– Otrzymalas moja wiadomosc? – zapytal.
– Tak. – Nie powiedziala Carlowi Yespie, ze wcale nie dlatego do niego dzwoni. Na linii bylo jakies sprzezenie zwrotne. – Gdzie jestes? – zapytala.
.- W moim odrzutowcu. Mniej wiecej godzine temu wylecielismy ze Stewart.
Stewart to baza wojskowa sil powietrznych, z lotniskiem znajdujacym sie okolo poltorej godziny lotu od jej domu.
Milczala.
– Czy stalo sie cos zlego, Grace?
– Mowiles, zebym zadzwonila, gdybym kiedys czegos potrzebowala.
– I teraz, po pietnastu latach, potrzebujesz?
– Tak sadze.
– Dobrze. Doskonale sie sklada. Jest cos, co chcialbym ci pokazac.
– Co takiego?
– Sluchaj, jestes w domu?
– Wkrotce w nim bede.
– Wpadne po ciebie za dwie godziny, moze dwie i pol. Wtedy porozmawiamy, dobrze? Masz kogos do pilnowania dzieci?
– Powinnam kogos znalezc.
– Jesli nie, zostawie w twoim domu mojego asystenta. No to na razie.
Rozlaczyl sie. Grace jechala dalej. Zastanawiala sie, czego od niej chcial. Zastanawiala sie, czy dobrze zrobila, dzwoniac do niego. Ponownie wybrala pierwszy numer zapisany w pamieci telefonu, numer komorki Jacka, ale wciaz nie odpowiadal.
Grace wpadla na nowy pomysl. Zadzwonila do swojej przyjaciolki prowadzacej bogate zycie towarzyskie, Cory.
Zdaje sie, ze chodzilas na randki ze specjalista od internetowego spaniu? – zapytala.
– Taa – potwierdzila Cora. – Porabany swir. Mial na mnie… wyobraz to sobie, GUS. Trudno bylo sie go pozbyc.
Musialam uzyc mojej najciezszej artylerii.
– Co zrobilas?
– Powiedzialam Gusowi. ze ma malego malego.
– Och.
– Jak mowilam, ciezka artyleria. Zawsze skutkuje, czesto powoduje… hm… rozlegle zniszczenia.
– Przydalaby mi sie jego pomoc.
– W czym?
Grace nie wiedziala, jak to ujac. Postanowila skupic sie na blondynce z przekreslona na krzyz twarza, tej, ktora wydawala jej sie znajoma.
– Znalazlam to zdjecie… – zaczela.
– Ach tak.
– I jest na nim jakas kobieta. Zapewne po dwudziestce, ale niewiele.
– Uhm.
– To stare zdjecie. Powiedzialabym, ze sprzed pietnastu lub dwudziestu lat. W kazdym razie musze sie dowiedziec, kim jest ta dziewczyna. Pomyslalam, ze moze moglabym rozeslac je po sieci. Moglabym zapytac, czy ktos moze ja zidentyfikowac, poniewaz jest mi to potrzebne do pracy naukowej albo czegos takiego. Wiem, ze wiekszosc ludzi kasuje taki spam, ale jesli choc niektorzy zobacza zdjecie, to moze ktos odpowie na ogloszenie.
– Szukanie wiatru w polu.
– Taak, wiem.
– No i pomysl o tych wszystkich swirach, ktorzy zleca sie jak sepy. Wyobraz sobie ich odpowiedzi.
– Masz lepszy pomysl?
– Nie, skadze. Sadze, ze to moze sie udac. Nawiasem mowiac, zauwazylas, ze nie pytam cie, dlaczego chcesz zidentyfikowac kobiete na zdjeciu sprzed pietnastu lub dwudziestu lat?
– Zauwazylam.
– Tak tylko chcialam, zebys zanotowala to w pamieci.
– Zanotowalam. To dluga historia.
– Chcesz ja komus opowiedziec?
– Moze. Byc moze przydalby mi sie tez ktos, kto przez kilka godzin popilnowalby mi dzieci.
– Jestem wolna i osiagalna. – Zamilkla. – Do licha, musze przestac tak mowic.
– Gdzie Yickie? Yickie to corka Cory.
– Spedza wieczor w MacMansion z moim bylym i jego konskogeba zona. Albo, jak wole to ujmowac, spedza wieczor w bunkrze z Adolfem i Ewa.
Grace zdolala sie usmiechnac.
– Moj samochod stoi w warsztacie – powiedziala Cora. – Mozesz zabrac mnie po drodze?
– Zaraz przyjade, tylko odbiore Maxa.
Grace podjechala do swietlicy i odebrala syna z zajec pozalekcyjnych. Max byl bliski placzu, bo w jakiejs glupiej grze przegral kilka kart z postaciami z kreskowek Yu-gi-oh. Grace usilowala go rozweselic, ale byl niepocieszony. Zrezygnowala. Pomogla mu wlozyc kurtke. Zgubil gdzies czapke. I jedna rekawiczke. Inna matka usmiechala sie i pogwizdywala, pakujac swoja pocieche w kolorystycznie dobrany (z pewnoscia recznie robiony) wloczkowy zestaw: czapke, szalik i oczywiscie takie same rekawiczki. Spojrzala na Grace i usmiechnela sie z udawanym wspolczuciem. Grace nie znala tej kobiety, ale poczula do niej gleboka niechec.
Bycie matka, myslala Grace, to pod wieloma wzgledami jak tycie artystka – wieczna obawa, wieczna niepewnosc i przeswiadczenie, ze wszyscy sa lepsi od ciebie. Te kobiety obsesyjnie zajmujace sie swoimi pociechami, spelniajace swoje nudne obowiazki z usmiechami zon ze Stepfordu i nieludzka cierpliwoscia… No wiecie, te matki, ktore zawsze, ale to zawsze maja wszystko, co jest potrzebne na zajecia pozalekcyjne. Grace podejrzewala, ze maja powazne problemy z psychika.
Cora czekala na podjezdzie swojego rozowego jak guma do zucia domku. Wszyscy w okolicy nienawidzili tego koloru. Kiedys jedna z sasiadek, nadeta ropucha imieniem Missy, zaczela zbierac podpisy pod petycja, majaca zmusic Core do przemalowania domu. Grace zauwazyla, jak Nadeta Missy podsuwa ludziom te petycje podczas meczu pilki noznej uczniow klas pierwszych. Grace powiedziala, ze chce zobaczyc to pismo, a potem podarla je i poszla.
Ten kolor niespecjalnie jej sie podobal, ale miala pewna wiadomosc dla wszystkich ropuch tego swiata: pilnujcie swojego nosa.
Cora ruszyla w jej strone, drobiac w wysokich szpilkach. Byla ubrana odrobine skromniej, na obcisly kostium narzucila sweter, ale to niczego nie zmienialo. Niektore kobiety emanuja seksem, nawet ubrane w jutowy worek. Cora byla jedna z nich. Kazdy ruch uwydatnial kuszace okraglosci jej ciala. Kazde wypowiedziane lekko ochryplym glosem zdanie, chocby nie wiem jak niewinne, wydawalo sie miec ukryty podtekst. Kazde przechylenie glowy bylo zacheta.
Cora zwinnie wslizgnela sie na przednie siedzenie i spojrzala na Maxa.
– Czesc, przystojniaku. Max mruknal cos, nie podnoszac glowy.
– Zupelnie jak moj byly. – Cora odwrocila sie. – Masz to zdjecie?
– Mam.
– Zadzwonilam do Gusa. Zrobi to.
– Obiecalas mu cos w zamian?
– Pamietasz, co mowilam o syndromie piatej randki? No coz, jestes wolna w sobote wieczorem? Grace spojrzala na nia.
– Zartowalam.
– Wiedzialam.
– To dobrze. W kazdym razie GUS powiedzial, zeby ze-skanowac i przeslac mu to zdjecie. Zalozy ci anonimowa skrzynke pocztowa na nadchodzace odpowiedzi. Nikt nie bedzie wiedzial, kim jestes. Tekst ograniczymy do minimum, do informacji, ze dziennikarz pisze artykul i chce ustalic okolicznosci zrobienia tej