Harlan Coben
Bez Sladu
ROZDZIAL 1
– Zachowuj sie!
– Ja? – zachnal sie Myron. – Mnie mozna jesc lyzkami. Szedl za Calvinem Johnsonem, nowym dyrektorem klubu New Jersey Dragons, korytarzem zaciemnionej hali stadionu Meadowlands. Stukot butow o plyty posadzki odbijal sie glosnym echem od pustych stoisk z jedzeniem, wozkow z lodami, budek z preclami i kioskow z pamiatkami. Sciany tchnely charakterystycznym dla masowych imprez – gumowatym, zaprawionym chemia, ale smakowitym i nostalgicznym – zapachem hot dogow. Bylo przytlaczajaco cicho. Tak gluche i martwe sa tylko puste areny sportowe.
Calvin Johnson zatrzymal sie przed drzwiami luksusowej lozy.
– Wiem, ze wyglada to dziwnie – powiedzial. – Ale sie nie wcinaj, dobra?
– Dobra.
Calvin siegnal do klamki i wzial gleboki oddech.
– W srodku czeka wlasciciel Smokow, Clip Arnstein.
– Jakos nie robie w spodnie – odparl Myron.
Calvin Johnson pokrecil glowa.
– Nie pajacuj – ostrzegl.
– W tym gajerku i krawacie? – Myron wskazal na siebie. Calvin otworzyl drzwi. Luksusowa loze usytuowano na wprost srodka lodowiska. Robotnicy zakrywali je wlasnie parkietem. Wczoraj grali tu hokeisci Devils. Dzis koszykarze Dragons. W lozy bylo bardzo wygodnie. Dwadziescia cztery wyscielane fotele. Dwa ekrany telewizyjne. Z prawej drewniana lada z jedzeniem, zwykle zastawiona smazonymi kurczakami, hot dogami, pierogami ruskimi, kanapkami z kielbasa i papryka i tym podobnymi. Z lewej mosiezny, dobrze zaopatrzony, wyposazony w minilodowke barek na kolkach. Byla tu rowniez oddzielna toaleta, zeby krezusi i utracjusze z wielkich korporacji nie musieli odcedzac kartofelkow z motlochem.
Clip Arnstein odwrocil sie ku nim. Lysy, krzepki, z zagonami siwizny nad uszami, poteznym torsem mimo osmego krzyzyka, duzymi dlonmi pokrytymi brazowymi plamami i niebieskimi zylami grubosci gumowych ogrodowych wezy. Byl w granatowym garniturze i czerwonym krawacie. Nikt sie nie odezwal. Nikt sie nie poruszyl. Przez kilka sekund Clip lustrowal Myrona od stop do glow.
– Podoba sie panu moj krawat? – spytal Myron.
Calvin Johnson skarcil go spojrzeniem. Clip Arnstein ani drgnal.
– Ile masz lat, Myron? – spytal.
Ciekawe pytanie na poczatek.
– Trzydziesci dwa.
– Grywasz w koszykowke?
– Troche.
– Jestes w formie?
– Mam zademonstrowac?
– Nie, to zbyteczne.
Nikt nie zaproponowal Myronowi, zeby spoczal. Nikt nie usiadl. Wprawdzie w lozy byly fotele tylko dla widzow, ale dziwnie jest stac w pomieszczeniu przeznaczonym do siedzenia. Myron poczul sie nieswojo. Zaczelo mu to przeszkadzac. Nie wiedzial, co zrobic z rekami. Wyjal pioro, lecz to nie pomoglo. Gest ten za bardzo kojarzyl sie z Bobem Dole’em. Wsadzil wiec rece do kieszeni i stanal pod dziwnym katem jak wyluzowany model z katalogu Searsa.
– Mamy dla ciebie interesujaca propozycje, Myron – powiedzial Clip Arnstein.
– Propozycje?
Zasada: zawsze sonduj kontrahenta.
– Tak. To ja pozyskalem cie do druzyny.
– Wiem.
– Dziesiec, jedenascie lat temu. Kiedy bylem zwiazany z Celtics.
– Wiem.
– W pierwszej rundzie zaciagu.
– Wiem, panie Arnstein.
– Swietnie sie zapowiadales, Myron. Byles inteligentnym graczem. Obdarzonym niezwykla charyzma. Miales wielki talent.
– „Bylbym niezly w te klocki”.
Arnstein zmarszczyl czolo w slynnym marsie, utrwalonym w ciagu ponad pol wieku zajmowania sie zawodowa koszykowka. Marsie, ktory pojawil sie w latach czterdziestych, gdy Clip gral w nieistniejacej juz druzynie Rochester Royals, a stal sie slawny, kiedy Arnstein – juz w roli trenera – doprowadzil Celtow z Bostonu do wielu mistrzostw w kraju. Do legendy zas przeszedl jako jego znak firmowy, kiedy jako Clip – prezes klubu – „wycial” konkurencje (stad jego przydomek), dokonujac najslynniejszych zakupow w branzy. Gdy trzy lata temu Arnstein stal sie wlascicielem wiekszosciowego pakietu akcji New Jersey Dragons, jego mars przeniosl sie wraz z nim do East Rutheford, nieopodal zjazdu 16 z autostrady do New Jersey.
– To mial byc Brando z filmu
– Dobry jestem, co? Marlon jak zywy.
Twarz Clipa Arnsteina raptem zlagodniala. Wolno skinal glowa, patrzac na Myrona dobrotliwie, po ojcowsku.
– Zartami zagluszasz bol – rzekl z powaga. – Rozumiem. Znalazl sie psycholog!
– Ma pan do mnie jakis interes, panie Arnstein?
– W lidze zawodowej nie rozegrales ani jednego meczu, prawda, Myron?
– Przeciez pan swietnie wie. Clip skinal glowa.
– Pierwszy mecz przed sezonem. Trzecia kwarta. Zdazyles zdobyc osiemnascie punktow. Niezle jak na debiutanta. I wtedy wkroczyl los.
Los przybral postac wielkiego Burta Wessona z Washington Bullets. Zderzenie, piekielny bol i to koniec.