– Wcale nie, sir – rozesmial sie porucznik, prowadzac Panova do elektrycznego wozka z amerykanska flaga na zderzaku i zolnierzem za kierownica. – Przy podchodzeniu do ladowania dostalismy z wiezy sygnal, ze nadeszla dla niego jakas pilna wiadomosc.
– A ja juz myslalem, ze po prostu poszedl do lazienki.
– To z pewnoscia tez, sir. – Porucznik polozyl walizeczke doktora w skrzyni ladunkowej i pomogl mu wejsc do wozka. – Ostroznie, sir. Prosza,, podniesc troche wyzej noge…
– To tamten, nie ja! – zaprotestowal Panov. – Ja mam nogi w porzadku.
– Powiedziano nam, ze jest pan chory, sir.
– Ale nie na nogi, do cholery… Przepraszam, mlody czlowieku. Nie lubie latac w czyms niewiele wiekszym od szybowca dwiescie czterdziesci kilometrow nad ziemia. Niewielu astronautow wychowalo sie na Tremont Avenue…
– Pan mowi serio, doktorze?
– Prosze?
– Ja jestem z Garden Street, tuz kolo zoo! Nazywam sie Fleishman, Morris Fleishman. Milo spotkac rodaka z Bronksu!
– Morris? – zapytal Panov, sciskajac wyciagnieta dlon. – Morris Komandos? Powinienem byl pogadac z twoimi rodzicami… Trzymaj sie, Mo. I dziekuje za opieke.
– Niech pan szybko dobrzeje, doktorze, a jak pan znowu zobaczy Tremont Avenue, prosze ja ode mnie pozdrowic.
– Oczywiscie, Mo – odparl Mo i uniosl reke w pozegnalnym gescie. Wozek bezszelestnie ruszyl z miejsca.
Cztery minuty pozniej w towarzystwie kierowcy Panov wszedl do dlugiego szarego korytarza sluzacego przybywajacym do Francji dyplomatom, akredytowanym przez Quai d'Orsay. Niebawem dotarli do obszernego pomieszczenia, w ktorym tu i owdzie staly grupki rozmawiajacych w najrozniejszych jezykach kobiet i mezczyzn. Panov stwierdzil z niepokojem, ze nigdzie nie widzi Conklina i wlasnie mial zamiar zapytac o niego kierowce, kiedy podeszla do niego mloda kobieta w kostiumie hostessy.
– Docteur? – zwrocila sie do Panova.
– Owszem – odparl Mo, nie kryjac zaskoczenia. – Obawiam sie jednak, ze moj francuski jest na niezbyt wysokim poziomie, jesli w ogole jest na ja kimkolwiek.
– Nie szkodzi, sir. Panski towarzysz poprosil, zeby pan tutaj na niego zaczekal. Twierdzil, ze to kwestia zaledwie kilku minut… Prosze, zechce pan spoczac? Czy mam przyniesc drinka?
– Burbon z lodem, jesli pani taka mila – odparl Panov, siadajac w fotelu.
– Oczywiscie, sir. – Hostessa oddalila sie, a kierowca postawil obok Panova jego teczke.
– Musze juz wracac do samochodu – oswiadczyl. – Tutaj jest pan bezpieczny, doktorze.
– Ciekawe, dokad on poszedl… – mruknal Panov, spogladajac na zegarek.
– Moze do telefonu. Oni wszyscy tak robia: odbieraja wiadomosc, a potem pedza do glownego holu, zeby zadzwonic z automatu. Nigdy nie korzystaja z telefonow, ktore sa tutaj. Ruscy zawsze gonia najszybciej, a Arabowie ida dostojnie jak zyrafy.
– To widocznie ze wzgledu na roznice klimatyczne – zauwazyl z usmiechem psychiatra.
– Na pana miejscu nie zakladalbym sie o to. – Kierowca rozesmial sie i zasalutowal Panovowi. – Prosze na siebie uwazac, sir, i troche odpoczac. Wyglada pan na zmeczonego.
– Dziekuje, mlodziencze. Do widzenia.
Rzeczywiscie jestem zmeczony, pomyslal Panov, kiedy kierowca zniknal w szarym korytarzu. Bardzo zmeczony, ale Aleks mial racje: gdyby przylecial tu beze mnie, nigdy bym mu tego nie wybaczyl… David! Musimy go odnalezc! Nikt z nich nie rozumie, jak wielkie zniszczenia moga nastapic w jego psychice! Wystarczy jeden silniejszy bodziec, zeby stal sie znowu tym, kim byl trzynascie lat temu – bezlitosnym, okrutnym morderca…
Glos. Ktos nachylal sie nad nim i cos do niego mowil.
– Przepraszam, zamyslilem sie…
– Panski drink, doktorze – powtorzyla uprzejmym tonem hostessa. – Nie wiedzialam, czy mam pana budzic, ale pan poruszyl sie i jeknal, jakby cos pana bolalo…
– Nie, alez skad, moja droga. Po prostu jestem zmeczony.
– Rozumiem, sir. Takie niespodziewane, dalekie podroze sa bardzo wyczerpujace.
– Ma pani calkowita racje – odparl z usmiechem Panov i wzial swoja szklanke. – Dziekuje.
– Jest pan Amerykaninem, prawda?
– Skad pani wie? Przeciez nie mam kowbojskich butow ani hawajskiej koszuli?
Dziewczyna rozesmiala sie czarujaco.
– Ale znam kierowce, ktory pana przyprowadzil. Pracuje w amerykanskiej ochronie i jest bardzo, ale to bardzo atrakcyjny…
– W ochronie? Ma pani na mysli cos w rodzaju policji?
– Tak, ale my prawie nie uzywamy tego slowa… O, juz wraca panski towarzysz. – Hostessa znizyla glos. – Moge o cos zapytac, doktorze? Czy on bedzie potrzebowal wozka inwalidzkiego?
– Dobry Boze, skadze znowu! Chodzi tak juz od wielu lat.
– W takim razie zycze panu przyjemnego pobytu w Paryzu, sir. Kobieta odeszla, a w chwile potem na fotelu obok Panova usiadl Conklin. Na jego twarzy malowal sie wyraz wzburzenia i niepewnosci.
– Co sie stalo? – zapytal Mo.
– Rozmawialem z Charliem Cassetem w Waszyngtonie.
– To chyba ten, ktoremu ufasz, prawda?
– Jest najlepszy ze wszystkich, pod warunkiem ze moze podejmowac decyzje na podstawie bezposredniego kontaktu, a nie opierajac sie na wydrukach lub informacjach z monitora, ktorym nie moze zadac zadnych pytan.
– Czyzby znowu usilowal pan wejsc na moja dzialke, doktorze Conklin?
– Tydzien temu o to samo oskarzylem Davida i wiesz, co mi odpowiedzial? Zyjemy w wolnym kraju, w ktorym nikt, nawet czlowiek z twoim do swiadczeniem, nie ma monopolu na zdrowy rozsadek.
– Mea culpa – przyznal Panov. – Przypuszczam, ze twoj przyjaciel z Waszyngtonu zrobil cos, co ci sie nie podoba.
– Jemu tez by sie nie podobalo, gdyby wiedzial troche wiecej o osobie, z ktora to zrobil.
– Zalatuje mi to freudyzmem.
– I slusznie. Casset nawiazal na wlasna reke kontakt z niejakim Dymitrem Krupkinem z ambasady radzieckiej w Paryzu. Bedziemy pracowac z miejscowym KGB – my, to znaczy ty, ja, Bourne i Marie – oczywiscie jesli zastaniemy ich za godzine na cmentarzu w Rambouillet.
– Co ty wygadujesz? – wykrztusil kompletnie oszolomiony Mo.
– To dluga historia, a mamy niewiele czasu. Moskwie zalezy na glowie Szakala, najlepiej odcietej od reszty ciala. Waszyngton nie moze nam teraz pomagac, wiec Rosjanie beda pelnili funkcje naszej nianki, gdybysmy znalezli sie w potrzebie.
Panov zmarszczyl brwi i potrzasnal glowa, usilujac przyswoic sobie zaskakujaca informacje.
– Nie wydaje mi sie, zeby to bylo zupelnie normalne, ale przyznam, ze jest w tym pewna logika.
– Tylko na papierze, Mo – odparl Aleks. – W przeciwienstwie do Casseta ja znam Dymitra Krupkina.
– Tak? Czyzby byl zlym czlowiekiem?
– Kruppie? Nie, nie o to chodzi…
– Kruppie?
– Poznalismy sie w Stambule pod koniec lat szescdziesiatych, a potem byly Ateny, Amsterdam i jeszcze kilka miejsc. Krupkin nie jest zlym czlowiekiem. Pracuje dla Moskwy najlepiej, jak tylko moze, a jest bystry, choc moze nie blyskotliwie inteligentny, ale ma pewien problem: znalazl sie po niewlasciwej stronie. Zle sie stalo, ze jego rodzice nie wyjechali z moimi po zwyciestwie bolszewikow.
– Zapomnialem, ze twoja rodzina pochodzi z Rosji.
– Dobrze, ze znam rosyjski, bo dzieki temu moge wychwytywac wszystkie niuanse tego, co mowi. W gruncie rzeczy to stuprocentowy kapitalista. Podobnie jak ministrowie w Pekinie, nie tylko lubi pieniadze, ale jest nimi wrecz zafascynowany – nimi, a takze wszystkim, co sie wiaze z ich posiadaniem. Kazdy, kto dalby mu odpowiednie gwarancje bezpieczenstwa, moglby go kupic od reki.