– Myslisz o Szakalu?
– Widzialem na wlasne oczy, jak w Atenach wzial pieniadze od greckich spekulantow, ktorzy usilowali sprzedac nam tereny pod lotniska, doskonale wiedzac, ze zaraz potem zostaniemy stamtad wyrzuceni przez komunistow. Zaplacili mu, zeby siedzial cicho. W Amsterdamie byl zwiazany ze srodowiskiem handlarzy diamentami. Posredniczyl w transakcjach zawieranych z szychami z Moskwy. Kiedys wzialem go na drinka i zapytalem: 'Kruppie, czy ty wiesz, co robisz?'. A on na to, ubrany w garnitur, o jakim ja moglem tylko marzyc: 'Aleksiej, zrobie wszystko, co w mojej mocy, zeby cie przechytrzyc i pomoc Zwiazkowi Radzieckiemu w zdobyciu dominacji nad calym swiatem, ale tymczasem zapraszam cie na wakacje do mojego domu nad Jeziorem Genewskim'. Tak mi wtedy powiedzial, Mo.
– Szczegolny facet. Oczywiscie opowiedziales o wszystkim swemu przyjacielowi Cassetowi…
– Oczywiscie, ze nie – przerwal mu Conklin.
– Dobry Boze, dlaczego?
– Dlatego ze Krupkin nigdy mu sie nie przyznal, ze mnie zna. Charlie rozpoczal gre, ale to ja rozdaje karty.
– Jak to?
– David, to znaczy Jason, ma w banku na Kajmanach ponad piec milionow dolarow. Wystarczy mi tylko niewielka czesc tej forsy, zeby przeciagnac Kruppiego calkowicie na nasza strone, oczywiscie tylko w przypadku, gdybysmy tego potrzebowali.
– Co znaczy, ze nie ufasz Cassetowi.
– Ujalbym to w nieco inny sposob – odparl Aleks. – Zaryzykowalbym dla niego zycie, ale nie jestem pewien, czy chcialbym mu je powierzyc. On i Peter Holland maja swoje priorytety, a my swoje. Im chodzi przede wszystkim o 'Meduze', nam o Davida i Marie.
– Messieursi – przerwala im hostessa. – Przyjechal panski samochod, sir – zwrocila sie do Aleksa. – Czeka na poludniowym podjezdzie.
– Jest pani pewna, ze na mnie? – zapytal Conklin.
– Prosze mi wybaczyc, monsieur, ale powiedziano mi, ze chodzi o pana Smitha, ktory nieco utyka na jedna noge.
– W takim razie wszystko sie zgadza.
– Wezwalam bagazowego, zeby zaniosl panom walizki, messieurs. To dosc daleko stad. Bedzie czekal na panow przy samochodzie.
– Dziekujemy bardzo.
Conklin wstal z fotela i siegnal do kieszeni po pieniadze.
– Pardon, monsieur… Nie wolno nam przyjmowac napiwkow.
– Prawda, zapomnialem. Moja walizka jest przy pani biurku, zgadza sie?
– Tam gdzie ja pan zostawil. Za kilka minut znajdzie sie przy samochodzie razem z walizka doktora, ma sie rozumiec.
– Jeszcze raz dziekujemy – powiedzial Aleks. – I przepraszam za te pieniadze.
– Wszyscy otrzymujemy wystarczajace wynagrodzenie, sir, ale dziekuje, ze pan o tym pomyslal.
– Skad wiedziala, ze jestes lekarzem? – zwrocil sie Conklin do Panova, kiedy ruszyli w kierunku drzwi prowadzacych do glownej hali portu lotni czego Orly. – Udzielales jej jakiejs porady?
– W tym halasie byloby to raczej niemozliwe.
– Wiec skad? Przeciez nic przy niej nie wspomnialem o twoim zawodzie.
– Zna ochroniarza, ktory mnie przyprowadzil. Zdaje sie, ze nawet dosc dobrze. Powiedziala z tym swoim uroczym francuskim akcentem, ze jest 'bahdzo athakcyjny'.
– Aha… – mruknal Aleks, rozgladajac sie w poszukiwaniu tablicy, ktora skierowalaby ich w strone poludniowego podjazdu. Po chwili dostrzegl ja i obaj ruszyli we wskazanym kierunku.
Zaden z nich nie zwrocil uwagi na dystyngowanego mezczyzne o gestych czarnych wlosach i duzych ciemnych oczach, ktory nie spuszczajac z nich wzroku wyszedl za nimi szybkim krokiem z sali przeznaczonej dla dyplomatow. Kiedy wyprzedzil obu mezczyzn i znalazl sie nieco z boku, wyjal z wewnetrznej kieszeni marynarki fotografie i dyskretnie porownal znajdujacy sie na niej wizerunek z oryginalem, ktory mial przed soba. Zdjecie przedstawialo doktora Morrisa Panova ze szklistym spojrzeniem nieprzytomnych oczu i otepialym wyrazem twarzy, ubranego w biala szpitalna koszula.
Dwaj Amerykanie wyszli przed budynek; ciemnowlosy mezczyzna uczynil to samo. Panov i Conklin staneli, rozgladajac sie w poszukiwaniu nieznanego samochodu; mezczyzna gestem przywolal swoj pojazd. Z jednej ze stojacych w kolejce taksowek wysiadl kierowca, podszedl do Amerykanow i zamienil z nimi kilka slow. W tej samej chwili pojawil sie bagazowy z ich walizkami. Kiedy dwaj mezczyzni wsiedli do taksowki, sledzacy ich brunet wskoczyl natychmiast do swojego samochodu.
– Pazzo! – powiedzial po wlosku do siedzacej za kierownica, modnie ubranej kobiety w srednim wieku. – Mowie ci, to szalenstwo! Czekamy przez trzy dni, pilnujemy jak oka w glowie wszystkich samolotow z Ameryki i juz mamy zrezygnowac, kiedy okazuje sie, ze ten duren z Nowego Jorku mial racje. To oni! Daj, ja poprowadze, a ty zawiadom naszych ludzi na lotnisku. Powiedz, zeby natychmiast zadzwonili do DeFazio. Ma pojsc do tej swojej ulubionej restauracji i czekac na telefon ode mnie. Ma tam siedziec tak dlugo, dopoki nie porozmawiamy.
Czy to ty, starcze? – zapytala przyciszonym glosem hostessa, trzymajac sluchawke stojacego na jej biurku telefonu.
– Tak – odparl drzacy, chrapliwy glos. – Slysze juz dzwon, ktory wzywa mnie na ostatni Aniol Panski.
– A wiec to ty…
– Juz ci powiedzialem, wiec mow, o co ci chodzi.
– W liscie, ktory dostalismy w ubieglym tygodniu, wymieniono szczuplego, starszego Amerykanina utykajacego na jedna noge. Prawdopodobnie mial mu towarzyszyc lekarz, zgadza sie?
– Zgadza! I co?
– Wlasnie wyszli. Powiedzialam 'doktorze' do mlodszego z nich, a on nie zaprotestowal.
– Dokad poszli? To bardzo wazne!
– Na razie nie wiem, ale wkrotce dowiem sie wystarczajaco duzo, zebys mogl sam to sprawdzic, starcze. Bagazowy, ktory zaniosl im walizki na poludniowy podjazd, mial zapamietac marke i numer rejestracyjny samochodu.
– Zawiadom mnie, jak tylko wroci!
Trzy tysiace mil od Paryza, na Prospect Avenue w Brooklynie, Louis DeFazio siedzial samotnie przy stoliku w glebi Trafficante's Clam House. Skonczyl wlasnie poznopopoludniowy lunch skladajacy sie z vitello tonnato i starajac sie zachowac swoj zwykly, jowialny i dostojny wyglad, otarl usta jaskrawoczerwona serwetka. W rzeczywistosci z najwyzszym trudem powstrzymywal sie od tego, zeby z wsciekloscia nie zlapac jej zebami. Maledetto! Siedzial tu juz od prawie dwoch godzin, a biorac pod uwage to, ze na sama droge z Garafola's Pasta Palace na Manhattanie potrzebowal czterdziestu pieciu minut, minely juz prawie trzy godziny od chwili, kiedy ten duren w Paryzu odnalazl dwoch poszukiwanych mezczyzn. Ile czasu moga potrzebowac dwaj bersaglios na dotarcie z lotniska do hotelu? Trzy godziny? Chyba ze ten pacan z Palermo postanowil pojechac do Londynu i dopiero stamtad przekazac wiadomosc, co bylo calkiem mozliwe, jesli znalo sie Palermo.
DeFazio od poczatku wiedzial, ze na pewno ma racje. Z tego, co zydowski doktorek gadal po zastrzykach, wynikalo jasno, ze on i ten byly agent predzej czy pozniej poleca do Paryza, do swojego kolesia, podstawionego speca od brudnej roboty. Co prawda zaraz potem doktor i Nicolo znikneli, jakby zapadli sie pod ziemie, ale co z tego? Nicky nic nikomu nie powie, bo wie, ze za takie rzeczy dostaje sie nozem w nerke, a poza tym wszystko, co by ewentualnie wypaplal, da sie jakos odkrecic i wszystko rozejdzie sie po kosciach. Co do doktorka, to ten mogl sobie co najwyzej przypomniec pokoik na jakiejs farmie i odwiedzajacego go Nicolo. Nic wiecej nie slyszal ani nie widzial.
Tak wiec Louis wiedzial, ze ma racje, a to oznaczalo, ze w Paryzu bedzie na niego czekalo siedem milionow dolarow. Siedem milionow, dobry Boze! Nawet po oplaceniu tych durniow z Palermo zostanie jeszcze wcale pokazna sumka.
Louis wstrzymal oddech, gdyz do stolika podszedl stary kelner, wuj samego Trafficante.
– Telefon do pana, signor DeFazio.
Jak zawsze w takich sytuacjach capo supremo poszedl do automatu telefonicznego wiszacego w waskim korytarzu kolo meskiej toalety.
