo? – zapytala Melanie, chociaz sama takze czula, ze nie chcialaby znowu znalezc sie w niepozadanym towarzystwie.

Kevin wzial gleboki oddech, aby dodac sobie odwagi i wysiadl.

– Kogokolwiek. Powiedzmy Alphonse'a Kimby. – Szybkim, krotkim ruchem podciagnal spodnie i ruszyl przed siebie.

Sciezka prowadzaca do wody byla tak obrosnieta roslinnoscia, ze bardziej przypominala tunel niz uzywana droge. Juz na poczatku skrecala w prawo. Korony drzew nie przepuszczaly wiele swiatla. Rosliny rosnace posrodku drogi byly tak wysokie, ze trakt przypominal raczej dwie rownolegle wijace sie sciezki.

Kevin pokonal pierwszy zakret i zatrzymal sie. Nie mogl sie mylic. Odglos szybkich krokow na suchej ziemi mieszal sie ze szczekiem metalu uderzajacego o metal. Zoladek podszedl mu do gardla. Przed nim droga skrecala w lewo. Wstrzymal oddech. W nastepnej sekundzie zauwazyl ubranych w polowe mundury zolnierzy gwinejskich wychodzacych zza zakretu i zmierzajacych w jego strone. Wszyscy byli uzbrojeni.

Kevin obrocil sie na piecie i pognal z powrotem tak szybko jak chyba nigdy w zyciu. Kiedy wybiegl na polane, zawolal do Melanie, zeby natychmiast ruszala. Dobiegl do wozu, otworzyl tylne drzwi i wrecz zanurkowal do wnetrza. Melanie probowala uruchomic silnik.

– Co sie stalo?!

– Zolnierze! Caly oddzial!

Silnik zachlysnal sie i zaskoczyl. W tej samej chwili zolnierze wysypali sie na polane. Jeden z nich krzyknal cos w chwili, kiedy Melanie wcisnela gaz.

Maly samochod skoczyl do przodu, a Melanie ledwo opanowala kierownice. Rozlegl sie strzal i tylna szyba rozsypala sie na milion kawaleczkow. Kevin uderzyl o oparcie tylnego siedzenia. Candace krzyknela, gdy szyba tuz obok niej takze sie rozsypala.

Za polana droga skrecala w lewo. Melanie udalo sie utrzymac samochod na sciezce i teraz przycisnela gaz do dechy. Przejechali prawie siedemdziesiat metrow, kiedy znowu uslyszeli odlegle strzaly. Kiedy brali nastepny zakret, kule smignely obok wozu.

– Dobry Boze! – jeknal Kevin, siadajac i otrzepujac ubranie z okruchow szkla.

– Teraz naprawde sie wscieklam – stwierdzila Melanie. – Kule przelecialy tuz nad naszymi glowami. Popatrzcie na tyl samochodu!

– Ja mam dosc – odpowiedzial Kevin. – Zawsze balem sie tych zolnierzy, a teraz juz wiem dlaczego.

– Zdaje mi sie, ze klucz do mostu nie przyda nam sie na wiele. To bardzo przykra wiadomosc, zwazywszy na to, ile wysilku kosztowalo nas jego zdobycie – zauwazyla Candace.

– Cholernie irytujace – zgodzila sie Melanie. – Musimy w takim razie postapic wedlug planu awaryjnego.

– Ja ide sie wyspac – oswiadczyl Kevin. Nie mogl zrozumiec tych kobiet. Wydawaly sie zupelnie pozbawione strachu. Polozyl dlon na sercu – walilo tak jak nigdy dotad w calym jego zyciu.

ROZDZIAL 14

6 marca 1997 roku

godzina 6.45

Nowy Jork

Jack nacisnal na pedaly i bez zwalniania przejechal na zielonym swietle cale skrzyzowanie Pierwszej Avenue z Trzydziesta Ulica. Skrecil w strone kostnicy i nie zwolnil az do ostatniej chwili. Kilka sekund pozniej rower stal juz zabezpieczony klodkami, a Jack zmierzal do biura Janice Jaeger, ktora pelnila w nocy dyzur wywiadowcy.

Jack byl pelen zapalu. Po ostatecznym zidentyfikowaniu 'topielca' jako Carla Franconiego nie spal wiele. W nocy dzwonil do Janice i w koncu ublagal ja, zeby zdobyla wszystkie dokumenty Franconiego z Manhattan General Hospital. Wczesniej ustalono, ze byl tam leczony. Poprosil ja takze o sprawdzenie na biurku Barta Arnolda numerow telefonu do europejskich bankow organow do transplantacji. Z powodu szesciogodzinnej roznicy w czasie zaczal dzwonic do nich po trzeciej nad ranem. Najpierw zainteresowala go Europejska Fundacja Transplantacji z Holandii, ale ze nie mieli zadnych danych na temat Carla Franconiego jako biorcy watroby, zaczal wydzwaniac po wszystkich organizacjach, ktorych numery otrzymal. Byly wsrod nich instytuty i organizacje z Francji, Anglii, Wloch, Szwecji, Wegier i Hiszpanii. Nikt nie slyszal o Carlu Franconim. Na dodatek wiekszosc rozmowcow zwrocila uwage na to, ze raczej nie przekazuje sie organow do transplantacji obcokrajowcom, gdyz w kazdym kraju jest dluga lista wlasnych obywateli oczekujacych na przeszczep.

Przespal sie kilka godzin, ale obudzila go rosnaca ciekawosc. Nie mogl juz zasnac, wiec postanowil pojechac wczesniej do pracy i przejrzec zgromadzone przez Janice materialy.

– Daje slowo, jestes naprawde napalony – przywitala go Janice.

– To jeden z tych przypadkow, ktore czynia te prace zabawna. Co znalazlas w MGH?

– Mnostwo materialow. W ostatnim roku przebywal u nich wielokrotnie. Glownie z powodu zapalenia watroby i marskosci watroby.

– Ach, wiec trop staje sie wyrazniejszy. Kiedy byl tam po raz ostatni?

– Jakies dwa miesiace temu. Ale nie chodzilo o transplantacje. Jest o tym wzmianka, ale jezeli ja przeszedl, to nie w tym szpitalu. – Wreczyla Jackowi gruba teczke.

Odebral ja z usmiechem.

Вы читаете Chromosom 6
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату