– Co ty pieprzysz, do cholery?
– To nie pieprzenie, tylko prosta logika – oswiadczyl spokojnie byly admiral, a obecnie szef Centralnej Agencji Wywiadowczej. – Chyba nie oczekujesz od nas, ze po tym, jak skoncza z toba nasi eksperci, bedziemy cie tu jeszcze trzymac, prawda? Gdyby komus udalo sie przeprowadzic autopsje, trafilibysmy do paki co najmniej na trzydziesci lat, a ja, szczerze mowiac, nie mam tyle czasu… No wiec, jak bedzie, Nicky? Zaczniesz mowic czy mam
zawolac ksiedza?
– Musze sie zastanowic…
– Chodzmy, Aleks – powiedzial Holland, kladac dlon na klamce. – Posle po ksiedza. Ten biedny skurwiel bedzie potrzebowal sporo pociechy.
– W takich chwilach zawsze nachodza mnie refleksje, jak bardzo nie ludzki potrafi byc czlowiek dla czlowieka – oznajmil Conklin, unoszac sie z krzesla. – Mimo wszystko probuje to sobie jakos wytlumaczyc. Moim zdaniem, nie mamy tu do czynienia z brutalnoscia, bo brutalnosc to jedynie abstrakcyjne pojecie, tylko z pewnym zwyczajem obowiazujacym w zawodzie, ktory wykonujemy. Oczywiscie, w tym wszystkim jest zywy czlowiek – jego
umysl, cialo, a przede wszystkim nieprawdopodobnie wrazliwe zakonczenia nerwow. A takze bol. Okropny bol. Na szczescie zawsze udawalo mi sie po zostac w cieniu, poza zasiegiem, tak samo jak przyjaciolom Nicky'ego. Oni beda jezdzic na obiady do eleganckich restauracji, a on opadnie w zelaznej, zardzewialej rurze na dno oceanu, ale zanim tam dotrze, zginie, zmiazdzony potwornym cisnieniem…
– Juz dobrze, dobrze! – wrzasnal Nicolo Dellacroce, wijac sie rozpaczliwie na lozku. – Zadawajcie te swoje pieprzone pytania, ale potem macie zapewnic mi ochrone, capisce!
– To zalezy od tego, jak szczere beda odpowiedzi – odparl Holland, pusz czajac klamke.
– Na twoim miejscu bylbym bardzo szczery, Nicky – zauwazyl Aleks, siadajac ponownie na krzesle. – Wystarczy jedno klamstwo i pojdziesz spac z rybami, jak to sie mowi.
– Przestancie juz truc. Wiem, co jest grane.
– W takim razie zaczynamy, panie Dellacroce – oznajmil szef CIA, wyjmujac z kieszeni dyktafon. Sprawdzil baterie, wcisnal przycisk nagrywania i postawil urzadzenie na bialej, wysokiej szafce stojacej przy lozku pacjenta. – Nazywam sie Peter Holland, dawniej admiral Marynarki Wojennej USA, obecnie dyrektor Centralnej Agencji Wywiadowczej – powiedzial w kierunku magnetofonu. – Nagranie zawiera rozmowe z informatorem poslugujacym sie pseudonimem John Smith, personalia do wgladu w archiwum Agencji… W porzadku, panie Smith. Darujemy sobie bezsensowne chrzanienie i przejdziemy od razu do kwestii zasadniczych. Majac na wzgledzie panskie bezpieczenstwo, bede formulowal pytania w sposob jak najbardziej ogolny, ale oczekuje od pana dokladnych i precyzyjnych odpowiedzi… Dla kogo pan pracuje, panie Smith?
– Atlas Coin Vending Machines w Long Island – odparl Dellacroce nienaturalnym, grubym glosem.
– Kto jest wlascicielem tej firmy?
– Nie wiem. Jest tam nas pietnastu, moze dwudziestu facetow i prawie wszyscy pracujemy w domu… Wie pan, co mam na mysli, nie? Przegladamy maszyny i odsylamy raporty.
Holland i Conklin wymienili spojrzenia; juz w pierwszej odpowiedzi mafioso umiescil sie wewnatrz kregu potencjalnych informatorow. Nicolo nie byl nowicjuszem.
– Kto podpisuje czeki z panskim wynagrodzeniem, panie Smith?
– Niejaki Louis DeFazio, z tego, co wiem, bardzo solidny biznesmen. On nas zatrudnia.
– Czy wie pan, gdzie mieszka?
– W Brooklyn Heights. Ktos mi kiedys powiedzial, ze przy samej rzece.
– Dokad pan jechal, kiedy zostal pan zatrzymany przez naszych ludzi? Dellacroce skrzywil sie i na chwile przymknal opuchniete powieki.
– Do jednej z tych dziur na poludnie od Filadelfii, gdzie trzymaja pijaczkow i cpunow… Ale pan to przeciez wie, panie wazny, bo znalazl pan w wozie mape.
Holland gwaltownym ruchem wyciagnal reke i wylaczyl dyktafon.
– Chcesz sobie poplywac, sukinsynu?
– Chwila, moment! Pan dostaje informacje po swojemu, a ja je daje po swojemu. Za kazdym razem dostawalismy mape i mielismy jechac do wyznaczonego punktu najmniej uczeszczanymi drogami, jakbysmy wiezli prezydenta albo nawet samego don superiore… Daj mi pan kartke i olowek, to wszystko panu wyrysuje, lacznie z tabliczka na bramie! – Mafioso uniosl zdrowa reke i wycelowal palec w piers dyrektora CIA. – Wszystko bedzie sie zgadzalo, panie wazny, bo nie mam ochoty isc spac z zadnymi pieprzonymi rybami, capisce!
– W takim razie dlaczego nie chcesz nagrac tego na tasme? – zapytal Holland.
– Na tasme, dobre sobie! A wszystkie moje namiary wyladuja w archiwum, tak? Mysli pan, ze nasi ludzie nie potrafiliby zalozyc tutaj podsluchu? Cha, cha! Nawet ten chrzaniony doktorek moglby byc jednym z nas!
– Nie jest, ale mam nadzieje, ze wkrotce dotrzemy do pewnego wojskowego lekarza, ktory rzeczywiscie dla was pracuje. – Peter Holland podal lezacemu w lozku mezczyznie notatnik i olowek, po czym usiadl, nie wlaczajac dyktafonu. Skonczyla sie rozgrzewka, a zaczela prawdziwa gra.
W Nowym Jorku, na Sto Trzydziestej Osmej ulicy, miedzy Broadwayem i Amsterdam Avenue, w samym sercu Harlemu, wysoki, niechlujnie ubrany czarny mezczyzna zataczal sie na chodniku. W pewnej chwili wpadl na obdrapana, ceglana sciane opuszczonego domu, osunal sie na ziemie i znieruchomial, oparty o mur, z szeroko rozrzuconymi nogami i pochylona glowa.
– Patrza na mnie tak, jakbym wlazl do najelegantszego sklepu dla bialych w Palm Springs – powiedzial do ukrytego w kolnierzyku koszuli mikrofonu.
– Swietnie sobie radzisz – odpowiedzial metaliczny glos z miniaturowego, wszytego pod material glosniczka. – Wszedzie sa nasi ludzie, ani na chwile nie spuszczaja cie z oka. Ten cholerny automat gwizdze jak czajnik.
– Jakim cudem udalo wam sie schowac w tym waszym gniazdku?
– Przyszlismy wczesnie rano. Tak wczesnie, ze nikt nie zwrocil uwagi na to, jak wygladamy.
– Nie moge sie doczekac chwili, kiedy bedziecie wychodzic. Powinna byc swietna zabawa. Aha, skoro o tym mowa: czy uprzedziliscie na wszelki wypadek gliny? Strasznie bym nie chcial, zeby mnie zapudlowali, po tym jak wyhodowalem sobie na gebie ten zarost. Swedzi jak diabli, a moja stara od trzech tygodni nie chce ze mna gadac.
– Nie powinienes rozwodzic sie z poprzednia.
– Dowcipnis. Nie lubila lekcji geografii. Szczegolnie, jesli polegaly na kilkutygodniowym pobycie w Zimbabwe. Nie odpowiedzieliscie mi, co z gliniarzami.
– Dostali twoj rysopis i scenariusz akcji, wiec powinni zostawic cie w spokoju… Koniec pogaduszek! To na pewno twoj facet, bo jest w kombinezonie firmy telefonicznej… Tak, idzie do drzwi. Teraz wszystko w twoich rekach, cesarzu Jones.
– Cwaniaczek… Widze go. Ma pelne portki ze strachu, ze musial tu przylezc.
– To znaczy, ze jest prawdziwy – odparl metaliczny glos z glosniczka. – To dobrze.
– To zle, kolego – poprawil go czarny agent. – Jesli tak jest, to o niczym nie wie, czyli nic nie bedzie mozna od niego wyciagnac.
– W takim razie co proponujesz?
– Najpierw musze zobaczyc, jaki numer wprogramuje do pamieci.
– Dlaczego?
– Moze i jest prawdziwy, ale cholernie sie boi, i to wcale nie dlatego, ze nie lubi tej dzielnicy.
– Co to ma znaczyc, do diabla?
– Jezeli zauwazy, ze ktos go sledzi, moze wprowadzic falszywy numer.
– Nic nie rozumiem, koles.
– Jesli numer bedzie prawdziwy, powtorzy cala sekwencje tak, zeby…
– Daruj sobie – przerwal mu glos z kolnierzyka. – Nic nie chwytam z tego technicznego zargonu. Poza tym mamy w tej firmie naszego czlowieka, wiec bedziesz mogl sie z nim skonsultowac.
– W takim razie do roboty. Wylaczam sie, ale nie przerywajcie nasluchu i miejcie mnie na oku.
Agent podniosl sie z chodnika i chwiejnym krokiem wszedl do zrujnowanego budynku. Czlowiek z firmy telefonicznej dotarl na pierwsze pietro, gdzie skrecil w waski, brudny korytarz; z cala pewnoscia byl juz tu kiedys, bo nie zawahal sie ani nie usilowal odczytac ledwo widocznych numerow na drzwiach. Funkcjonariusz CIA doszedl w zwiazku z tym do wniosku, ze czekajace go zadanie bedzie latwiejsze, niz sie spodziewal. Nie mial nic przeciwko temu, tym bardziej ze cala ta akcja wykraczala nieco poza kompetencje Agencji, a wlasciwie byla po