pieniadze, i postaral sie, zeby Ramos wystepowal jako posrednik miedzy nim a jego kontrahentami. Stolle wykombinowal, ze inne grupy mafijne beda sie trzymac z daleka od syna Alexandra Ramosa.- A jaka jest twoja rola w tym wszystkim?
– Arbitra. Bytem lacznikiem miedzy grupami mafijnymi. Wszyscy, lacznie z agentami federalnymi, chcieliby uniknac wojny gangow.
Zadzwonil pager i Komandos popatrzyl na wyswietlacz.
– Musze wracac do Deal. Masz jeszcze jakas ukryta bron w swoim arsenale? Chcesz podjac ostatnia probe ujecia?
A niech to. Byl z siebie zadowolony!
– Nienawidze cie – powiedzialam.
– Nieprawda – odparl Komandos, calujac mnie delikatnie w usta.
– Dlaczego zgodziles sie ze mna spotkac? Nasze spojrzenia skrzyzowaly sie. A potem zakul mnie w kajdanki. Z obiema rekami na plecach.
– Psiakrew! – krzyknelam.
– Przepraszam, ale niezla z ciebie cholera. A ja nie moge pracowac, kiedy sie o ciebie martwie. Powierze cie Czolgowi.
– Nie mozesz mi tego zrobic! Carol znowu pojdzie na most.
Komandos skrzywil sie.
– Carol?
Opowiedzialam mu o Carol i Joyce, i o tym, jak Carol nie chciala dac sie zlapac, i ze tym razem to wszystko byla moja wina.
Komandos uderzyl czolem w szafe.
– Dlaczego ja? – zajeczal.
– Nie pozwolilabym, zeby Joyce cie trzymala – powiedzialam mu. – Mialam zamiar oddac cie w jej rece, a potem wymyslic cos, zeby cie odbic.
– Wiem, ze bede tego zalowal, ale puszcze cie wolno, zeby, bron Boze, Carol nie skoczyla z mostu. Masz czas do jutra do dziewiatej rano, zeby dogadac sie z Joyce, a potem przyjde po ciebie. Obiecaj, ze nie zblizysz sie do Artura Stolle'a ani do nikogo, kto nosi nazwisko Ramos. – Obiecuje.
Przejechalam przez miasto do domu Luli. Mieszkala na drugim pietrze, od frontu, i w oknach jeszcze sie swiecilo. Nie mialam przy sobie telefonu, wiec podeszlam do drzwi i nacisnelam dzwonek. Jedno z okien otworzylo sie i wyjrzala z niego Lula.
– Czego?
– To ja, Stephanie.
Rzucila mi klucze i weszlam do srodka.
Lula stala na schodach.
– Chcesz przenocowac?
– Nie. Potrzebuje pomocy. Wiesz, w jaki sposob chcialam schwytac Komandosa i przekazac go Joyce? Niezbyt mi to wyszlo.
Lula wybuchnela smiechem.
– Dziewczyno, Komandos to skurczybyk. Nikt mu nie dorowna. Nawet ty. – Wlozyla podkoszulek i dzinsy. – Nie chce byc wscibska, ale nie mialas na sobie stanika juz na poczatku wieczoru, czy to jakas swieza sprawa?
– Nie mialam, bo Dougie i Ksiezyc nie nosza takich fatalaszkow.
– To kiepsko – skwitowala Lula.
W mieszkaniu byly dwa pokoje. Sypialnia z przylegajaca lazienka i drugi pokoj, ktory sluzyl jako pokoj goscinny i jadalnia i mial jeszcze aneks kuchenny. Na granicy kacika kuchennego Lula postawila stol i dwa krzesla. Usiadlam na jednym z nich i wzielam od niej piwo.
– Chcesz kanapke? – zapytala. – Mam mortadele.
– Kanapka bylaby niezla. Dougie mial tylko paszteciki z krabow. – Wypilam duzy lyk piwa. – Na tym wlasnie polega problem: co zrobimy z Joyce? Czuje sie odpowiedzialna za Carol.- Nie mozesz byc odpowiedzialna za czyjas mylna interpretacje – orzekla Lula. – Przeciez nie kazalas jej przywiazywac Joyce do tego drzewa.
Prawda.
– Z drugiej strony – powiedziala – byloby dobrze zrobic ja w konia jeszcze raz.
– Masz jakis pomysl?
– Czy Joyce dobrze zna Komandosa?
– Widziala go kilka razy.
– Przypuscmy, ze wcisniemy jej kogos podobnego do niego, a potem odbijemy tego sobowtora. Co ty na to? Znam takiego kolesia, Morgana, ktory by sie nadal. Identyczna ciemna karnacja. Podobna budowa ciala. Moze nie jest taki postawny jak Komandos, ale niewiele mu brakuje. Zwlaszcza jezeli byloby calkiem ciemno i w ogole by sie nie odzywal. Ma ksywe Kon ze wzgledu na okazalosc intymnych czesci ciala.
– Chyba musialabym wypic jeszcze pare piw, zeby uwierzyc, ze to sie moze udac.
Lula spojrzala na puste butelki po piwie, ktore staly na ladzie kuchennej.
– Akurat w tym mam nad toba przewage. I wierze, ze ten plan sie uda. – Wyjela wyswiechtany notes z adresami i
– Klient?
– Sutener. Kawal drania, ale jest mi winien przysluge. I prawdopodobnie poradzi sobie z udawaniem Komandosa. Moze nawet ma w szafie podobne ubrania.
Piec minut pozniej Morgan oddzwonil, a Lula i ja mialysmy falszywego Komandosa.
– Plan jest taki – powiedziala Lula. – Zgarniamy tego kolesia z rogu Stark i Belmont za pol godziny. Ma jeszcze cos do zalatwienia dzis w nocy, wiec musimy sie pospieszyc.
Zadzwonilam do Joyce i powiedzialam, ze dostarcze jej Komandosa i ze spotkamy sie na parkingu za biurem. Bylo to najciemniejsze miejsce, jakie znalam.
Dokonczylam kanapke i dopilam piwo, a potem zaladowalysmy sie z Lula do cherokee. Kiedy przyjechalysmy na rog Stark i Belmont, musialam przetrzec oczy, zeby upewnic sie, ze mezczyzna, ktorego zobaczylam, naprawde nie jest Komandosem.
Roznice staly sie widoczne, kiedy Morgan podszedl blizej. Karnacje mial taka sama, ale bardziej pospolite rysy twarzy. Wiecej zmarszczek wokol oczu i ust, za to mniej inteligentny wyraz twarzy.
– Lepiej, zeby Joyce zanadto mu sie nie przygladala -powiedzialam do Luli.
– Mowilam, zebys wypila jeszcze jedno piwo – skwitowala Lula. – Wszystko jedno, przeciez za biurem jest naprawde ciemno, a jesli wszystko pojdzie dobrze, Joyce bedzie ugotowana, zanim sie w czymkolwiek zorientuje.
Zakulysmy Morgana w kajdanki z przodu, co jest na ogol bezmyslnym posunieciem, ale Joyce nie byla az tak wytrawna lowczynia nagrod, zeby to zauwazyc. Potem dalysmy mu kluczyk od kajdanek. Umowa byla taka, ze kiedy przyjedziemy na parking, facet wezmie ten kluczyk do ust. Nie bedzie chcial rozmawiac z Joyce, udajac, ze jest wsciekly. Postaramy sie, zeby zlapala gume, a kiedy wysiadzie, aby zobaczyc, co sie stalo, Morgan otworzy sobie kajdanki i zniknie w ciemnosciach nocy.
Przyjechalysmy na miejsce wczesniej, zebym zdazyla wysadzic Lule. Ustalilysmy, ze Lula schowa sie za malym smietnikiem na tylach biura, a kiedy Joyce bedzie zajeta aresztowaniem Komandosa, ona wbije gwozdz w opone jej samochodu. Zaparkowalam tak, zeby Joyce musiala postawic samochod obok smietnika. Lula wyskoczyla z auta i ukryla sie, a ja prawie w tym samym momencie zobaczylam swiatla na rogu.
Joyce wjechala swoim suvem, zaparkowala obok mojego wozu i wysiadla. Ja zrobilam to samo. Morgan siedzial osuniety na tylnym siedzeniu, ze zwieszona glowa.
Joyce zajrzala do srodka.- Nie widze go. Wlacz swiatla.
– Nie ma mowy – powiedzialam. – Gdybys byla sprytna, to wylaczylabys tez swoje. Mnostwo ludzi go szuka.
– Dlaczego on tak siedzi bez ruchu?
– Jest nacpany. Joyce pokiwala glowa.
– Zastanawialam sie, jak to zalatwisz.
Narobilam duzo ruchu i halasu wokol wyciagania Morgana z tylnego siedzenia. Runal na mnie, osunal sie na