Flash szybko przebiegl z pilka boisko. Jack postanowil przykleic sie do niego, nie dac mu sposobu na kolejne wejscie pod kosz. Niestety, jeden zly krok i Flash pozostal sam. Ku zaskoczeniu Jacka, mimo ze Flash nie nalezal do dobrze rzucajacych z dystansu, odbil sie w miejscu i ze sporej odleglosci rzucil.
Jack z przerazeniem uslyszal szmer musnietej pilka siatki. Czyste punkty. Na twarzach kibicow pojawily sie szerokie usmiechy. Wygrali skazani na porazke.
Flash triumfalnie biegl dookola boiska, wysoko unoszac kolana i przybijal piatke w wyciagniete rzedem dlonie. Ceremonie rozpoczeli przede wszystkim jego partnerzy, ale dolaczyli sie rowniez kibice.
Warren podszedl do Jacka. Na jego twarzy malowala sie lekka zlosc.
– Powinienes mi podac wczesniej – stwierdzil.
– Moj blad – przyznal Jack. Byl zasmucony. Zrobil trzy bledy pod rzad.
– Cholera, nie sadzilem, ze moge przegrac w tych nowych papciach.
Jack spojrzal na zupelnie nowe Nike'i, o ktorych mowil Warren, a pozniej na swoje stare, przetarte Filasy.
– Moze i ja powinienem kupic sobie nowe buty?
– Jack! Hej, Jack! Hallo! – rozlegl sie kobiecy glos.
Jack odwrocil sie i spojrzal przez ogrodzenie na chodnik. Przy plocie stala Laurie.
– No, dzieciaku! – powiedzial Warren. – Zdaje sie, ze twoja mala zdecydowala sie kupic bilet na mecz.
Celebrowanie zwyciestwa nagle ustalo. Wszystkie oczy zwrocily sie na Laurie. Dziewczyny i zony nie przychodzily na boisko. Nie interesowaly sie koszykowka, czy tez zabroniono im, tego Jack nie wiedzial. Zlamanie reguly przez Laurie wprawilo Jacka w zaklopotanie. Zawsze staral sie przestrzegac nie pisanych regul rzadzacych boiskiem.
– Zdaje sie, ze chce pogadac – powiedzial Warren.
Laurie machala reka w strone Jacka.
– Nie zapraszalem jej tu. Mielismy sie spotkac pozniej -usprawiedliwial sie Jack.
– Nie ma sprawy. Niezla babka. Widocznie w lozku jestes lepszy niz na boisku – zasmial sie Warren.
Jack odpowiedzial wymuszonym usmiechem i ruszyl w strone Laurie. Uslyszal, ze pozostali wrocili do swietowania zwyciestwa, i nieco mu ulzylo.
– Teraz juz wiem, ze historia byla prawdziwa. Ty naprawde grasz w koszykowke – przywitala go Laurie.
– Mam nadzieje, ze nie ogladalas ostatnich trzech zagrywek. Gdybys widziala, moglabys pomyslec, ze chyba rzadko grywam.
– Wiem, ze mielismy sie spotkac dopiero o dziewiatej, ale nie moglam dluzej czekac.
– Cos sie stalo?
– Dzwonila do ciebie Nicole Marquette z Centrum Kontroli Chorob. Byla tak rozczarowana, ze cie nie zastala, ze Marjorie polaczyla ja ze mna. Nicole poprosila mnie o przekazanie informacji.
– Tak?
– Wprowadzili program szczepien ochronnych. Od dwoch tygodni nie zanotowano nowego przypadku zarazenia grypa Alaska. Kwarantanna daje dobre rezultaty. Mozna juz stwierdzic, ze choroba zostala opanowana tak jak wybuch swinskiej grypy w tysiac dziewiecset siedemdziesiatym szostym roku.
– To wspaniale wiesci! – ucieszyl sie Jack.
Laurie wiedziala, ze przez ostatni tydzien modlil sie, aby tak sie stalo. Po piecdziesieciu dwoch przypadkach, w tym trzydziestu czterech zgonach, nastapilo uspokojenie. Wszyscy wstrzymali oddechy.
– Czy podala jakies wyjasnienie, dlaczego tak sie stalo?
– Owszem. Ich badania pokazaly, ze wirus jest wyjatkowo niestabilny poza organizmem zywiciela. Uwazaja, ze temperatura w pogrzebanej chacie Eskimosow musiala ulegac wahaniom i moze nawet dochodzilo do czesciowego tajenia. To oznaczaloby dalekie od idealnych warunki dla przechowywania wirusow. Jak wiadomo, najlepiej przechowuja sie w stalej temperaturze minus piecdziesieciu stopni.
– Wielka szkoda, ze nie zostala w ten sposob zniszczona agresywnosc wirusa.
– Ale przynajmniej pozwolilo tym z Centrum osiagnac sukces dzieki kwarantannie. A przeciez wiadomo, ze z grypa nie zawsze to sie udaje. Byc moze w przypadku Alaski kontakt z osoba zainfekowana musial trwac wzglednie dlugo i byc dosc bliski, zeby doszlo do zarazenia.
– Mysle, ze wszyscy mielismy wiele szczescia. Sporo zawdzieczamy tez farmaceutom. W rekordowym czasie dostarczyli niezbedne ilosci rymantadyny.
– Skonczyles grac? – zapytala Laurie. Spojrzala przez ramie Jacka w strone boiska i zauwazyla, ze zaczela sie nowa gra.
– Obawiam sie, ze tak. Moj zespol dzieki mnie przegral.
– Czy mezczyzna, z ktorym rozmawiales, to Warren?
– Zgadza sie.
– Jest dokladnie taki, jak go opisales. Wyglada imponujaco. Ale czegos nie rozumiem. Jak sie na nim trzymaja te spodenki? Sa co najmniej o kilka numerow za duze, a on jest przeciez waski w biodrach.
Jack rozesmial sie. Spojrzal na Warrena, ktory rzucal wlasnie osobiste. Zabawne, ale Laurie miala racje – spodenki Warrena zaprzeczaly teorii Newtona o przyciaganiu ziemskim. Jack oswojony byl ze stylem hip-hop do tego stopnia, ze zupelnie nie zwracal na niego uwagi.
– Zdaje sie, ze dla mnie to takze nie wyjasniona tajemnica. Bedziesz musiala go sama zapytac.
– W porzadku. I tak chcialam sie z nim spotkac.
Jack spojrzal na nia z niewyrazna mina.
– Mowie powaznie. Chcialabym poznac czlowieka, ktorego sie boisz i ktory uratowal ci zycie.
– Nie pytaj go o spodnie – ostrzegl Jack. Nie mial pojecia, jak by to moglo zostac zrozumiane.
– Prosze! Mam jeszcze odrobine taktu. Jack zawolal Warrena i machnal mu reka.
Podszedl dostojnym krokiem do ogrodzenia, kozlujac rownoczesnie pilke. Jack nie czul sie pewnie w tej sytuacji i nie wiedzial, czego sie spodziewac. Przedstawil ich sobie i ku jego zaskoczeniu rozmowa potoczyla sie gladko.
– Prawdopodobnie nie powinnam tego mowic… – zaczela Laurie po krotkiej wymianie grzecznosciowych uwag -i Jack pewnie nie chcialby, zebym mowila, ale…
Jack az skurczyl sie w sobie. Nie mial zielonego pojecia, co Laurie chciala powiedziec.
– … chcialam osobiscie bardzo podziekowac za wszystko, co zrobiles dla Jacka.
Warren wzruszyl ramionami.
– Pewnie nie wmieszalbym sie w cala te historie, gdybym z gory wiedzial, ze nie poda mi dzisiaj pilki.
Jack zacisnal piesc i stuknal lekko Warrena w czubek glowy. Warren uchylil sie i odskoczyl.
– Milo bylo cie poznac, Laurie – powiedzial na odchodnym. – Ciesze sie, ze wpadlas. Ja i kilku braci martwilismy sie juz o staruszka, wiec teraz cieszymy sie, widzac, ze ma taka mala.
– Mala? – zapytala Laurie.
– Przyjaciolke – wyjasnil Jack.
– Wpadaj, kiedy masz ochote, Laurie – zaprosil Warren. – Jestes znacznie ladniejsza od niego. – Rzucil jeszcze spojrzenie w strone Jacka i kozlujac, wrocil do swoich rzutow.
– 'Mala' to znaczy przyjaciolka? – zapytala Laurie.
– Tak zwykle mowia. To jedno z sympatyczniejszych okreslen. Jednak nie powinnas tego brac doslownie – zapewnil ja Jack.
– Zle mnie oceniasz. Nie obrazilam sie. Wlasciwie mozna by Warrena i jego 'mala' zaprosic na kolacje. Chcialabym go lepiej poznac.
Jack wzruszyl ramionami i spojrzal w strone Warrena.
– To jest jakis pomysl. Ciekawe, czy przyszedlby?
– Nie dowiesz sie, poki nie zapytasz.
– Trudno sie nie zgodzic.
– Przypuszczam, ze ma dziewczyne.
– Prawde powiedziawszy, nie wiem – odparl Jack.
– Chcesz mi powiedziec, ze przeszliscie wspolnie tygodniowa kwarantanne i nie wiesz, czy ma dziewczyne? O czym rozmawialiscie przez caly ten czas?
– Nie pamietam. Poczekaj. Zaraz wracam.
Jack podszedl do Warrena i zapytal, czy poszedlby z nimi na kolacje i zabral ze soba swoja 'mala'.