Clip splotl dlonie na karku i skinal glowa.
– Dlatego mnie pan wynajal. Wcale nie przez przypadek. Chcial pan, zebym poznal prawde.
– Nie znalazlem innego sposobu. – Clip wreszcie obrocil sie ku niemu. Spojrzenie mial zagubione i mgliste, twarz blada jak sciana. – Wiedz, ze nie udawalem. Nie udawalem wzruszenia na konferencji prasowej… – Opuscil glowe, pozbieral sie, znow ja uniosl. – Po twojej kontuzji stracilismy kontakt. Tysiac razy chcialem do ciebie zadzwonic, wiedzialem jednak, co czujesz. Chciales trzymac sie z daleka od koszykowki. Ale kontuzja zostaje z wielkimi zawodnikami na zawsze, Myron. Bylem pewien, ze sie od niej nie uwolnisz.
Myron otworzyl usta, lecz slowa uwiezly mu w gardle. Czul sie obnazony, jakby dotknieto jego najczulszego nerwu.
Clip podszedl blizej.
– Uznalem, ze dzieki temu dowiesz sie prawdy. Mialem tez nadzieje, ze przezyjesz swoiste katharsis. Nie pelne. Jak powiedzialem, kontuzje na zawsze zostaja z wielkimi.
Przez kilka chwil wpatrywali sie w siebie.
– Polecil pan Walshowi, zeby mnie wpuscil do gry – rzekl Myron.
– Tak.
– Wiedzial pan, ze nie sprostam.
Clip wolno skinal glowa.
Do oczu Myrona znowu naplynely lzy. Zamrugal, zeby je powstrzymac.
Clip zacisnal szczeki. Twarz mu lekko drgala, lecz nie dal sie poniesc wzruszeniu.
– Chcialem ci pomoc – rzekl – ale nie wynajalem cie z czystego altruizmu. Wiedzialem, na przyklad, ze zawsze grasz zespolowo. Ze czerpiesz przyjemnosc z nalezenia do druzyny.
– No i?
– Bardzo chcialem, zebys poczul sie jak czlonek zespolu. Prawdziwy czlonek. W takim stopniu, zebys nas nie skrzywdzil.
Myron zrozumial.
– Uznal pan, ze jezeli zwiaze sie z kolegami z druzyny i poznam prawde, to jej nie ujawnie.
– Taki juz masz charakter, Myron.
– Niestety, prawda i tak wyjdzie na jaw. To nieuniknione.
– Wiem.
– Moze pan utracic zespol.
Clip usmiechnal sie, wzruszyl ramionami.
– Sa gorsze rzeczy – odparl. – Przeciez wiesz, ze sa gorsze rzeczy niz to, ze wiecej nie zagrasz w koszykowke.
– Zawsze o tym wiedzialem. Ale moze potrzebowalem przypomnienia – odparl Myron.
ROZDZIAL 42
Siedzial z Jessica w jej mansardzie. Obejmowala rekami kolana i ze zbolalym wzrokiem kiwala sie w przod i w tyl.
– Byla moja przyjaciolka – powiedziala.
– Wiem.
– Zastanawiam sie…
– Nad czym?
– Co bym zrobila w takiej sytuacji. Zeby cie ochronic.
– Nie zabilabys.
– Nie. Chyba nie.
Myron przygladal sie jej. Byla bliska lez.
– Czegos sie o nas z tego dowiedzialem – rzekl. Zaczekala, az rozwinie temat.
– Win i Esperanza nie chcieli, zebym znowu gral. Ale nie starali sie mnie powstrzymac. Balem sie, ze byc moze nie rozumiesz mnie tak dobrze jak oni. Lecz nie o to chodzilo. Nie potrafili dostrzec tego co ty.
Bacznie mu sie przyjrzala. Puscila kolana, postawila nogi na podlodze.
– Nigdy dotad o tym nie mowilismy – powiedziala.
Skinal glowa.
– Faktem jest, ze nigdy nie ubolewales nad koncem swojej kariery koszykarskiej – ciagnela. – Nie okazywales slabosci.
Upchnales w sobie zale niczym w jakims kufrze i zyles dalej, do wszystkiego podchodzac tak, jakbys chcial zdusic rozpacz. Nie czekales. Brales to, co ci pozostalo, i przyciskales do siebie w obawie, ze twoj swiat jest rownie kruchy jak to kolano. Popedziles na studia prawnicze. Pomknales z pomoca Winowi. Chwytales, co ci wpadlo w rece. Urwala.
– Wlacznie z toba – dokonczyl.
– Wlacznie ze mna. Nie tylko dlatego, ze mnie kochales. Ale dlatego, ze bales sie utracic jeszcze wiecej.
– Kochalem cie naprawde. I wciaz kocham.
– Wiem. Nie chce wszystkiego zwalac na ciebie. Bylam idiotka. To ja glownie zawinilam. Przyznaje. Jednakze twoja milosc graniczyla z desperacja. Przemieniles swoj zal w zachlanna zadze. Balam sie, ze sie udusze. Nie chce wyjsc na domoroslego psychiatre, ale musiales oplakac swoj los. Rozprawic sie z przeszloscia, zamiast dusic ja w sobie. Nie potrafiles jednak spojrzec prawdzie w oczy.
– Myslisz, ze zrobilem to, wracajac do gry?
– Tak.
– Ten lek nie jest uniwersalny.
– Wiem. Ale z pewnoscia odrobine ci ulzyl.
– I dlatego uwazasz, ze pora, abym sie do ciebie wprowadzil.
Przelknela sline.
– Jesli chcesz. Jesli jestes gotow.
Spojrzal w gore i rzekl:
– Potrzebuje wiecej zamknietej przestrzeni.
– Zgoda – szepnela. – Co tylko zechcesz. Przytulila sie do niego. Wzial ja w ramiona, mocno objal i poczul sie jak w domu.
Byl duszny ranek w Tucson w Arizonie. Frontowe drzwi otworzyl wielki Murzyn.
– Pan Burt Wesson?
Wielkolud skinal glowa.
Win usmiechnal sie.
– Tak – odparl. – Jak najbardziej.