– Connie, ja ci wymysle historyjke. Mniej wiecej tak to idzie: znalezlismy ten dom. Ja wchodze z przodu, a ty kryjesz tyl. Nie wychodze. Slyszysz strzaly, wchodzisz. Znajdujesz nas wszystkich niezywych. – Glos Brooke zalamal sie, gdy pomyslala o dzieciach, o tym, ze nigdy ich juz nie zobaczy. – Widzisz kogos uciekajacego, wyprozniasz magazynek. Ale chybiasz, zaczynasz poscig, niemal cie zabijaja, ale szczesliwie udaje ci sie przetrwac. Wzywasz gliny. Przyjezdzaja. Dzwonisz do Kwatery Glownej i wszystko mowisz. Przysylaja ludzi. Troche obrywasz za to, ze przyjechales tu ze mna, ale przeciez po prostu byles ze swoim szefem. Lojalnosc. Kto cie oskarzy? Przeprowadza sledztwo i nie dostana satysfakcjonujacych odpowiedzi. Moze pomysla, ze to jednak ja bylam wtyczka i przyjechalam po wyplate.
Mozesz im powiedziec, ze to byl moj pomysl, zeby tu przyjechac, ze od razu dokladnie wiedzialam, gdzie jechac. Weszlam do domu i mnie zdmuchneli. Przy okazji i ty, biedny, niewinny prostaczek, niemal straciles zycie. Sprawa zamknieta. Jak to brzmi, agencie Constantinople? – Niemal wyplula ostatnie zdania.
– Dla mnie bomba – usmiechnal sie jeden z ludzi Thornhilla, patrzac na Conniego.
– Przepraszam, Brooke. – Connie nie odrywal wzroku od Reynolds. – Naprawde mi przykro.
– Powiedz to Anne Newman. – Oczy Brooke napelnily sie i lzami i glos jej sie zalamal. – Powiedz to moim dzieciom., sukinsynu!
Connie wlepil oczy w podloge, minal ja i zaczal schodzic po schodach.
– Dalej, zalatwiamy ich po kolei – zniecierpliwil sie pierwszy mezczyzna. Spojrzal na Buchanana. – Ty pierwszy.
– Domyslam sie, ze bylo to specjalne zyczenie waszego szefa – rzekl Buchanan.
– Kto to jest? Chce znac jego nazwisko! – domagala sie Brooke.
– Jakie to ma znaczenie? – prychnal drugi mezczyzna. – Nie masz szans, zeby to komukolwiek zeznac…
W tym momencie pocisk trafil go w tyl glowy.
Pierwszy mezczyzna okrecil sie i staral sie wycelowac bron, ale bylo zbyt pozno: dostal strzal prosto w twarz. Padl martwy obok swego partnera.
Connie wrocil schodami w gore, a z lufy jego pistoletu wciaz unosila sie smuzka dymu. Spojrzal na dwoch martwych mezczyzn.
– To za Kena Newmana, dupki. – Spojrzal na Reynolds. – Nie wiedzialem, ze chca zabic Kena, Brooke. Przysiegam na Biblie. Jednak, kiedy to juz sie stalo, moglem tylko czekac na swoja szanse i obserwowac, co sie dzieje.
– I pozwalac mi scigac chimery? Patrzec, jak mnie zawieszaja? Jak moja kariera jest rujnowana?
– Niewiele moglem w tej sprawie zrobic. Jak powiedzialem, mialem zamiar cie z tego wyciagnac i sprawic, zebys wrocila na swoje stanowisko. Ty mialas byc bohaterem, a Ken mogl zostac zlym sprzedawczykiem. W koncu juz nie zyl, jakie to mialoby znaczenie?
– To mialoby znaczenie dla jego rodziny, Connie.
– Sluchaj – twarz Conniego wykrzywil grymas gniewu – nie musze stac tutaj i tlumaczyc sie przed toba ani przed nikim innym. Nie jestem dumny z tego, co zrobilem, ale mialem powody, by to zrobic. Nie musisz sie z nimi zgadzac i wcale cie o to nie prosze, ale, paniusiu, nie bedziesz tlumaczyla mi czegos, czego nie rozumiesz. Chcesz mowic o bolu i goryczy? Mam nad toba jakies pietnascie lat przewagi w tym wzgledzie.
Reynolds zamrugala i cofnela sie o krok, obserwujac pistolet.
– W porzadku, Connie, wlasnie ocaliles nam zycie. To sie bedzie bardzo liczylo.
– Tak myslisz, prawda?
Wyjela telefon komorkowy.
– Zadzwonie do Masseya i sciagne tu zespol.
– Odloz telefon, Brooke.
– Connie…
– Odloz ten cholerny telefon! Juz!
Reynolds puscila telefon na podloge.
– Connie, to juz koniec.
– Wiesz, ze nigdy nie ma konca. Sprawy, ktore wydarzyly sie przed laty, zawsze wroca, zeby ugryzc cie w dupe. Ktos odgrzebie fakty, znajdzie cie i nagle twoje zycie jest skonczone.
– To dlatego jestes w to zamieszany? Ktos cie szantazowal?
– Jakie to ma, do cholery, znaczenie? – Wolno rozejrzal sie wokol.
– Dla mnie to ma znaczenie – upierala sie Brooke.
– Kiedy moja zona zachorowala na raka – zaczal z glebokim westchnieniem Connie – nasze ubezpieczenie nie pokrylo kosztow wszystkich specjalistycznych zabiegow. Lekarze uwazali, ze te zabiegi moga dac jej szanse, dac pare miesiecy zycia. Zastawilem dom. Wyczyscilem nasze rachunki w bankach. Wciaz bylo za malo. Co mialem zrobic? Pozwolic jej umrzec? – Gniewnie potrzasnal glowa. – Okazalo sie, ze z magazynu dowodow Biura zniknela jakas koka, jakies inne rzeczy. Pozniej dowiedzieli sie o tym jacys ludzie i nagle okazalo sie, ze mam nowego pracodawce. – Przerwal i na chwile spuscil oczy. – A najbardziej cholerne jest w tym wszystkim to, ze June i tak zmarla.
– Pomoge ci, Connie. Mozesz to skonczyc w tej chwili.
– Nikt nie moze mi pomoc, Brooke. – Connie usmiechnal sie smutno. – Wszedlem w konszachty z diablem.
– Connie, wypusc ich. To koniec.
– Przybylem tu wykonac pewne zadanie. – Potrzasnal glowa. – Znasz mnie dobrze, wiesz, ze zawsze koncze to, co zaczalem.
– I co? Jak sie z tego wytlumaczysz? – Spojrzala na dwoch martwych mezczyzn. – A teraz chcesz zabic jeszcze troje ludzi? To szalone. Prosze, Connie…
– Nie tak szalone jak poddanie sie i spedzenie reszty zycia w wiezieniu. Albo nawet dostanie czapy. – Wzruszyl ramionami. – Cos wymysle.
– Prosze, Connie, nie rob tego. Nie mozesz tego zrobic, znam cie przeciez. Nie mozesz.
Connie spojrzal na swoj pistolet, po czym przykleknal i podniosl bron jednego z niezywych mezczyzn. Pistolet mial przylaczony tlumik.
– Musze, i jest mi przykro, Brooke.
Wszyscy uslyszeli klikniecie, ktore Connie i Reynolds natychmiast rozpoznali jako dzwiek kurka pistoletu polautomatycznego.
– Rzuc pistolet! – warknal Lee. – Natychmiast! Albo zrobie ci tunel w glowie.
Connie zamarl i upuscil pistolet na podloge. Lee wszedl po schodach i przylozyl lufe broni do glowy agenta.
– Mam szczera ochote cie zabic, ale oszczedziles mi klopotu z kolejnymi dwoma gorylami. – Spojrzal na Brooke. – Agent Reynolds, bede wdzieczny, jesli wezmie pani pistolet i bedzie trzymala swojego chlopca na muszce.
Reynolds zrobila to, o co ja prosil, i palacym wzrokiem wpatrywala sie w swego partnera.
– Siadaj, Connie! Juz! – rozkazala.
Lee podszedl do Faith i objal ja.
– Lee… – Tyle tylko zdolala powiedziec. Przytulila sie do niego.
– Dzieki Bogu, ze postanowilem wrocic.
– Czy ktos moze mi powiedziec, o co tu, do cholery, chodzi? – Reynolds omiotla wzrokiem wszystkich w pokoju.
Buchanan postapil krok do przodu.
– Ja moge, ale z tego nic dobrego nie wymknie. Dowod mialem na tej tasmie. Zamierzalem ja skopiowac, ale przed opuszczeniem Waszyngtonu nie mialem okazji tego zrobic.
– Ty – Reynolds spojrzala na Conniego – na pewno wiesz, co sie dzieje. Jesli bedziesz wspolpracowal, to pomoze ci to w sadzie.
– Rownie dobrze moge sam sie przywiazac do krzesla elektrycznego. – Connie wzruszyl ramionami.
– Kto? Cholera, kto sie za tym wszystkim kryje, kogo wszyscy sie tak smiertelnie boja?
– Agent Reynolds – zaczal Buchanan – jestem pewien, ze ten dzentelmen, o ktorym mowimy, czeka na wynik tego wszystkiego. Jesli wkrotce nie bedzie mial wynikow, przysle wiecej ludzi. Sugeruje, bysmy do tego nie dopuscili.