innym prowadzila szkolna zabawe, ubrana w kostium klauna. Sunny byla lubiana przez moich kolegow. Nie mieli nic przeciwko temu, zeby podwozila ich do szkoly. Chetnie przychodzili do nas na prywatki. Sunny byla stanowcza, ale nie natretna, nieco wyluzowana, a czasem troche zwariowana, tak ze nigdy nie bylo wiadomo, co za chwile zrobi. Matce zawsze towarzyszyla atmosfera radosnego podniecenia, albo – jesli wolicie – oczekiwania.
Siedzielismy juz od dwoch godzin. Sheila nie spieszyla sie, z namyslem ogladajac kazde zdjecie. Jedno z nich przykulo jej uwage. Zmruzyla oczy.
– Kto to?
Podala mi fotografie. Po lewej stala moja matka, w nieco obscenicznym zoltym kostiumie bikini, na oko z 1972 roku, eksponujacym okraglosci. Ostroznie obejmowala ramieniem niskiego mezczyzne z czarnymi wasami i szerokim usmiechem…
– Krol Husajn – odparlem.
– Slucham? Skinalem glowa.
– Ten z Krolestwa Jordanii?
– Taa. Mama i tata spotkali go w hotelu Fontainebleau w Miami.
– I co?
– Mama zapytala go, czy moglaby zrobic sobie z nim zdjecie.
– Zartujesz.
– Oto dowod.
– Nie bylo przy nim ochroniarzy ani nikogo?
– Pewnie nie wygladala na uzbrojona.
Sheila rozesmiala sie. Pamietam, jak mama opowiadala mi o tym wydarzeniu. Pozowala z krolem Husajnem, tymczasem ojcu zacial sie aparat i klal pod nosem. Ona poganiala go gniewnym spojrzeniem, a krol czekal cierpliwie, az w koncu szef jego ochrony sprawdzil aparat, uruchomil go i oddal ojcu.
Moja mama Sunny.
– Byla taka ladna – zauwazyla Sheila.
Powiedziec, ze jakas czesc jej umarla, kiedy znaleziono cialo Julie Miller, to banal, lecz tak to juz bywa z banalami, ze czesto trafiaja w sedno. Mama przycichla, przygasla. Kiedy dowiedziala sie o morderstwie, nie zalamywala rak i nie panikowala. Czesto zalowalem, ze tak nie zareagowala. Moja nieobliczalna matka – Sunny – stala sie zatrwazajaco zrownowazona. Wydawala sie przyjmowac to wszystko spokojnie, a nawet beznamietnie, co u osoby o takim charakterze bylo gorsze od ataku histerii.
Ktos zadzwonil do frontowych drzwi. Wyjrzalem przez okno sypialni i zobaczylem furgonetke dostawcza z delikatesow Eppes – Essen, popularnie zwanych „Niechlujami”. Wyzerka dla… hm… zalobnikow. Ojciec optymistycznie zamowil za duzo. Do konca nie wyzbyl sie zludzen. Zostal w tym domu jak kapitan na mostku Titanica. Pamietam, jak groznie potrzasal piescia, kiedy po raz pierwszy, niedlugo po morderstwie, powybijano nam okna strzalami z wiatrowki. Mama chciala sie wyniesc, natomiast ojciec ani myslal. Jego zdaniem przeprowadzka oznaczalaby kapitulacje. Wyprowadzajac sie, zdradzilby syna, przyznal, ze byl winien.
Glupota.
Sheila wpatrywala sie we mnie. Ogarnela mnie fala ciepla, jakbym wygrzewal sie w sloncu. Poznalismy sie w pracy, przed rokiem. Jestem naczelnym dyrektorem Covenant House przy Czterdziestej Pierwszej w centrum Nowego Jorku. Ta charytatywna organizacja pomaga przezyc dzieciom ulicy. Sheila zglosila sie do nas jako ochotniczka. Pochodzi z malego miasteczka w Idaho, chociaz niewiele miala w sobie z malomiasteczkowej dziewczyny. Przyznala sie, ze przed wieloma laty ona rowniez uciekla z domu. Tylko tyle wiedzialem o jej przeszlosci.
– Kocham cie – powiedzialem.
– A masz inne wyjscie? – odparla.
Sheila do samego konca byla dobra dla mojej matki. Przyjechala miejskim autobusem z Port Authority na Northfield Avenue, skad podeszla do St. Barnabus Medical Center. Zanim zachorowala, matka tylko raz lezala w tym szpitalu – kiedy mnie urodzila. Takie symboliczne zamkniecie kregu zycia mialo jakis doniosly sens, ale jakos nie potrafilem go dostrzec.
Jednak widzialem Sheile przy lozku mojej matki i zaczalem sie zastanawiac. Zaryzykowalem.
– Powinnas zadzwonic do rodzicow – powiedzialem lagodnie. Popatrzyla na mnie tak, jakbym wlasnie ja spoliczkowal. Wstala z lozka.
– Sheila?
– To nie jest odpowiednia chwila, Will.
Podnioslem oprawione w ramke zdjecie moich opalonych, wypoczywajacych rodzicow.
– Rownie dobra jak kazda.
– Nic nie wiesz o moich rodzicach.
– A chcialbym.
Stanela do mnie plecami.
– Zajmowales sie dziecmi, ktore uciekly z domu powiedziala.
– Tak?
– Wiesz, jak to bywa.
Znow pomyslalem o jej lekko nieregularnych rysach, na przyklad o nosie z wiele mowiacym garbkiem.
– Wiem rowniez, ze jest jeszcze gorzej, jezeli sie o tym nie rozmawia.
– Ja rozmawialam o tym, Will.
– Nie ze mna.
– Nie jestes moim psychoterapeuta.
– Jestem czlowiekiem, ktorego kochasz.
– Tak. – Odwrocila sie do mnie. – Ale nie teraz, dobrze?
– Prosze.
Moze miala racje. Bezwiednie bawilem sie fotografia oprawiona w ramke. I nagle cos sie stalo.
Zdjecie troche przesunelo sie w ramce.
Okazalo sie, ze zaslanialo drugie. Jeszcze bardziej przesunalem gorna fotografie. Na tej pod spodem pokazala sie dlon. Probowalem odsunac fotke dalej, ale sie nie dalo. Namacalem blaszki z tylu ramki. Przekrecilem je i pozwolilem, aby tylna scianka upadla na lozko. Razem z nia wypadly dwie fotografie.
Jedna – ta gorna – ukazywala moich rodzicow na pokladzie statku, tak zdrowych, szczesliwych i beztroskich, jakich chyba nigdy nie widzialem. Lecz to druga, ta ukryta pod nia, przykula moj wzrok.
Czerwone cyfry w dolnym rogu zdjecia podawaly date sprzed niecalych dwoch lat. Zrobiono je na jakims polu lub pagorku. W tle nie bylo widac domow, tylko osniezone szczyty, jak w pierwszych scenach filmu
Mezczyzna na tym zdjeciu byl moj brat Ken.
2
Moj ojciec byl sam w patiu na tylach domu. Zapadla noc. Siedzial zupelnie nieruchomo i spogladal w mrok. Gdy stanalem tuz za nim, powrocilo niepokojace wspomnienie.
Mniej wiecej cztery miesiace po smierci Julii tak samo cicho zaszedlem ojca w piwnicy. Myslal, ze w domu nie ma nikogo. W jego prawej dloni spoczywal luger kaliber.22. Ojciec trzymal go delikatnie, jak jakies male zwierzatko. Nigdy w zyciu tak sie nie balem. Stalem jak skamienialy. On nie odrywal oczu od pistoletu. Po kilku dlugich minutach szybko i na palcach wrocilem na gore i udalem, ze dopiero od niedawna bylem w domu. Gdy znow zszedlem do piwnicy, pistolet znikl.
Przez tydzien nie odchodzilem od ojca na krok. Teraz wszedlem przez rozsuwane szklane drzwi.
– Czesc – powiedzialem.
Odwrocil sie z szerokim usmiechem. Dla mnie mial go zawsze.