Jeszcze jedna rurke mial w nosie. I w prawej rece. Kroplowka. Otaczaly go maszyny jak w jakims futurystycznym koszmarze.
Grace zachwiala sie i o malo nie upadla. Charlaine podtrzymala ja. Grace wyprostowala sie i ruszyla do drzwi.
– Tam nie wolno wchodzic – powiedziala pielegniarka.
– Ona chce tylko przy nim posiedziec – powiedziala Charlaine. – Prosze.
Pielegniarka ponownie spojrzala na Grace.
– Dwie minuty.
Grace puscila ramie Charlaine. Ta pchnela i przytrzymala drzwi. Grace sama weszla do izolatki. Przywitaly ja popiskiwania, brzeczenie i okropne dzwieki przypominajace odglos kropli wody wsysanych przez slomke. Grace usiadla przy lozku.
Nie wziela Jacka za reke. Nie pocalowala w policzek.
– Spodoba ci sie ostatnia zwrotka – powiedziala tylko.
Otworzyla pamietnik Emmy i zaczela czytac:
Pilko, pilko baseballowa, czy smiac sie jestes gotowa, kiedy twardym kijem ktos cie nagle bije?
Grace usmiechnela sie i przewrocila kartke, ale nastepna strona oraz wszystkie inne byly puste.
Kilka minut przed smiercia Wad e Larue pomyslal, ze wreszcie odnalazl spokoj.
Zrezygnowal z zemsty. Juz nie chcial poznac calej prawdy.
Wiedzial dostatecznie duzo. Wiedzial, w czym zawinil, a w czym nie. Najwyzszy czas zostawic to wszystko za soba.
Carl Vespa nie mial wyboru. Nigdy nie podniesie sie po tym ciosie. To samo dotyczylo tego okropnego tlumu pograzonego w zalobie, ktory Larue musial ogladac na sali sadowej i dzisiaj znowu, podczas konferencji prasowej. Wad e stracil duzo czasu.
Jednak czas jest rzecza wzgledna. Smierc nie.
Powiedzial Vespie wszystko, co wiedzial. Vespa byl zlym czlowiekiem, co do tego nie bylo cienia watpliwosci. Byl. zdolny do popelniania niewiarygodnych okrucienstw. W ciagu ostatnich pietnastu lat Wad e Larue spotkal wielu takich ludzi, ale niewielu rownie nieskomplikowanych. Z wyjatkiem kompletnych psychopatow wiekszosc ludzi, nawet najgorszych, potrafi kogos kochac, kims sie opiekowac, z kims zwiazac. Nie ma w tym zadnej sprzecznosci. To po prostu ludzkie.
Larue mowil. Vespa sluchal. W pewnej chwili pojawil sie Cram z recznikiem i lodem. Podal je Larue. Larue podziekowal.
Wzial recznik – worek z lodem byl zbyt kanciasty – i otarl sobie krew z twarzy. Zadane przez Vespe ciosy juz przestaly bolec. W minionych latach Larue zbieral znacznie gorsze ciegi.
A kiedy obrywasz tak czesto, masz dwa wyjscia: albo boisz sie tego tak bardzo, ze zrobilbys wszystko, zeby uniknac bicia, albo godzisz sie z tym, wiedzac, ze wszystko minie. W pewnym momencie Larue przeszedl do tego drugiego obozu.
Carl Vespa nie odezwal sie slowem. Nie przerywal i nie domagal sie zadnych wyjasnien. Kiedy Larue skonczyl, Vespa tylko stal tam z kamienna twarza, czekajac na dalszy ciag. Nie doczekawszy sie, odwrocil sie na piecie i odszedl. Skinal glowa Cramowi. Ten ruszyl za nim. Larue podniosl glowe. Nie bedzie uciekal. Skonczyl z uciekaniem.
– N o juz, chodzmy – rzucil Cram.
Wysadzil go w centrum Manhattanu. Larue zastanawial sie, czy nie zadzwonic do Erica Wu, ale wiedzial, ze na tym etapie byloby to bezcelowe. Ruszyl w kierunku dworca autobusowego Port Authority. Teraz moze juz zaczac nowe zycie. Zamierzal pojechac do Portland w Oregonie. Sam nie wiedzial dlaczego.
Czytal o Portland w wiezieniu i wydalo mu sie odpowiednim miejscem. Chcial zamieszkac w duzym miescie, w liberalnej spolecznosci. Z tego, co czytal, wynikalo, ze Portland to dawna komuna hipisow, ktora zmienila sie w metropolie. Moze tam znajdzie swoje miejsce.
Zmieni nazwisko. Zapusci brode. Ufarbuje wlosy. Nie sadzil, zeby to zupelnie zmienilo jego rysopis i pozwolilo mu uciec od ostatnich pietnastu lat. Moze bylo to naiwnoscia z jego strony, ale Wade Larue wciaz uwazal, ze moze zostac aktorem. Nadal mial talent. Wciaz mial te nieziemska charyzme. Dlaczego nie mialby sprobowac? Jesli sie nie uda, podejmie stala prace. Nie bal sie ciezkiej pracy. Znow znajdzie sie w wielkim miescie.
Bedzie wolny.
Jednak Wade Larue nie poszedl prosto na dworzec.
Wiezy z przeszloscia byly zbyt silne. Nie mogl tak po prostu wyjechac. Zatrzymal sie przecznice dalej. Zobaczyl autobusy wjezdzajace na wiadukt. Patrzyl na nie przez chwile, a potem skrecil w kierunku budek telefonicznych.
Musi wykonac jeszcze jeden telefon. Musi dowiedziec sie jeszcze czegos.
A teraz, godzine pozniej, mial lufe pistoletu wcisnieta w to miekkie wglebienie pod uchem. To zabawne, o czym czlowiek mysli na moment przed smiercia. To miekkie wglebienie bylo jednym z ulubionych splotow nerwowych Erica Wu. Azjata wytlumaczyl mu, ze sama znajomosc tego miejsca jest calkowicie bezuzyteczna. Nie wystarczy wepchnac tam palca i nacisnac. To moze zabolec, ale nie obezwladni przeciwnika.
No i tak. To zalosne wspomnienie, nie budzace juz nawet zalu, bylo ostatnia mysla Wade'a Larue, zanim kula przeszyla mu mozg i pozbawila go zycia.
51
Dellapelle zaprowadzil Perlmuttera do piwnicy. Bylo tam wystarczajaco jasno, ale Dellapelle mimo to zapalil latarke.
Wskazal na posadzke.
– Tam.
Perlmutter spojrzal na beton i przeszedl go dreszcz.
– Myslisz to samo co ja? – zapytal go Dellapelle.
– Moze… – Perlmutter urwal, usilujac dopasowac ten fakt do pozostalych. – Moze Jack Lawson nie byl jedynym przetrzymywanym tu wiezniem?
Dellapelle skinal glowa.
– Tylko gdzie jest ten drugi facet?
Perlmutter nie odpowiedzial. Patrzyl na posadzke. Ktos z pewnoscia byl tu przetrzymywany. Ktos, kto znalazl jakis kamyk i wyskrobal na betonie dwa slowa, duzymi literami.
Nazwisko kolejnej osoby z tego dziwnego zdjecia, nazwisko, ktore niedawno wymienila Grace Lawson:
SRANE ALWORTR
Charlaine Swain zaczekala i pomogla Grace wrocic do pokoju. Obie milczaly, co bardzo odpowiadalo Grace. Zastanawiala sie nad tym. Zastanawiala sie nad wieloma sprawami. Na przyklad, dlaczego Jack uciekl przed laty za morze.
Dlaczego nigdy nie ruszyl tego funduszu powierniczego, dlaczego pozwolil siostrze i ojcu zarzadzac swoja czescia.
Zastanawiala sie, dlaczego wyjechal niedlugo po bostonskiej masakrze. Myslala o Geri Duncan, dlaczego zginela dwa miesiace pozniej. A takze o tym, chyba najwiecej, czy spotkanie z Jackiem we Francji, ich milosc, byly tylko zbiegiem okolicznosci.
Juz nie zastanawiala sie, czy to wszystko sie ze soba wiaze.
Wiedziala, ze tak. Kiedy dotarly do pokoju Grace, Charlaine pomogla jej polozyc sie do lozka. Potem odwrocila sie, zeby odejsc.
– Chcesz zostac kilka minut? – zapytala Grace.
Charlaine skinela glowa.