Wyjechali z lotniska i skierowali sie na jedyna droge prowadzaca na polnocny wschod. Droga byla zwirowa. Zeby rozmawiac, musieli przekrzykiwac warkot silnika.

– Do Prudhoe Bay mamy okolo osiem mil – odezwal sie Ron – ale za mniej wiecej mile skrecimy na zachod. Zapamietaj, jezeli ktokolwiek nas zatrzyma, to jedziemy zobaczyc nowe pole naftowe. Dick skinal. Nie mogl uwierzyc, ze to z powodu tej sprawy Ron zrobil sie taki nerwowy. Spogladajac na otaczajaca ich plaska, bagnista, monotonna tundre przykryta zachmurzonym, metalicznoszarym niebem, zastanowil sie, czy to miejsce pasuje do Rona. Domyslal sie, iz na aluwialnej rowninie polnocnej Alaski zycie nie moglo byc latwe. Dla poprawienia nastroju rozpoczal rozmowe.

– Niezla pogoda. Ile jest stopni?

– Masz szczescie – odparl Ron. – Przedtem swiecilo slonce, wiec jest niecale dziesiec. Tutaj nie moze byc juz cieplej. Ciesz sie, dopoki mozesz. Po poludniu bedzie chyba sniezyca. Zwykle tak jest. Ciagle sobie zartujemy i zastanawiamy sie, czy to ostatni snieg minionej zimy czy juz pierwszy nastepnej.

Dick usmiechnal sie i skinal, ale w duchu nie mogl sie powstrzymac od stwierdzenia, ze jezeli tubylcy uwazaja to za zabawne, to najwidoczniej ocieraja sie o szalenstwo.

Kilka minut pozniej Ron skrecil w wezsza i nowsza droge prowadzaca na polnocny zachod.

– Jak trafiles na to opuszczone igloo? – zapytal Dick.

– To nie bylo igloo. To byla chata zbudowana z torfowych cegiel wzmocnionych fiszbinami. Igloo buduje sie jak szalasy, tylko na pewien czas, na przyklad na okres polowan w krainie lodu. Eskimosi Inupiat mieszkaja w torfowych chatach.

– Przyznaje sie do pomylki – Dick skwitowal wyklad. – Wiec jak sie natknales na te chate?

– Kompletny przypadek. Znalezlismy ja, kiedy buldozer przygotowywal te droge. Przekopalismy tunel.

– Czy to wszystko ciagle tam jeszcze jest? – zapytal zaniepokojony Dick. – Balem sie lotu tutaj. To znaczy, nie chcialbym, aby cala wyprawa okazala sie jedynie strata czasu.

– Bez obaw. Nic nie zostalo ruszone. Co do tego mozesz byc pewien – uspokoil przyjaciela Ron.

– Moze na tym obszarze jest wiecej domostw – zastanowil sie Dick. – Kto wie? To przeciez moze byc wioska.

Ron wzruszyl ramionami.

– Moze i tak. Ale nikt nie chce sie o tym przekonywac. Jesli ktos z odpowiedniego urzedu zwietrzy te sprawe, zatrzymaja budowe rurociagu do nowego pola. A to oznaczaloby kleske, poniewaz musimy skonczyc rurociag przed zima, a u nas zima zaczyna sie w sierpniu.

Ron zwolnil i przygladal sie teraz uwaznie poboczu drogi. Nagle zahamowal tuz przy malym kopcu. Przytrzymal Dicka za ramie, dajac mu do zrozumienia, zeby nie ruszal sie ze swojego miejsca, i obejrzal sie za siebie, czy nikt nie nadjezdza. Upewniwszy sie, ze sa sami, wygramolil sie z jeepa i gestem nakazal Dickowi zrobic to samo.

Siegnal do tylu samochodu i wyciagnal dwie stare, pobrudzone blotem peleryny i rekawice robocze. Wreczyl Dickowi jeden komplet.

– Bedziesz tego potrzebowal – wyjasnil. – Znajdziemy sie ponizej wiecznej zmarzliny. – Znowu siegnal do jeepa i wyjal duza, wielce uzyteczna w podobnych wyprawach latarke. – W porzadku – odezwal sie wyraznie podenerwowany. – Nie powinnismy tutaj zbyt dlugo zostawac. Nie chce, zeby ktos przejezdzajacy droga zaczal sie zastanawiac, co tez tu sie, do diabla, wyprawia.

Ron ruszyl na polnoc od drogi, a Dick podazyl za nim jak za przewodnikiem. W nie wyjasniony sposob zmaterializowal sie nagle oblok komarow i bezlitosnie zaatakowal intruzow. Wpatrujac sie przed siebie, Dick dostrzegl zamglony brzeg w odleglosci okolo pol mili. Domyslil sie, ze to musi byc wybrzeze Morza Arktycznego. Gdziekolwiek spojrzec, nie bylo ucieczki od monotonii plaskiej, chlostanej wiatrem, niczym nie wyrozniajacej sie tundry siegajacej az po horyzont. Nad glowa, krzyczac ochryple, krazyly morskie ptaki.

Kilkanascie krokow od drogi Ron zatrzymal sie. Jeszcze raz rzucil spojrzenie w strone samochodu, sklonil sie i zlapal za krawedz sklejki pomalowanej w barwy otaczajacej ich tundry. Odciagnal plyte na bok i odslonil gleboka na ponad poltora metra jame. W polnocnej scianie dolu znajdowalo sie wejscie do waskiego tunelu.

– Wyglada, jakby chata zostala pogrzebana przez lod -zauwazyl Dick.

Ron skinal glowa.

– Podejrzewamy, ze w czasie jakiegos szczegolnie poteznego sztormu fala przyniosla tu kawal plywajacego pola lodowego.

– Grobowiec zbudowany przez nature – powiedzial Dick.

– Jestes pewny, ze chcesz to zrobic? – zapytal Ron.

– Nie badz glupi – odparl krotko Dick i wlozyl peleryne z kapturem oraz rekawice. – Przelecialem tysiace mil. Idziemy.

Ron wlazl do dziury i stanal na czworakach. Znizajac sie jak mogl najbardziej, wczolgal sie do tunelu. Dick posuwal sie tuz za nim. Poza niesamowita, pelna grozy sylwetka Rona niewiele mogl dostrzec. Ciemnosc obejmowala go coraz bardziej niczym ciezki, lodowaty koc. W slabnacym swietle dostrzegl jeszcze, jak jego oddech zamienia sie w krysztalki lodu. Dziekowal Bogu, ze nie cierpi na klaustrofobie.

Dwa metry dalej sciany tunelu rozchodzily sie. Podloga takze schodzila w dol, dajac im dodatkowe trzydziesci centymetrow przestrzeni nad glowami. Otwor mial teraz mniej wiecej metr wysokosci i metr szerokosci. Ron przesunal sie pod sciane, wiec Dick mogl podczolgac sie tuz obok.

– Cycki starej wiedzmy maja w sobie wiecej ciepla niz ta dziura – stwierdzil Dick.

Snop swiatla z latarki Rona ozywial katy pomieszczenia, oswietlajac krotkie, pionowe wzmocnienia wykonane z zeber bialuchy.

– Zlamaly sie pod ciezarem lodu jak zapalki – powiedzial Ron. – Gdzie sa mieszkancy? – zapytal Dick.

Ron skierowal swiatlo w strone duzego, trojkatnego kawalka lodu, ktory najpewniej wpadl do chaty przez dach.

– Po drugiej stronie tego – odpowiedzial i wreczyl przyjacielowi latarke.

Dick wzial ja i poczolgal sie we wskazanym kierunku. Choc tak bardzo nie chcial dopuscic do siebie zlych mysli, czul sie coraz gorzej.

– Jestes pewien, ze to bezpieczne miejsce? – zapytal w koncu.

– Niczego nie jestem pewien. Moze tylko, ze tak to wygladalo przez ostatnie siedemdziesiat piec lat albo cos kolo tego.

Trudno bylo przecisnac sie obok bryly brudnego lodu. Gdy Dick znalazl sie w polowie drogi, oswietlil przestrzen za lodowym glazem.

Zaparlo mu dech w piersiach. Steknal tylko cicho z niedowierzaniem. Zdawalo mu sie, ze jest na wszystko przygotowany, jednak wrazenie wywolane przez drzace swiatlo bylo bardziej upiorne, niz sie spodziewal. Spogladalo na niego blade oblicze zamarznietego, brodatego, odzianego w futro mezczyzny. Siedzial prosto. Oczy mial otwarte. Swym zimnym blekitem wyzywajaco wpatrywaly sie w Dicka. Dookola ust i nosa osadzil sie rozowy szron.

– Widzisz wszystkich troje? – z ciemnosci dobieglo pytanie Rona.

Omiotl swiatlem cala przestrzen. Drugie cialo lezalo na wznak. Jego dolna polowa szczelnie zamknieta byla w lodowym futerale. Trzecie cialo, podobnie jak pierwsze, bylo oparte o sciane w pozycji polsiedzacej. Obaj byli Eskimosami z charakterystycznymi rysami twarzy, ciemnymi wlosami i oczami. Obaj takze mieli rozowy szron dookola ust i nosa.

Dickiem niespodziewanie wstrzasnelo obrzydzenie. Nie spodziewal sie po sobie podobnej reakcji, na szczescie szybko minela.

– Widzisz gazete? – znowu zapytal Ron.

– Jeszcze nie – odpowiedzial Dick i skierowal swiatlo na podloge. Zobaczyl zmrozone rumowisko. Wszystko przemieszane razem i skute lodem: ptasie piora, zwierzece kosci.

– Lezy w poblizu brodacza – podpowiedzial Ron.

Zaswiecil w okolice stop czlowieka rasy kaukaskiej. Natychmiast zauwazyl gazete z Anchorage. Naglowek wspominal o wojnie w Europie. Nawet z miejsca, w ktorym sie znajdowal, potrafil odczytac date: 17 kwietnia 1918 roku.

Wygramolil sie zza glazu do przedniej czesci komory. Pierwsze przerazenie minelo. Teraz czul wylacznie podniecenie.

– Chyba miales racje – powiedzial do Rona. – Wyglada, jakby cala trojka zmarla na zapalenie pluc i data

Вы читаете Zaraza
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×