rosnacym niepokojem spogladal to przez okno, to na wydluzajaca sie liste miejsc i nazwisk. Marie zaproponowala, zeby zjedli lunch, ale nie uslyszal jej, wiec tylko przygladala mu sie w milczeniu.
Poruszal sie jak wielki, podenerwowany kot – sprezyscie, plynnie, gotow blyskawicznie zareagowac na kazde, nawet najmniej spodziewane wydarzenie. W taki wlasnie sposob poruszal sie Jason Bourne, a wczesniej Delta, ale nigdy David Webb. Pamietala doskonale zawartosc teczek kompletowanych przez Panova na poczatku terapii Davida; znajdowaly sie tam miedzy innymi relacje osob przeswiadczonych o tym, ze widzialy na wlasne oczy kameleona. Opisy roznily sie calkowicie, a jedyna wspolna cecha, wymieniana przez wszystkich swiadkow, byly kocie, plynne ruchy. Panov szukal wowczas wskazowek mogacych mu pomoc przy odtworzeniu tozsamosci Bourne'a, gdyz dane, ktorymi dysponowali, ograniczaly sie do imienia i fragmentow koszmarnych wspomnien z Kambodzy. Mo zastanawial sie czesto, czy znakomitej sprawnosci fizycznej jego pacjenta nie nalezaloby tlumaczyc czyms wiecej niz zwyklymi cwiczeniami; okazalo sie, ze jednak nie.
Odkad Marie pamietala, subtelne roznice fizyczne miedzy dwoma mezczyznami tworzacymi tego, ktory byl jej mezem, fascynowaly ja i jednoczesnie odpychaly. Obaj byli silni, obaj potrafili wykonac zadania wymagajace znakomitej koordynacji ruchowej, ale podczas gdy sprawnosc Davida nosila w sobie slad radosnego wspolzawodnictwa, tezyzna Jasona brala sie z drzemiacego w jego wnetrzu okrucienstwa; nie bylo w niej radosci, bo miala sluzyc wylacznie konkretnemu celowi. Kiedy podzielila sie swymi spostrzezeniami z Panovem, ten odparl lakonicznie:
'David nie potrafilby zabic, a Jason tak, bo tego go nauczono'.
Mimo to byl bardzo zadowolony, ze Marie dostrzegla 'roznice w konstrukcji fizycznej', jak nazwal jej odkrycie.
– To dla ciebie jeszcze jedna wskazowka: jak tylko zauwazysz Bourne'a, staraj sie natychmiast sprowadzic z powrotem Davida. Gdybys nie mogla, dzwon do mnie.
Teraz nie wolno mi sprowadzic Davida, pomyslala. Przez wzglad na dzieci, na mnie, a przede wszystkim na niego.
– Wychodze na chwile – oznajmil stojacy przy oknie Jason.
– Nie mozesz! – wykrzyknela Marie. – Na litosc boska, nie zostawiaj mnie samej!
Bourne zmarszczyl brwi.
– Chce tylko pojechac na autostrade do telefonu, to wszystko – powiedzial takim glosem, jakby toczyl ze soba wewnetrzna walke.
– Wez mnie ze soba, prosze! Nie wytrzymam sama ani chwili dluzej!
– Dobrze… Przy okazji zrobimy troche zakupow: ubrania, szczoteczki do zebow, maszynka do golenia, co tylko przyjdzie nam do glowy.
– Chcesz przez to powiedziec, ze nie mozemy wrocic do Paryza?
– Mozemy i najprawdopodobniej tam wrocimy, ale na pewno nie do zadnego z naszych hoteli. Masz swoj paszport?
– Paszport, pieniadze, karty kredytowe. Wszystko bylo w torebce, o ktorej zupelnie zapomnialam, dopoki nie oddales mi jej w samochodzie.
– Wydawalo mi sie, ze nie powinni jej znalezc na rue de Rivoli… Chodzmy. Przede wszystkim telefon.
– Do kogo chcesz dzwonic?
– Do Aleksa.
– Przed chwila probowales.
– Wyrzucili go z jego twierdzy w Wirginii, wiec moze bedzie w swoim mieszkaniu. Jesli nie, poszukam Mo Panova.
Pojechali znowu na poludnie, do malego miasteczka Corbeil- Essonnes, gdzie w odleglosci kilku mil od autostrady znalezli niedawno otwarty supermarket. Rozlegla budowla nie pasowala zupelnie do wiejskiego krajobrazu, mimo to powitali ja, z radoscia. Jason zaparkowal samochod, weszli do srodka jak wiele innych par, ktore przyszly tu na popoludniowe zakupy. Rozgladali sie goraczkowo w poszukiwaniu telefonu.
– Ani jednego przy autostradzie! – wyszeptal Bourne przez zacisniete zeby. – Ciekawe, co wedlug nich maja robic ludzie w razie wypadku albo kiedy zlapia gume?
– Czekac, az przyjedzie policja – odparla Marie. – Poza tym byl jeden automat, tyle tylko, ze ktos sie do niego wlamal. Moze dlatego doszli do wniosku, ze nie warto ich instalowac… Jest, tam!
Jason ponownie stracil kilka denerwujacych minut na rozmowy z telefonistkami, niechetnie przyjmujacymi skomplikowane zlecenie. W chwile potem grom uderzyl jeszcze raz, nie tak blisko, ale rownie wyrazny.
– Tu Aleks – odezwal sie w sluchawce glos z tasmy. – Nie bedzie mnie przez jakis czas, bo pojechalem odwiedzic miejsce, gdzie kiedys o malo nie popelnilem smiertelnego bledu. Zadzwon za piec lub szesc godzin. Teraz jest dziewiata trzydziesci Wschodniego Czasu Standardowego. Koncze, Juneau.
Oszolomiony Bourne odwiesil sluchawke i spojrzal na Marie.
– Cos sie stalo, a ja mam teraz wszystkiego sie domyslic… Ostatnie slowa brzmialy: 'Koncze, Juneau'.
– Juneau…? – Marie zmruzyla oczy, a w chwile potem otworzyla je szeroko i uniosla brwi. – Alfa, Bravo, Charlie… – zaczela powoli. – Fokstrot, Gold, India… – mowila coraz szybciej. – Juneau! Juneau oznacza 'J', a to Jason! Co bylo wczesniej?
– Mowil, ze gdzies pojechal…
– Chodzmy stad – przerwala mu, zauwazywszy, ze dwaj mezczyzni, majacy zamiar skorzystac z telefonu, przygladali im sie dziwnie. Chwycila go za ramie i wyciagnela z budki. – Nie mogl wyrazac sie jasniej? – zapytala, kiedy juz znalezli sie w tlumie.
– To bylo nagranie… 'Pojechalem odwiedzic miejsce, gdzie kiedys o malo nie popelnilem smiertelnego bledu'…
– Co?
– Kazal zadzwonic za piec lub szesc godzin, bo pojechal… smiertelny blad? Boze, to przeciez Rambouillet!
– Cmentarz?
– Tak! Trzynascie lat temu probowal mnie tam zabic. To na pewno Rambouillet!
– Ale nie za piec ani szesc godzin – zaprotestowala Marie. – Zostawil wiadomosc w Waszyngtonie, a stamtad nie da sie przyleciec do Paryza i dojechac do Rambouillet w ciagu pieciu godzin.
– Oczywiscie, ze sie da. Obaj juz to robilismy. Najpierw wojskowym samolotem z bazy Andrews do Paryza, oczywiscie jako dyplomaci, bez zadnej kontroli. Peter Holland kopnal go w tylek, ale dal mu na pozegnanie prezent. Natychmiastowy rozwod, lecz z premia w nagrode za naprowadzenie na trop 'Meduzy'. – Bourne przystanal raptownie i spojrzal na zegarek. – Na wyspach jest teraz dopiero poludnie. Poszukajmy innego telefonu.
– Johnny? Naprawde myslisz, ze…
– Caly czas mysle, nie moge ani na chwile przestac! – przerwal jej Jason. Ruszyl szybkim krokiem przed siebie, trzymajac ja mocno za reke, tak ze musiala pobiec truchcikiem, zeby za nim nadazyc. – Glace… – przeczytal napis na szybie po prawej stronie.
– Lody?
– W srodku jest automat- powiedzial, zwalniajac kroku. Podeszli do drzwi ozdobionych wywieszkami reklamujacymi kilkanascie roznych smakow. – Dla mnie waniliowe – rzucil, wciagajac ja za soba do zatloczonego wnetrza.
– Ile galek?
– Wszystko jedno.
– Przeciez w tym halasie nie bedziesz go slyszal…
– Ale on mnie uslyszy, a o to w tej chwili chodzi. Zajmij sie czyms przez chwile. – Bourne podszedl do telefonu. Teraz doskonale rozumial, dlaczego nikt nie korzystal z tego aparatu; halas panujacy w pomieszczeniu byl rzeczywiscie nie do zniesienia. – Mademoiselle, s 'il vous plait, c 'est urgent!
Trzy minuty pozniej, zatykajac rozpaczliwie dlonia ucho, Jason uslyszal w sluchawce glos najbardziej denerwujacego pracownika pensjonatu.
– Mowi Pritchard, kierownik recepcji Pensjonatu Spokoju. Telefonistka poinformowala mnie, sir, ze dzwoni pan w bardzo pilnej sprawie. Czy wolno mi zapytac, co jest przyczyna…
– Zamknij sie! – ryknal Jason, usilujac przekrzyczec harmider panujacy we wnetrzu zatloczonej lodziarni w Corbeil- Essonnes we Francji. – Popros do telefonu pana St. Jay, tylko szybko! Mowi jego szwagier.