sie o futryne, uniosl rewolwer i strzelil po raz trzeci, i czwarty.

Mezczyzna przy relingu wyrzucil gwaltownie rece do gory, objal nimi glowe, a gdy uderzyl wen czwarty pocisk, jego cialo naprezylo sie niczym luk. Dziob trawlera zapadl sie naraz w doline miedzy dwiema olbrzymimi falami. Ranny stracil rownowage, pochylil sie w lewo, lecz nie mogl oderwac rak od twarzy. Zaraz po tym statek wyprysnal nagle w niebo tak wysoko, ze dziob i srodkowa czesc kadluba znalazly sie nad powierzchnia wody i wowczas czlowiek z rewolwerem strzelil po raz piaty. Chybil, bo silne tapniecie kadluba rzucilo nim w glab kabiny. Ranny krzyknal przerazliwie, wymachujac bezladnie ramionami, probujac znalezc cos, co daloby mu jakiekolwiek oparcie. Ale jego oczy zalane krwia i nieustajacymi potokami spienionej wody nie widzialy nic. Niczego tez nie mogl sie chwycic, chwycil wiec tylko pustke. Nogi ugiely sie pod nim, zalamaly, pchnelo go w przod. Statek przechylil sie ostro na zawietrzna i czlowiek ze strzaskana czaszka runal za burte w oszalale, czarne odmety.

Czul, ze pograza sie szybko w zimnej wodzie. Woda wchlaniala go, wsysala, obracala dookola, by w koncu wypluc na powierzchnie. Zdolal nabrac w pluca jeden jedyny haust powietrza. Potem zanurzyl sie znowu.

Czul tez goraco, dziwne, wilgotne goraco w okolicach skroni. Tetnilo w wodzie, ktora go otaczala, bilo ogniem tam, gdzie zaden ogien plonac nie powinien. Czul i lodowate zimno. Pulsowalo w jego brzuchu, nogach, w piersi i rozmywalo sie osobliwie w chlodzie morza. Rejestrowal wrazenia i ulegal panice w miare jak naplywaly. Postrzegal wlasne cialo. Wiedzial, ze obraca sie i skreca, wiedzial, ze jego rece i stopy tluka wsciekle wode, zmagajac sie z wirujaca otchlania. Byl w stanie czuc, myslec, widziec, rozpoznawac symptomy paniki, oceniac efekty walki z zywiolem. Co niezwykle, czynil to z wewnetrznym spokojem, z opanowaniem obserwatora, bezstronnego obserwatora, ktory stojac poza wydarzeniami, doswiadcza ich, lecz w nic sie nie angazuje.

A pozniej naplynela fala innej paniki. Naplynela i zagluszyla odczucia goraca, zimna i niezaangazowanego postrzegania. Nie mogl ulec, nie mogl poddac sie obojetnosci! Jeszcze nie teraz! Zaraz, za sekunde cos sie wydarzy! Nie byl pewien co, ale wiedzial, ze wydarzy sie na pewno! I nie moglo go tam zabraknac!

Palilo go w piersi, ale mlocil wode nogami, rozszarpywal ja rekami, wgryzajac sie w sciane morza ponad nim. W koncu wyplynal na powierzchnie i zaczal walczyc z pradem, zeby utrzymac sie na szczycie czarnej fali. W gore! W gore! Jeszcze!

Naraz monstrualna gora wody jakby zlagodniala; znalazl sie na jej grzbiecie, otoczony plamami piany i mroku. Nie dzialo sie nic. Zakrec! Tam! Tam!

A jednak! Wybuch byl potezny. Uslyszal go poprzez ryk morza i wichury, i to, co zobaczyl, co uslyszal, otworzylo mu przedsionek spokoju. Niebo rozblyslo ognistym diademem, a z centrum swietlistej korony trysnely strzepy przedmiotow wszystkich rozmiarow i ksztaltow; cisniete eksplozja, szybowaly poprzez jasnosc i rozmywaly sie na granicy cienia.

Wygral. Cokolwiek sie tam zdarzylo, wygral.

Nagle znow runal w dol, w otchlan. Poczul, jak wodne masy miazdza mu kark, jak chlodza rozpalone do bialosci skronie, ogrzewaja zlodowaciale rany na brzuchu, na nogach i…

Jego piers! Ogarnal ja paroksyzm bolu! Ktos go uderzyl! Cios byl potworny, raptowny i niespodziewany; wstrzas nie do wytrzymania, i znow to wrazenie – zaraz cos sie wydarzy! Zaraz! Nie! Zostawcie mnie. Dajcie mi spokoj.

I znowu!

Ulegl raz jeszcze. Znow zaczal mlocic nogami wode, znow szarpal ja rekami, az trafil na gruby, pokryty smarem przedmiot kolyszacy sie na wodzie w rytm ruchow morza. Nie umial powiedziec, co to jest, lecz to cos istnialo, mogl tego dotknac, mogl sie tego chwycic.

Trzymaj sie! Trzymaj sie tego, a doplyniesz, gdzie spokoj. Tam, gdzie cisza gestego mroku… i spokoj.

Promienie wczesnego slonca przebily sie przez delikatna mgle na wschodnim niebie i zablysly w spokojnych wodach Morza Srodziemnego. Szyper malej lodzi rybackiej siedzial na rufie i cmil gauloise’a; oczy mial nabiegle krwia, rece w ranach od lin, dziekowal Bogu za widok gladkiego morza. Spojrzal w strone otwartej kabiny; jego brat zwiekszyl obroty silnika, by nadgonic czas, kilkanascie metrow dalej jedyny czlonek zalogi, jakiego zatrudniali, sprawdzal siec. Smiali sie z czegos. To dobrze. Zeszlej nocy nikomu nie bylo do smiechu. Skad ten sztorm? Prognozy z Marsylii nie zapowiadaly sztormu, bo gdyby zapowiadaly, szukaliby schronienia gdzies na wybrzezu. Chcial dotrzec do lowisk o swicie, osiemdziesiat kilometrow na poludnie od La-Seyne-sur-Mer, ale nie kosztem drogich napraw, a jakie naprawy nie sa dzisiaj drogie? Rowniez nie kosztem wlasnego zycia, a zdarzalo sie ubieglej nocy, ze takie niebezpieczenstwo powaznie bral pod uwage.

– Tu es fatigue, mon frere? – zawolal jego brat, szczerzac w usmiechu zeby. – Vas te coucher! Je suis tres capable!

– Jasne – odpowiedzial, wyrzucajac papierosa za burte. Zsunal sie na poklad przy koncu sieci. – Krotka drzemka nigdy nie zaszkodzi.

Dobrze miec brata za sterem. Sternikiem lodzi nalezacej do rodziny winien byc zawsze ktos z rodziny. Chocby nawet taki zlotousty braciszek, ktory gada jak literat w przeciwienstwie do niego, prostaka. Wariat! Ledwie rok na uniwersytecie, a juz chcial zakladac compagnie! Z jedna jedyna lodzia, ktorej mlodosc minela lata temu! Wariat, i co mu przyszlo z tych ksiazek zeszlej nocy? Malo brakowalo, a cala jego compagnie wykopyrtnelaby sie do gory dnem!

Zamknal oczy i zanurzyl dlonie w wodzie omywajacej poklad. Morska sol dobrze robi na rany; poharatal rece, kiedy bezskutecznie probowal mocowac ekwipunek w czasie sztormu.

– Patrzcie! Tam! – zawolal jego brat; najwidoczniej nie dane mu spac, a wszystko przez dziedzicznie dobry wzrok czlonkow rodziny.

– Co znowu? – krzyknal.

– Na trawersie, na lewo od dziobu! Czlowiek za burta! Trzyma sie czegos! Chyba jakiejs deski albo czegos takiego!

Szyper ujal kolo sterowe, skrecil i wylaczywszy silnik, zeby zmniejszyc fale dziobowa, podprowadzil lodz z prawej strony rozbitka. Czlowiek w wodzie wygladal tak, jak gdyby najdelikatniejszy ruch mogl zepchnac go z kawalka drewna, ktorego sie trzymal. Jego dlonie byly biale, zacisniete na krawedzi deski niczym zakrzywione szpony, lecz cialo mial bezwladne – tak bezwladne jak cialo topielca, co to pozegnal sie juz z tym swiatem.

– Zrobcie petle na linach! – krzyknal szyper. – Opusccie mu je na nogi. Wolno, teraz wolniutko… Przesuncie petle na brzuch. Dobra. Ciagniemy. Ostroznie…

– Nie chce puscic deski!

– Nachyl sie do niego! Rozewrzyj mu palce! Moze to posmiertny skurcz.

– Nie, on zyje… Ledwo, ledwo, ale chyba zyje. Usta mu sie poruszyly, tylko nie slychac, co mowi. I oczy tez, ale watpie, czy nas widzi.

– Puscil rece!

– Dobra. Podnosimy go. Wez go za ramiona i wciagnij przez burte. Ostroznie!

– Swieta Panienko! Spojrzcie na jego glowe! – krzyknal rybak. – Rozlupana na pol!

– Musial roztrzaskac ja o te deske podczas sztormu – odezwal sie brat szypra.

– Nie – zaprzeczyl szyper, ogladajac rane. – To wyglada jak ciecie, ostre, czyste… Postrzal. Ktos do niego strzelal.

– Pewien jestes?

– Trafil nie tylko w glowe – odrzekl kapitan lodzi, omiatajac wzrokiem cialo nieprzytomnego. – Plyniemy do Ile de Port Noir, to najblizsza wyspa. Jest tam doktor w porcie.

– Ten Anglik?

– Tak, ciagle jeszcze przyjmuje.

– Kiedy moze – dodal brat szypra – kiedy winsko mu pozwala. Lepiej mu idzie ze zwierzatkami pacjentow niz z samymi pacjentami.

– Nie ma znaczenia. Ten tutaj wykituje, zanim dotrzemy do Ile de Port Noir. Jesli jakims cudem wyzyje, obciaze go kosztami paliwa, i zaplaci za stracony polow. Przynies apteczke. Zabandazujemy mu glowe, choc nie na wiele to sie zda.

– Patrzcie! – wykrzyknal rybak. – Spojrzcie na jego oczy!

– Oczy? Co z nimi? – zapytal brat szypra.

– Chwile temu byly szare, szare jak stalowe liny. A teraz sa niebieskie.

– Slonce pojasnialo. – Szyper wzruszyl ramionami. – Moze robi jakies sztuczki z twoimi oczami…? Co za roznica. W grobie wszystko jest czarne.

Вы читаете Tozsamosc Bourne’a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату