wraz z Kozakami wtargnal do swietlicy zaduch dziegciu, koni i gorzalki. I cos jeszcze... Zimny powiew smierci. Plomienie smolnych szczap zachybotaly sie pod jej lodowatym tchnieniem.

Taras popatrzyl na skulone, chlipiace dzieci i odetchnal z ulga. Spodziewal sie oporu we dworze, zbrojnej czeladzi i Lachow. Obawial sie nawet, ze ich szesciu nie starczy na zdobycie folwarku, do ktorego, jak powiadal Sysun, wrocil potajemnie szlachcic wraz z cala rodzina. Tymczasem znalezli tu glod, nedze i mizerie. I kalekie dzieci...

Weresaj zadrzal, gdy przypatrzyl sie gromadce malcow. Niewysoki chlopczyk obejmowal kikutem ramienia dziewczynke z czarnymi jamami zamiast oczu. Tuz obok lezalo dziecko bez nog, przypominajace wor lachmanow, a dalej cisnely sie do kolan zakonnika piszczace pacholeta.

Dzieci byly strasznie okaleczone. Taras z przerazeniem ogladal kikuty rak i nog, glowki poznaczone glebokimi ranami, szramami od szabel, bliznami po oparzeniach. Niektore z dziatek mialy obciete uszy, nosy, lub palce – widac wraz z rodzicielami wpadly w rece zolnierzy z choragwi koronnych – byc moze nawet oddzialow kniazia Jaremy, mszczacych sie za rzezie i popalone dwory na Zadnieprzu. Taras widzial przed soba najnieszczesliwsze ofiary wojny, jaka wzniecil Bohdan Chmielnicki przeciwko Rzeczypospolitej. Nieszczesne pacholeta, ktore zaplacily za bunt cene srozsza niz czern, Kozacy, starszyzna zaporoska, polscy i ruscy panowie.

Na dalsze rozmyslania nie bylo czasu. Sysun wpadl miedzy kaleki, roztracil je, chwycil starego zakonnika za habit i wywlokl z gromady.

– Gdzie Lach? – zawyl. – Gdzie twoj pan?

– Pomilujcie, panowie molojcy – jeknal zakonnik. – Jego mosc Gdeszynski, co tu byl gospodarzem, zabit. Czern caly rod wydusila razem z zona i dziatkami cztery roki temu. O tam – pokazal ruchem glowy w strone podworza – za stajnia pogrzebalismy to, co z nich ostalo...

– Lzesz, didu! On tu we dworze ukrywa sie! Ale my go znajdziem. Spod ziemi wydobedziem. Tak ty lepiej gadaj, gdzie Gdeszynski zloto i srebra ukryl. Inaczej chudo bude!

– I na prazonych podeszwach na tamten swiat pojdziesz, popie! – Morozowicki wykrzywil twarz w paskudnym usmiechu.

– We dworze nie ma nikogo poza mna i tymi dziateczkami – rzekl zakonnik. – Z goscincow je zebralem, kaleki nieszczesne.

– Znaczy, ty tutaj dziecmi opiekujesz sie? Ty Lach – jezuita?

– Ja od ojcow bernardynow – odrzekl starzec. – Za grzechy moje ofiarowalem sie Panu Bogu, a on rzekl mi, abym sieroty nieszczesne pod dach moj bral. Tak i ja was, panowie molojcy, zmilowania prosze – nie czyncie krzywdy kalekom nieszczesnym.

– Milcz, popie! – warknal mlodszy Horylko. – Gdzie zloto chowasz? Gdzie twoje judaszowe dukaty, kundlu jezuicki? Oddasz nam, to cie calego ostawimy. A jesli choc jednego zatrzymasz, tedy na galezi poskaczesz!

– Nie mamy zlota. Toz ja biedny mnich jestem...

Jednym szybkim ruchem Sysun chwycil za kindzal i przylozyl ostrze do gardla zakonnika.

– Zawrzyj gebe, didu! Dukaty dawaj, talary, jefimki, orty!

– Bierzcie co chcecie, jeno oszczedzcie sieroty!

– Przeszukac dwor! – ryknal Sysun, a potem walnal Lacha rekojescia kindzalu w brzuch. Zakonnik jeknal, padl na kolana, zlozyl rece do modlitwy.

– Taras, pilnuj go!

Bandurzysta podszedl do starca, ale nie dobyl szabli. Nie wierzyl, aby Lach stawil mu opor. Sysun i Horylkowie rozbiegli sie po dworze. Z loskotem poczeli rabac beczki czekanami i obuszkami, rozwalac wieka skrzyn, odrywac obluzowane deski podlogi, zagladac do komor i piecow. Z lichych, parcianych workow wysypalo sie ziarno, ze skrzyni wzbil oblok maki. Z rozbitych barylek wyciagneli suchary, resztki jagiel i kaszy.

– Nie bojcie sie, ojcze – rzekl cicho Taras. – Jesliscie zlota nie zataili, nic wam nie bedzie. Wyscie panie, szlachcic?! – zapytal, widzac pas kolczy na habicie starego bernardyna.

Zakonnik modlil sie zarliwie. Dzieci plakaly, garnac sie do niego.

– Slugiwalem wojskowo – wyszeptal cicho. – Bylem pod Beresteczkiem. Ale po rzezi ofiarowalem sie Panu Bogu. I poszedlem zbierac po traktach pacholeta. Te wszystkie chore, ranne, bez rodzicieli. Dzieci, co pozostaly po przejsciu ordy, Kozakow albo naszych choragwi. Tu sa wszystkie – te ze szlacheckich dworow i te z prostych chalup. Z miast i przysiolkow. Z jarow i pol.

Taras spojrzal na dzieci, na ich rany, blizny, kikuty rak i nog obwiazane galganami, na pobladle twarzyczki. Przeniosl wzrok na zakonnika.

Zamarl...

Wrocilo tamto...

Kozaczek zadygotal, opadl na kolana i na chwile ukryl twarz w dloniach. To... To nie moglo byc prawda! Zobaczyl... Znowu, tak jak przed rokiem, dostrzegal... Widzial te straszna rzecz.

Zakonnik popatrzyl mu prosto w oczy. Spasi Chryste... Czyzby wiedzial o widzeniach Kozaka?! Czyzby cos przeczuwal?

– Taras, nie lekaj sie – wyszeptal brat Michal. – Mnie smierc pisana, lecz nie trwoz sie. Ojciec niebieski przyjmie mnie do swej chwaly. Nic to, ze zgine, jesli dzieci ocaleja.

– Ty wiesz – wydyszal bandurzysta. – Ty znajesz... Co mi sie stalo wtedy...

– Wiem, co widzisz – wyszeptal starzec. – To samo, co ujrzales pod Beresteczkiem, kiedy ostatniego dnia bitwy Chmielnicki uderzal na krolewskie wojska. Znow masz to przed oczyma. Modl sie za mnie, Kozacze.

– Skad wiesz? Ojcze... ja...

– Ja to samo ujrzalem. Straszne mialem widzenia, poki nie zrzucilem zbroi husarskiej i nie przywdzialem habitu. I nie ofiarowalem sie Panu Bogu. Ja wiem, co czujesz...

– Ja... nie chce! – jeknal Taras. – Nie zniose juz tego dluzej.

– I powiedzial Pan: kto nie bierze swojego krzyza i idzie do mnie, nie jest mnie godzien. Tak oto synu otrzymales dar od Boga, ufaj wiec w jego sile i moc, a on uczyni z niego najlepszy pozytek.

– Dlaczego to przytrafilo sie wlasnie mnie?!

– Ufaj w moc i opieke Bogurodzicy. Idz za jej glosem i daj sie prowadzic. Byc moze ty wlasnie zaprowadzisz pokoj Bozy na Ukrainie. I zakonczysz wojne...

Taras milczal. Dygotal z przerazenia, nie mogl patrzec na zakonnika.

Wtedy to Kozacy wpadli do swietlicy z brzekiem szabel, z loskotem podkutych butow.

– Nie ma dukatow! – krzyknal Morozowicki.

– Nie ma zlota! – zawtorowali mu jak jeden maz Horylkowie.

Oles spojrzal na Sysuna zlowrogim wzrokiem.

– Gdzie dukaty i talary? Gdzie orty i szostaki? Gdzie zlotoglowie i aksamity, czapraki, delie? Gdzie materie tureckie, cos nam je obiecywal?!

– Nie masz ich tutaj! – huknal mlodszy z Horylkow.

– Lgales, psi synu!

Sysun rozejrzal sie dokola ze zloscia. Byc moze nie wiedzial, czy od razu porwac za szable, czy tez odwrocic jakos uwage rozwscieczonych kompanow. I wtedy jego bystre oczy dostrzegly cos za plecami molojcow.

– Tam Lach zloto schowal! – zawolal, wskazujac figure Bogurodzicy. – Bierzcie! Matka Boska talarow nie potrzebuje.

Wytrzeszczyli oczy. Pod posagiem Marii lezal chudy trzos.

Zakonnik zerwal sie na nogi.

– To sa ostatnie grosze nasze, oddane pod opieke Najswietszej Panny!

Oles skoczyl ku figurze, wyciagajac reke po sakiewke. Bernardyn zagrodzil mu droge, lecz Kozak pchnal starca. Bez skutku. W zamian za to zakonnik chwycil jego dlon i zatrzymal bez wysilku; uwiezil ramie, niby w kowalskich kleszczach. Oles szarpnal sie wsciekle.

– Puskaj! – krzyknal. – Do dytka!

Kozacy skoczyli mu na pomoc, roztracajac dzieci. Izba wypelnila sie loskotem, krzykiem i brzekiem. Lecz nim Zaporozcy dopadli do posepnej postaci zakonnika, Lach odepchnal Olesia z takim rozmachem, ze Kozak padl w tyl, walnal podgolonym lbem w lawe, niemal nakryl sie nogami. Zanim jego kompani przypadli do bernardyna, zakonnik chwycil cienki trzos i z calej sily przycisnal do piersi.

– Przez meke Zbawiciela naszego, pomilujcie! – zakrzyknal. – To dla dzieci...

Horylkowie i Sysun chwycili starca za rece, chcac wyrwac mu mizerna zdobycz. Rozdarli habit, ale nie byli w stanie wydrzec sakiewki.

– Taras! – zacharczal Sysun. – Taras, chodz tu!

Bandurzysta nie ruszyl sie. Kozacy stekneli, szarpneli zakonnika za ramiona, w ktorych ukrywal sakiewke, ale nic nie wskorali.

– Z kurwy synu! – wycedzil przez zacisniete zeby Oles i jednym szybkim ruchem zdzielil bernardyna czekanem w leb. Zakonnik krzyknal, padl na kolana, lecz nie wypuscil sakiewki. Krew polala sie na podloge, sciekla na zmurszale deski.

– Oddaj dukaty! – ryknal Sysun. – Dawaj zloto, dytczy synu!

Chwycili zakonnika za ramiona. Sapali, kleli, warczeli, ale jego uchwyt byl silniejszy nizli kuta stal.

Oles porwal za szable i zadal cios. Sysun wyprowadzil drugi. Mlodszy Horylko uderzyl trzeci, a Morozowicki jako czwarty...

– Stac! – Taras rzucil sie miedzy molojcow. – Zostawcie go!

Starszy Horylko wbil Weresajowi lokiec pod zebra, mlodszy poprawil piescia w skron. Taras zgial sie, runal pod lawe, skulil na podlodze, trzymajac za zywot.

– Brac zloto! – zawyl Sysun.

– To dla dzieci! – jeknal zakonnik. – Zlitujcie... Oszczedzcie...

Ostatkiem sil Horylko oderwal prawa reke bernardyna od ciala, chwycil za przedramie, przytrzymal. Lecz nie byl w stanie rozewrzec mu palcow.

– Oddawaj! – krzyknal Sysun.

– Dla dziatek – powtorzyl mnich zakrwawionymi ustami. – Dla...

Sysun cial jednym ruchem kurczowo zacisnieta dlon. Zakonnik jeknal. Sakwa upadla na podloge razem z odcietymi palcami.

Sysun zawyl. Chcial rzucic sie po sakiewke, ale bernardyn byl szybszy. Nim Kozak schylil sie po mieszek, chwycil go lewa reka, przycisnal do pokrwawionego ciala.

– Ulitujcie – wybelkotal. – Ja...

Вы читаете Bohun
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×