Charles Bukowski

Hollywood

Przelozyla Teresa Tyszowiecka – Tarkowska

Tytul oryginalu: Hollywood

© 1989 Charles Bukowski

Dla Barbet Schroeder

1

W pare dni pozniej mialem telefon od Pinchota. Chcialby ruszyc ze scenariuszem. Moze bysmy wpadli do niego.

Wytlumaczyl nam co i jak, wiec wsiedlismy w garbusa i podskoczyli w strone Marina del Rey. Jakbym sie znalazl na nieznanym ladzie.

Jechalismy kolo przystani, mijajac lodzie, w wiekszosci zaglowki. Na pokladach obijali sie ludzie wystrojeni w zeglarskie ciuchy, czapki, daszki przeciwsloneczne. Wygladali, jakby jakims cudem nie dotyczyl ich trud codziennego zycia. Wygladali, jakby ich nigdy nie dopadl ani nie mial dopasc kolowrot. Coz – przywileje Wybrancow w krainie wolnych ludzi. Na moj gust zreszta wygladali dosc glupio. Oni o moim istnieniu naturalnie nie mieli nawet pojecia.

Od dokow odbilismy w prawo. Mijalismy teraz uliczki o wymyslnych nazwach ulozonych alfabetycznie. Znalezlismy nasza uliczke, skrecilismy w prawo, znalezlismy numer, wjechalismy na podjazd. Pod nogami mielismy piach, przed oczami, w bezpiecznej odleglosci, ocean. Piasek wydawal sie czystszy niz znane mi piaski, woda blekitniejsza, a wietrzyk bardziej lagodny.

– Zobacz – powiedzialem do Sary. – Wyladowalismy na przyczolku smierci. Moja dusza puszcza pawia.

– Kiedy wreszcie przestaniesz sie cackac ze swoja dusza? – uslyszalem w odpowiedzi.

Nie musialem zamykac garbusa. Ja jeden potrafilem go uruchomic.

Stanelismy na progu. Zastukalem.

Otworzyl wysoki, szczuply delikacik, z gatunku tych, co to rozsiewaja wokol siebie won sztuki. Widac bylo na kilometr, ze przyszedl na swiat Tworzyc, Tworzyc wiekopomne dziela, nie nekany przez przyziemne troski, jak bol zeba, pieskie szczescie czy brak wiary we wlasne sily. Mial wyglad geniusza. Ja sam wygladam jak pomywacz w knajpie i tego rodzaju typki zawsze mnie lekko wkurwiaja.

– Przyjechalismy po brudna bielizne do prania powiedzialem.

– Nie zwracaj na niego uwagi – pospiesznie wlaczyla sie Sara. – Jestesmy zaproszeni przez Pinchota.

– Eu – odpowiedzial. – Wejdzcie, bardzo prosze…

Poszlismy sladem jego zajeczej mordki. Nagle przystanal z wdziekiem, jakby wyrosla przed nim niewidzialna krawedz.

– Naleje sobie teraz WOD – KI – rzucil przez lewe ramie, jakby caly swiat z zapartym tchem sluchal jego subtelnej deklaracji.

Zniknal w kuchni.

– To Paul Renoir, Jon wspomnial o nim ktoregos wieczoru – powiedziala Sara. – Pisze opery. Robi tez w gatunku zwanym Kino – Opera. Scisla awangarda.

– Niech sobie bedzie kim chce, ale nie zycze sobie, zeby mi cwiakal nad uchem.

– Kazdego skreslasz od razu. Nie wszyscy moga byc tacy jak ty.

– Wiem, ale to ich problem.

– Twoj lek przed swiatem – stwierdzila Sara – to glowne zrodlo twojej sily.

– Szkoda, ze nie ja to wymyslilem.

Paul wrocil z apetycznym drinkiem. W srodku plywal kawaleczek limony, Paul mieszal calosc szklana paleczka. Ekstraklasa.

– Paul – zagadnalem – znajdzie sie tam cos do picia?

– Eu, przepraszam – odpowiedzial. – Bardzo prosze, obsluzcie sie.

Depczac Sarze po pietach, wparowalem do kuchni. Wszedzie staly butelki. Czekajac na decyzje, otwarlem puszke z piwem.

– Darujmy sobie lepiej mocniejsze trunki – zaproponowala moja dobra pani. – Wiesz, co sie z toba potem dzieje.

– Racja. Strzelmy sobie po winku.

Znalazlem korkociag i wybralem zachecajaca butelke czerwonego wina.

Strzelilismy po jednym, dolalismy do pelna i wyszlismy na pokoje.

Byl czas, kiedy lubilem porownywac nas z Sara do Zeldy i Scotta. Sare to denerwowalo. Nie podobalo jej sie, jak skonczyla Zelda. Mnie z kolei nie podobalo sie to, co wypisywal Scott. Dowcip przestal nas bawic.

Paul Renoir stal przy wielkim oknie, w skupieniu wpatrujac sie w Pacyfik.

– Jon sie spoznia – zwrocil sie do okna, i do oceanu. – Mam wam przekazac, ze niedlugo przyjdzie. Prosil, zebyscie zaczekali.

– W porzadku, stary.

Usiedlismy z Sara przy winku, z widokiem na zajeczy pyszczek. On z kolei mial widok na Pacyfik. Popadl w zadume.

– Chinaski – odezwal sie – czytalem sporo twoich rzeczy. Sa kurewsko dobre. Trzeba ci przyznac, ze jestes niezly…

– Dziekuje. Obaj jednak wiemy, kto jest lepszy. Ty jestes lepszy.

– Eu – skwitowal, nie odwracajac twarzy od oceanu – jest mi niezmiernie milo, ze to… dostrzegasz.

Otwarly sie drzwi. Bez stukania wkroczyla mloda dziewczyna z dlugimi czarnymi wlosami. Zanim zdazylismy sie obejrzec, lezala juz na oparciu sofy, wyciagnieta na calej dlugosci jak kot.

– Nazywam sie Popppy – oswiadczyla. – Przez 4 p.

– Ja jestem Scott, a to jest Zelda – odbilo mi znowu.

– Przestan pieprzyc – zezloscila sie Sara.

Podalem nasze prawdziwe imiona.

Paul oderwal wzrok od oceanu.

– Popppy nalezy do grona sponsorow twojego scenariusza.

– Jeszcze slowa nie napisalem.

– Ale napiszesz…

– Czy bylabys tak dobra? – Z wymownym spojrzeniem podalem Sarze pusty kieliszek.

Sara to kochana dziewczyna. Wziela kieliszek i wyszla do kuchni. Wiedziala, ze gdybym poszedl sam, wetknalbym nos do kazdej butelki, po czym niechybnie bym narozrabial.

Dopiero pozniej dowiedzialem sie, ze Popppy miala rowniez ksywe „Ksiezniczka z Brazylii” i na rozruch wrzucila dziesiec tysiecy dolarow. Nie bylo to zbyt wiele, ale w sam raz, zeby oplacic czynsz i od czasu do czasu zafundowac sobie drinka.

Ksiezniczka zaszczycila mnie spojrzeniem z kociego legowiska na oparciu kanapy.

– Czytalam panskie rzeczy. Jest pan bardzo dowcipny.

– Dziekuje. – Popatrzylem, na Paula. – Slyszales, stary, co ona mowi? Jestem dowcipny.

– Z pewnoscia – powiedzial – nalezy ci sie jakies miejsce…

Na widok Sary wracajacej z pelnymi kieliszkami zerwal sie i popedzil do kuchni. Sara usiadla kolo mnie. Golnalem jednego.

Wlasciwie, przyszlo mi do glowy, moglbym udawac, ze pisze scenariusz i miesiacami krecic sie po Marina del Rey, popijajac drinka za drinkiem. Zanim zdazylem na dobre rozsmakowac sie w tym pomysle, trzasnely drzwi i w progu stanal Jon Pinchot.

– O, jestescie!

– Eu – odparlem.

– Chyba znalazlem sponsora! Nic, tylko siasc i pisac!

– To moze potrwac kilka miesiecy.

– Alez naturalnie…

Wrocil Paul, niosac dla Ksiezniczki kieliszek czegos dziwnie rozowego.

Pinchot popedzil do kuchni po drinka dla siebie.

Bylo to pierwsze z wielu spotkan, ktore, przynajmniej dla mnie, konczyly sie ciezka popijawa. Uznalem te sytuacje za niezbedny bodziec do pracy, bo naprawde interesowaly mnie jedynie poezja i opowiadania. Pisanie scenariuszy uwazalem za skonczony idiotyzm. Niemniej lepsi ode mnie dawali sie wpuscic w ten zalosny proceder.

Jon Pinchot wrocil z drinkiem i usiadl.

Вы читаете Hollywood
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×