sposob wielu osobom, ktore nie mialy najmniejszego zamiaru mnie zaczepiac. W pore uprzytomnilem sobie, ze wszystko kiedys wroci do normy i z powrotem stane sie starszawym bywalcem wyscigow, ktory niczym sie nie wyroznia z gromady podobnych mu typow.
Zdarzaly sie tez dziwne chwile. Ktoregos wieczoru bylem na gorze, kiedy Sara nagle zawolala z dolu:
– Recenzuja
Szedl program Wexlera i Selby'ego w telewizji kablowej. Kiedy dotarlem do telewizora, pokazywali akurat ujecie, w ktorym Jack Bledsoe z piatego pietra wyrzuca przez okno ciuchy Francine Bowers. Na tym urywal sie fragment filmu.
Selby potrzasnal glowa i zaczal dokladac filmowi z kazdej strony:
– KOSZMAR! ZGROZA! Zasluguje na tytul
Jak na zawolanie na ekranie pojawila sie jedynka z minusem.
Glos zabral Wexler:
– Zgadzam sie z twoja opinia, osobiscie jednak przyznaje filmowi dwojke. Rozbawila mnie jedna scena, ta, w ktorej on kapie sie w wannie z psem.
– Mnie sie wydala idiotyczna – skwitowal Selby.
Po miesiacu film dalej szedl w 3 czy 4 kinach. Wreszcie zaczeli go grac w kinie kolo San Pedro i postanowilismy z Sara sie wybrac. W koncu nie widzielismy go nigdy na ekranie kinowym, jesli nie liczyc wielkich jajowatych glow.
Podjechalismy do niewielkiego pasazu. Zaparkowalismy w miejscu, z ktorego widac bylo kino. Na daszku nad wejsciem widnial napis:
Wiekszosc filmow w zyciu obejrzalem w dziecinstwie. Koszmar gonil koszmar. Fred Astaire i Ginger Rogers, Jeanette McDonald i Nelson Eddy. Bob Hope. Tyrone Power. The Three Stooges. Cary Grant. Filmy, od ktorych przewracaly sie bebechy. Po seansie czulem sie wyzety jak scierka. Przesiadywalem w kinach, cierpiac fizycznego i moralnego kaca.
Siedzielismy na parkingu, wyczekujac na koniec popoludniowego seansu.
– Moze w srodku nie ma nikogo – zaniepokoilem sie. – Moze nikt stamtad nie wyjdzie.
– Na pewno ktos jest, Hank…
Czekalismy. Wreszcie film sie skonczyl i zaczeli wychodzic.
– Widze 3 osoby – powiedziala Sara.
– 5 – poprawilem.
– 7.
– 8.
– Jedenascie…
Wychodzili dalej. Poczulem sie lepiej. Przestalem liczyc.
W koncu wszyscy wyszli. Za chwile mial sie zaczac pierwszy seans wieczorny.
– Saro, czy myslisz, ze inni robia to samo?
– Co takiego?
– Siedza i patrza, ile osob wchodzi i wychodzi z ich filmu?
– Na pewno byli juz tacy przed nami.
Uplynelo jeszcze troche czasu.
– Gdzie sa ci wszyscy ludzie? – zaniepokoilem sie. – Moze nikt nie przyjdzie?
– Przyjda, przyjda.
I rzeczywiscie, jak na zawolanie zaczely nadjezdzac przestarzale typy wozow, krazac w poszukiwaniu wolnych miejsc do parkowania. Jeden facet wysiadl z butelka wina w papierowej torbie.
– Zjezdzaja sie pijacy sprawdzic wiarygodnosc filmu – zazartowalem.
– Na pewno sie nie oszukaja – powiedziala moja droga zona.
– Nie mam sobie rownych jako kronikarz wody.
– Tylko dlatego, ze zaden z nich nie pociagnal tak dlugo jak ty. Czy moglbys wyjawic sekret twojej dlugowiecznosci?
– Nigdy nie wstaje do poludnia.
Wygladalo na to, ze gromadzi sie niezly tlumek. Podeszlismy do kina. Stanalem przy kasie.
– Dwa – poprosilem mloda kasjerke. – Jeden emerycki.
Potem koles wzial od nas bilety, przedarl i weszlismy do srodka. Glosniki na caly regulator ryczaly o nadchodzacych atrakcjach filmowych. Miejsca znow mielismy z boku, ale przynajmniej w glebi sali. Zaczelo sie oczekiwanie. W kinie siedzialo chyba ze 100 osob.
Skonczyla sie reklama filmow i na ekran wplynal
Niejeden wielki alkoholik robil przede mna to samo. Eugene O'Neil, Faulkner, Hemingway, Jack London. Woda oliwila klawisze maszyny, dodawala im smialosci i polotu.
Na ekranie akcja posuwala sie do przodu.
– Jak myslisz, czy ktos wie, ze tutaj jestes? – spytala Sara.
– Mysle, ze wygladam jak pierwszy lepszy widz.
– Martwisz sie tym?
– Owszem. Nie lubie wygladac jak pierwszy lepszy widz.
Siedzacy przed nami wysoki, szczuply mezczyzna odwrocil glowe.
– Pan wybaczy, ale chcialbym obejrzec film.
– Przepraszam – pokajalem sie.
Akcja toczyla sie dalej. Nieoczekiwanie z ekranu padlo jakies swinstwo.
– Pfuj – powiedziala dziewczyna przed nami, krzywiac sie z niesmakiem.
– Nie denerwuj sie, Darlene – uspokoil ja wysoki towarzysz.
Zaledwie Darlene przelknela oburzenie, kiedy zaczela sie prosta scenka, w ktorej jedna z bywalczyn baru chelpi sie tym., jakoby strzelala najlepsza w miescie minete.
– Lykam klajster jak zadna w tym miescie – mowi.
– To przechodzi ludzkie pojecie… – oswiadczyla Darlene, kryjac twarz w dloniach.
– Nie denerwuj sie, zlotko – uspokajal ja mezczyzna u jej boku.
Do konca filmu Darlene co rusz zakrywala twarz, ale zadne z dwojga nie opuscilo widowni.
Wreszcie film sie skonczyl i publicznosc powoli zaczela wyplywac z rzedow. Czekalismy, az wszyscy wyjda. Coz, widywalo sie gorsze filmy, zwlaszcza w latach trzydziestych.
Wstalismy z Sara i ruszylismy do wyjscia. Doszlismy do samochodu i z foteli patrzylismy, jak sie rozjezdzaja. Opuscilem okna i dalismy sobie po dymku.
Przed nami wolno przejezdzal stary samochod, w srodku siedzial tylko kierowca. Zauwazyl nas i zaczal machac reka. Odmachnalem mu i pojechal sobie.
– Poznal cie – ucieszyla sie Sara.
– Ale heca.
– No nie.
Pojechalismy zwyczajnie, jak po kazdym filmie, do domu.
Na miejscu odkorkowalem butelke porzadnego czerwonego wina. Krew bogow.
W telewizji podawano nie najlepsze wiadomosci.
Siedzielismy popijajac i ogladajac telewizje, dopoki na ekranie nie pojawil sie Johnny Carson. Ubrany jak z igly, co chwila blyskawicznym ruchem podmacywal wezel krawata. Podswiadomy niepokoj o wlasna aparycje. Johnny wpadl w jeden ze swoich monologow. Ed sekundowal mu spoza kadru gromkim, nieszczerym smiechem. Niezla chaltura.
– Co masz zamiar robic? – spytala Sara.
– Z czym?
– No wiesz, film juz naprawde sie skonczyl.
– Wiem.
– Co bedziesz robil?
– Zawsze jeszcze sa konie.
– Ale oprocz koni?
– No coz, napisze powiesc o pisaniu scenariusza i kreceniu filmu.
– Dobry pomysl. Mysle, ze potrafilbys to opisac.