– Kto? – zdziwila sie Rosa. – A, tak, oczywiscie. Elegancka i swiatowa. Wygladaja razem jak dwoje pieknych, rasowych kotow.

– Kotow? Trudno mi sobie wyobrazic markiza w charakterze kanapowca, ktory lasi sie do czyichs rak.

Rosa zasmiala sie krotko.

– Przeciez sama mowilas, ze nie jest pozbawiony uczuc.

Diana tylko machnela reka i spojrzala na wirujace pary. Nie bylo sensu niczego tlumaczyc. Rosa nalezala juz do innego swiata i z cala pewnoscia nie zrozumialaby skomplikowanej psychiki lorda Rothgara.

Mysli Diany krazyly wciaz wokol niego. Tak, ona potrafila go zrozumiec. A jednoczesnie sprawialo jej przyjemnosc wyobrazanie sobie, ze markiz wlasnie do niej sie lasi. Ze to ona moze zaspokoic jego kocia potrzebe pieszczot.

Muzyka zamilkla i tancerze sklonili sie sobie gleboko. Zapowiedziano nastepny taniec. Panowie ustawili sie w jednym rzedzie, a panie w drugim. Flecista dal znak i rozpoczeto skocznego jiga.

Atmosfera robila sie coraz bardziej swobodna. Dzentelmeni emablowali damy, a mlodziez pozwalala sobie nawet od czasu do czasu na wymiane pocalunkow. Wzrok Diany padl na grupe dzieci, ktore bawily sie w swoim kolku. Byl wsrod nich Arthur, ktory po swojemu podskakiwal w takt muzyki. Zaplonione i szczesliwe corki lady Steen znalazly sobie partnerow i tanczyly z doroslymi.

– Widzialam go z siostrzencem – powiedziala po chwili hrabina. – To zadziwiajace, jak sie potrafi nim opiekowac.

Tym razem Rosa nie musiala juz pytac, o kogo jej chodzi.

– Tak, wyglada jak tygrys z barankiem – zaczela, ale zaraz umilkla widzac blyski w oczach Diany. – Tak, widac, ze powinien miec dzieci.

Skoro nie zjadl jeszcze malego Arthura, dodala w duchu.

Hrabina patrzyla na maluchy, myslac o tym, ze nie potrafi byc w ich towarzystwie tak naturalna i swobodna jak Rothgar. Jej wzrok padl na dziecko, ktore wirowalo w tancu jak kolowrotek. Nieco dalej zauwazyla zone lorda Bryghta, trzymajaca w ramionach uspionego synka. Wsrod kobiet z sasiedztwa byla jeszcze jedna zona i matka. Bez trudu znalazla z nimi wspolny jezyk.

Diana pomyslala, ze nic nie denerwuje jej bardziej niz rozmowy o porodach. Albo o przeziebieniach dzieci!

Nie nalezala do tego swiata.

Nie chciala miec z nim nic wspolnego.

– Tak, masz racje – zwrocila sie do Rosy. – Markiz powinien sie ozenic. To dziwne, ze nikt go jeszcze nie przekonal.

– Ze jego matka nie byla szalona? Diana pokrecila glowa.

– Ze warto zaryzykowac.

– Slyszalam, ze lord Bryght probowal to zrobic, ale doszlo do przykrej sceny – poinformowala ja Rosa.

Diana z cala pewnoscia wypytalaby przyjaciolke o szczegoly, ale w tym momencie w stodole pojawil sie lord Brand.

– Zdaje sie, ze maz juz sie za toba stesknil – powiedziala, czujac uklucie w sercu.

Rosa wyciagnela ku niemu rece i pocalowala go mocno, gdy wzial ja w ramiona.

– Ten rok nauczyl nas cierpliwosci, prawda kochanie? -zwrocila sie do meza.

Diana wiedziala, ze po gwaltownym wybuchu namietnosci oboje postanowili czekac z rozpoczeciem milosnego zycia az do slubu.

Brand pocalowal ja raz jeszcze.

– Mnie nie nauczyl niczego! – stwierdzil z lobuzerskim usmiechem. – Chodzmy juz, kochanie.

Rosa przylgnela do niego niemal calym cialem. Wystarczylo na nich spojrzec, zeby wiedziec, jak sa szczesliwi. Przez moment Diana zalowala, ze nie ma ukochanego. Chciala, zeby ktos tak na nia popatrzyl przynajmniej raz w zyciu.

– Musze juz isc, Diano – zwrocila sie do niej przyjaciolka. Zabrzmialo to, jak zapowiedz rozstania. – Dziekuje za to, co dla mnie zrobilas i zycze ci, zebys znalazla swoje szczescie. Byc moze wcale nie jest tak daleko – dodala z tajemnicza mina.

Hrabina chciala wyjasnic, ze kobieta z jej pozycja i wladza musi zapomniec o wlasnym szczesciu, ale tylko usmiechnela sie do nowozencow.

– Badzcie zawsze zdrowi i tacy dla siebie, jak dzisiejszego dnia – powiedziala. – A mnie wystarczy polityka i rachunki. Nie uwierzycie, ale bardzo mnie to zajmuje.

Rosa zrobila mine, jakby chciala cos jeszcze dodac, ale po chwili zrezygnowala. Przytulila sie tylko ciasniej do meza i po chwili znikneli wsrod tlumu otaczajacego stodole. Diana znowu zostala sama.

Po nastepnym tancu zarzadzila przerwe. W najlepszym mozliwym momencie, poniewaz Brand zbieral sie juz wraz z zona do odjazdu. Mieli stad spory kawalek do swojego nowego domu w Wenscote i dlatego zdecydowali sie wyjechac wczesnie. Ich powoz juz czekal, a woznica konczyl zapinanie uprzezy.

Zebrani obsypali nowozencow kwiatami, wyjmowanymi z koszy przygotowanych uprzednio przez Diane. Teraz, zeby godnie pozegnac przyjaciolke, sama chwycila jeden z tych koszy i chodzila wsrod tlumu, by kazdy mogl z niego zaczerpnac. Podsunela go tez markizowi, ktory, ku jej zdziwieniu, wzial az dwie garscie kwiecia, podazyl w strone nowozencow i wysypal je prosto na ich glowy.

Brand smiejac sie, probowal usunac platki z wlosow mlodej zony, a potem swoich. Na prozno. Sporo kwiatkow zostalo, tworzac wokol ich glow cos w rodzaju korony, czy moze raczej aureoli.

Na ten widok Diana poczula scisniecie w gardle. Nie chciala jednak plakac. Bedzie sie przeciez nadal widywac z przyjaciolka. Zebrala reszte kwiecia z kosza i rzucila na Rose.

– Szczesliwej drogi!

Lzy same poplynely jej po policzkach.

– Czy malzenstwo to tak wielkie nieszczescie, hrabino?-Uslyszala gleboki meski baryton tuz kolo swego ucha.

Zamarla nagle, swiadoma bliskosci Rothgara.

– To sa lzy szczescia, markizie – odparla, wycierajac policzki. – Zreszta, juz nie placze.

W obliczu zagrozenia udalo jej sie szybko powstrzymac

– Wciaz placzesz, pani. Tylko w myslach.

– Masz inklinacje do metafizyki, panie – stwierdzila, rajac sie, by jej glos zabrzmial kpiaco.

Rothgar potraktowal to jednak powaznie.

– Byc moze metafizyka jest w zyciu najwazniejsza.

– Co by znaczylo, ze jestesmy jak piorka na wietrze.

– A nigdy sie tak nie czulas, pani? – Markiz patrzyl na nia uwaznie.

Gdyby chciala powiedziec prawde, musialaby wyznac, przez caly dzien miotaly nia dziwne, nieznane jej po uczuc. Tak, jakby stala sie nagle zupelnie innym czlowiekiei

– A ty, panie?

Wstrzymala oddech. Mysl o tym, ze markizem kierowalo cos poza jego wola, wydala jej sie malo prawdopodobna,

– Chodzmy, bo zaraz odjada – powiedzial po chwili wahania. – Z pewnoscia bedzie ci brakowac przyjaciolki, pani.

– A tobie, panie, brata – zauwazyla, tknieta nagla mysla. -To przeciez ostatni.

Wiedziala, ze trafila w jego slaby punkt. Markiz tez czasami musial sie czuc jak miotane wiatrem piorko.

– Ostatni? – powtorzyl, chcac zyskac na czasie.

– Inni twoi bracia sa juz zonaci – wyjasnila. – Zdaje sie, ze sam ich swatales, prawda, panie?

Rothgar pokiwal tylko smutno glowa.

– Masz, pani, doskonala pamiec.

– I co bedziesz robil teraz? – zapytala prowokacyjnie.

– Swat pozostaje swatem. Bede sie staral dobrze wyswatac nasza ojczyzne – odparl po dluzszym namysle.

– Komu?

– Coz, przede wszystkim, pokojowi – odrzekl po nastepnej minucie. – W kraju musi byc spokojnie, zeby mogl sie prawidlowo rozwijac.

Hrabina sama wiedziala o tym az nazbyt dobrze. Pokoj mial zawsze swoja cene.

Вы читаете Diabelska intryga
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×